Dorożki mogą zniknąć z warszawskiego Starego Miasta. To dlatego, że na przejażdżkę nimi jest coraz mniej chętnych. Mało kogo teraz na to stać – mówi Krzysztof Szczepański, najstarszy warszawski dorożkarz z blisko 45-letnim stażem i dodaje, że taki interes przestaje się w stolicy opłacać.
Atrakcja, która ma się dobrze np. w Krakowie, coraz mniej opłaca się w stolicy i nie ma chętnych do jej obsługi. – Utrzymanie dorożki wiąże się dziś z dużym kosztem – mówi Krzysztof Szczepański, najstarszy warszawski dorożkarz z blisko 45-letnim stażem. – Za pobyt tego konia w stajni ja płacę tysiąc złotych miesięcznie. Do tego dochodzi ubezpieczenie, składka ZUS-u, wszystkie naprawy. Podkucie konia 500 zł kosztuje, to wystarcza na miesiąc. Wychodzi więcej niż 2 tys. zł – wylicza.
– Gdy zaczynałem, przejazd bryczką był czymś wyjątkowym – przypomina Szczepański. – Mniejsze ceny były, każdego było stać. Kiedyś to dziadek z wnuczką przychodził, babcia z wnukiem i kawałek pan ich przewiózł, jakieś pieniądze pan dostawał za to – mówi.
– Mało kogo stać teraz na przejazd dorożką – ocenia Szczepański. – Kto ma pieniądze, to próbuje jechać tą bryczką, a kto nie ma pieniędzy, to nie bardzo. A coraz mniej jest takich ludzi, którzy mają pieniądze niestety. Za darmo byłoby pełno tych ludzi. Były takie dni, że trzy dni z rzędu jeździłem, a ani gorsza nie zarobiłem. Na czwarty dzień nie pojechałem już – opowiada.
Za kurs po Starówce dorożkarz bierze średnio 100 zł. Z początkiem roku na emeryturę przeszło dwóch dorożkarzy, zostało pięciu.