Hełmy i kamizelka kuloodporna pilota trafiły do zbiorów Muzeum Historii Kielc. W ten sposób zwiększyła się kolekcja tej placówki, związana z amerykańskim bombowcem B17, który w czasie II wojny światowej lądował pod Kielcami.
Marcin Kolasa, kierownik działu gromadzenia i dokumentacji Muzeum Historii Kielc zwraca uwagę na znaczenie eksponatów. – Żadne muzeum wojskowe w Polsce prawdopodobnie nie ma takiego sprzętu, który do nas trafił. Są to pamiątki po pilotach amerykańskich, pilotach „latającej fortecy” – bombowca amerykańskiego, który w 15 marca 1945 roku musiał awaryjnie lądować w Zgórsku koło Kielc – wyjaśnia.
Przerwany lot z Włoch do Niemiec
O tym, że amerykański samolot znalazł się w okolicy stolicy naszego regionu, zadecydował splot wielu okoliczności. Bazując na dzienniku lotu sporządzonym przez dowódcę samolotu, por. Philip’a Good’a, opisał je Konrad Otwinowski, z Muzeum Historii Kielc. Tę historię można znaleźć w roczniku muzealnym „Studia Muzealno-Historyczne” z 2011 roku.
Marcin Kolasa mówi, że ta historia była niezwykła.
– W 1945 roku ten samolot wyleciał z Włoch, żeby zbombardować rafinerię w Niemczech. Dostał się pod silny ostrzał i było wiadomo, że nie da rady wrócić na lotnisko we Włoszech. Podjęto decyzję, żeby lądować za linią frontu wschodniego, bo już wiosną 1945 roku Armia Czerwona zajmowała tereny Polski. Leciał w kierunku Lublina, natomiast nad Kielcami zepsuła się pogoda, samolot zaczął krążyć na wysokości 300 metrów nad miastem. Nagle trafił pod ostrzał czerwonoarmistów, którzy nie rozpoznali amerykańskiej maszyny. Amerykanie wypuścili flary sygnalizacyjne. Ostrzał zakończył się – relacjonuje.
W związku z coraz gorszą pogodą i brakiem lotniska, amerykański dowódca, por. Philip Good podjął decyzję o lądowaniu na polu nieopodal Kielc.
Konrad Otwinowski tak opisuje dalsze losy bombowca. „Maszyna nie odniosła poważnych uszkodzeń, a załoga o godz. 16.00 pomyślnie zakończyła swój 33 lot bojowy. W krótkim czasie przy samolocie znaleźli się mieszkańcy pobliskich gospodarstw. Zgodnie z procedurami obowiązującymi w wypadku awaryjnego lądowania na obcym terytorium, załoga bombowca unieszkodliwiła broń pokładową poprzez wyjęcie zamków z ckm. Miejscowa ludność podjęła lotników chlebem i mlekiem, za co ci odwdzięczyli się pieniędzmi. W imieniu załogi porozumiewał się pochodzący z Polski strzelec-fotograf plut. Felix Janas. Po przewiezieniu do Kielc, Amerykanie byli z pomocą tłumaczki przesłuchiwani przez komendanta miasta ppłk Kuprija. O fakcie lądowania bombowca została poinformowana Moskwa.
W Kielcach lotnicy przebywali do 18 marca, skąd przewieziono ich do Lwowa. Tam znaleźli się 20 marca. Natomiast dziesięć dni później, najpierw dwoma samolotami transportowymi Douglas, a następnie B-17 polecieli do Barii we Włoszech. W bazie, w Amendola Amerykanie zameldowali się 24 kwietnia 1945 roku.
