Rozmowa ze starszym chorążym sztabowym Robertem Krasowskim, dowódcą patrolu rozminowania z Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych w Kielcach.
Jest pan saperem z 38-letnim stażem. W tym czasie wyjeżdżał pan tysiące razy do różnego rodzaju akcji. Której pan nie zapomni?
– Było ich wiele, jednak ta która była prowadzona w sierpniu 2019 roku w Skarżysku-Kamiennej była wyjątkowa. Podczas prac związanych z remontem dworca kolejowego, firma remontowa zauważyła przedmiot niebezpieczny. Jak się okazało była to 100-kilogramowa bomba z czasów II wojny światowej, produkcji rosyjskiej. Była dociśnięta rurą kanalizacyjną od strony zapalnika. Każdy ruch groził wybuchem. Musieliśmy zamknąć dworzec, ewakuować ludzi z przychodni zdrowia i sklepów. Łącznie było to tysiąc osób.
Jak udało się uniknąć wybuchu i wyciągnąć tę bombę?
– Musieliśmy podeprzeć rury i okopać ziemię. Rury były bardzo sztywne, przez co musieliśmy bardzo delikatnie ją wysuwać. W każdej chwili mogło dojść do eksplozji. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. W takich szczególnych sytuacjach wygrywa opanowanie i precyzja.
Saperzy w takiej sytuacji nie działają sami.
– Wspierają nas wszystkie służby, czyli pogotowie, policja i straż pożarna. Tak było i tym razem. Wszystkie działania są podejmowane po to, aby nie dopuścić do strat w ludziach. Wszyscy są w pełnej gotowości. Załoga karetki pogotowia jest przygotowana na to, aby w razie konieczności nas opatrzeć. Wiemy jak poważne są to działania i liczymy się z tym, że w trakcie podjęcia przedmiotu niebezpiecznego może dojść do wybuchu, podczas którego saper może zostać ranny lub nawet zginąć.
Kiedy i w jakich sytuacjach wzywani są saperzy?
– Jesteśmy wzywani przez inne służby ratunkowe. Dużo wezwań mamy np. jesienią, gdy grzybiarze idą do lasów i znajdują tam przedmioty niebezpieczne. Tak było m.in. w Rakowie, jakieś trzy lata temu. Podjęliśmy tam pocisk i gdy wracałem przez kamienisty stok do samochodu, w paprociach zauważyłem minę ustawioną w czasie II wojny światowej. Zatrzymałem się zaledwie pół metra przed nią. Aż trudno w to uwierzyć, że przez tyle lat nikt tamtędy nie szedł. Wystarczy, że ktoś zerwałby przewód zamontowany od miny do drzewa i doszłoby do wybuchu. Dużo wezwań mamy w ciepłych miesiącach, gdy prowadzone są prace w polu. Obecnie sprzęt wykonuje głębokie wykopy i też wiele wyciąga na powierzchnię. Prowadzonych jest także wiele inwestycji drogowych i budowlanych. Tam także znajduje się niebezpieczne przedmioty.
Ziemia cały czas wypycha to co kilkadziesiąt lat temu przyjęła.
– Tak, po II wojnie światowej ziemia oddawała mniejsze kalibry, a teraz są to duże bomby, które bardzo głęboko wbijały się w ziemię. W świętokrzyskich lasach są dziesiątki tysięcy różnego rodzaju pocisków.
W jakim czasie po otrzymaniu zgłoszenia wyjeżdżają państwo na akcję?
– Zazwyczaj działania podejmowane są natychmiastowo. Są też dni, w których otrzymujemy kilka zgłoszeń. Wtedy wyznaczamy trasę. Do czasu naszego przyjazdu, policja zabezpiecza przedmioty niebezpieczne. Mamy trzy pojazdy, przeznaczone do różnych gabarytów. Wśród nich jest przyczepa z zamontowaną beczką, na której są kominy. Jest w stanie wytrzymać określoną siłę wybuchu pocisku. Mamy też samochód ciężarowy, przeznaczony do przewozu wielkich gabarytów. Inny jest też przeznaczony do transportowania pocisków. Rocznie przejeżdżamy nimi 40-50 tys. km.
Jaka jest kolejność działań, po tym gdy dojedziecie na miejsce?
– Jako dowódca patrolu robię rozpoznanie i ustalam co to za przedmiot. Jeżeli znajduje się w terenie zabudowanym, to podejmuję decyzję o tym, czy przeprowadzamy ewakuację. Wspiera nas w tym policja, która zabezpiecza drogi. Później podejmujemy przedmiot i sprawdzamy teren, aby upewnić się, że nie ma ich więcej. Po tym ładujemy go do samochodu i przewozimy do magazynu, w którym znajduje się czasowo.
Są bomby, które ważną 100 czy 150 kg. Trudno je wyciągnąć za pomocą siły ludzkich rąk. Co wtedy?
– Jesteśmy przygotowani na takie sytuacje. W naszym pojeździe ciężarowym jest zamontowany dźwig. Są też sytuacje, kiedy pociski czy bomby znajdują się w miejscu, do którego nie da się dojechać samochodem. Wtedy do przeniesienia wykorzystujemy specjalne nosze. Tu wykorzystujemy siłę ludzkich mięśni.
To praca wysokiego ryzyka.
– Zdarzają się niebezpieczne sytuacje, gdzie istnieje wysokie ryzyko wybuchu. Pamiętam jak kilka lat temu żołnierz z mojego patrolu układał pociski w pojeździe. W pewnym momencie zameldował, że jeden z nich zaczyna dymić. Wziąłem ten przedmiot w ręce, pobiegłem z nim 300-400 metrów i złożyłem w dole. Tam był kilka godzin.
Zdarza się, że podczas podejmowania, pociski pod wpływem ciśnienia rozszczelniają się, a gwałtowny dopływ powietrza powoduje, że dochodzi do samozapłonu.
– Kiedyś otrzymaliśmy też zgłoszenie, z którego wynikało, że obok szkoły jest pocisk. Okazało się, że to rakieta, w której jest fosfor czerwony. Stała pionowo. Fosfor czerwony ma to do siebie, że najmniejsza wilgotność zwiększa ryzyko eksplozji. Był problem jak go ugasić, ponieważ w środku cały czas się tliło. W takich sytuacjach zakładamy specjalny, antywybuchowy kombinezon. Trzeba było podejść do rakiety i zasypać ją suchym piaskiem. Odczekaliśmy kilka godzin i dopiero ją podjęliśmy. W tym zawodzie trzeba mieć dużą wiedzę z zakresu chemii. Ponadto, nie ma tu miejsca na rutynę. Zawsze powtarzamy procedury, ponieważ jeden błąd może skutkować śmiercią.
Co się dzieje z zabezpieczonymi przez państwa pociskami i bombami?
– Wysadzane są na poligonie w Nowej Dębie. Zamykana jest dla nas wówczas przestrzeń powietrzna. Nie mogą wtedy latać samoloty. Czekamy na zgodę od komendanta poligonu. Wybieramy miejsce, składamy tam przedmioty niebezpieczne, zakładamy ładunki, uzbrajamy i wysadzamy. Cały czas obserwujemy teren, sprawdzamy czy ktoś tam nie wszedł. Mamy włączone syreny w pojazdach. One informują o tym, że należy ewakuować się z tego terenu. Naciskamy ten „magiczny” guzik dopiero wtedy, gdy jesteśmy pewni, że nikogo nie ma.
Myślę, że w tym momencie po raz kolejny należy zaapelować do wszystkich, którzy znajdą takie przedmioty niebezpieczne, o to aby nigdy ich nie podnosili i poinformowali o znalezisku służby ratunkowe.
– Chociaż pociski artyleryjskie z wierzchu są zardzewiałe i każdemu wydaje się, że jest to złom, to ma on potężny i gruby pancerz. Po jego rozebraniu okazuje się, że wewnątrz wszystko jest nowe. Są w 100 procentach sprawne. Jeżeli ktoś znajdzie taki przedmiot, powinien jak najszybciej zadzwonić pod numer alarmowy 112. Czasami jedziemy i nie potwierdzamy zgłoszenia, ponieważ okazuje się, że to kamień, bądź tłumik od motoru. Ważne jest jednak bezpieczeństwo i wyeliminowanie zagrożeń.
Kiedy ziemia wypchnie wszystko to, co przyjęła w czasie II wojny światowej?
– Myślę, że musi minąć jeszcze 200-300 lat, więc w czasie pokoju saperom pracy nie braknie.