Imponująca maszyna
Samolot został w Zgórsku, pilnowany przez milicję i żołnierzy Armii Czerwonej. Jak opisuje Marcin Kolasa, najpopularniejszy ciężki samolot bombowy lotnictwa amerykańskiego w czasie II wojny światowej, miał rozpiętość skrzydeł 31,62 m a długość kadłuba 22,78 m. Dzięki czterem silnikom Wright R-1820-97 o nominalnej mocy 895 kW (1200 KM) każdy, mógł rozwijać prędkość maksymalną 486 km/h. Pułap praktyczny wynosił 10 851 m. Zasięg zależał od prędkości i wysokości lotu oraz zabranego ładunku bomb i paliwa; normalnie oscylował w granicach 2,9 tys. km. Uzbrojenie obronne samolotu składało się z 13 półcalowych (12,7 mm) ciężkich karabinów maszynowych (ckm) Browning. Maksymalny ładunek bomb wynosił 7983 kg. Załoga składała się z 10 osób.
Maszyna wzbudziła zainteresowanie miejscowej ludności, która znalazła sposób na wymontowanie poszczególnych elementów. Przedmioty te znalazły zastosowanie w okolicznych gospodarstwach.
Marcin Kolasa wyjaśnia, że w 2011 roku, właśnie od jednego z gospodarzy do Muzeum Historii Kielc trafiło ponad 40 części z tego samolotu. Były wśród nich m.in. zbiornik tlenu, obudowy, przekładnie, łożyska, czy fragmenty samouszczelniającego się zbiornika paliwa. Natomiast w grudniu ubiegłego roku trafiły przedmioty związane z pilotami. – Czyli hełmy pilotów i kamizelka kuloodporna. Zwykle te bombowce były pod ciężkim ostrzałem artylerii przeciwlotniczej i myśliwców, więc każdy członek załogi musiał taką kamizelkę nosić. Do tego otrzymaliśmy jedną z lamp podwozia – wymienia.
Pozostałości z niemieckiego czołgu
Ten cenny depozyt przekazał syn pochodzącego z Białogonu żołnierza Armii Krajowej, Romana Żurowskiego ps. „Ghandi”.
Marcin Kolasa mówi, że „Ghandi” miał niespełna 20 lat, kiedy wraz z kolegami z AK wyruszył po części bombowca.
– Zrobili taką nocną wycieczkę do tego samolotu. Na podstawioną furmankę wynieśli, co mogli, w tym browningi, czyli ciężkie karabiny maszynowe. Ta furmanka po drodze podobno im się złamała przy przekraczaniu jakiegoś potoku. Nie wiadomo co się stało z bronią, natomiast hełmy, kamizelka i lampa zostały zabezpieczone przez Romana Żurowskiego – mówi.
Te przedmioty przez dziesiątki lat leżały w domu. Dopiero po latach zaprzyjaźniony z Żurowskimi kolekcjoner zwrócił uwagę na ich wartość.
W depozyt Muzeum Historii Kielc trafiły także inne przedmioty, które „Ghandi” znalazł na polu walki. – Z niemieckiego czołgu, który został rozbity podczas bitwy w styczniu 1945 roku w dolinie Nidy, w okolicy Morawicy wyjął laryngofon, czyli mikrofon krtaniowy, używany przez niemieckiego czołgistę – wyjaśnia badacz z Muzeum Historii Kielc.
Brawurowa akcja w biały dzień, w centrum miasta
Syn Romana Żurowskiego przekazał także przyrząd do kolczykowania bydła i zestaw kolczyków. Marcin Kolasa zaznacza, że z tymi przedmiotami także wiąże się ciekawa, wojenna historia. – Wiosną 1943 roku niewielki oddział Armii Krajowej z „Ghandim” w składzie zaatakował niemieckie biuro do spraw kontyngentu, mieszczące się na kieleckim rynku. Akcja miała miejsce w biały dzień, w centrum miasta. Chłopcy z bronią weszli, zamknęli drzwi. Zniszczyli wszystkie księgi, w których te przymusowe kontyngenty były odnotowywane, zabrali pieniądze, folksdojczów, których rozpoznali, obili, po czym spokojnie, pojedynczo opuścili lokal, zabierając sobie takie pamiątki, jak np. ten przyrząd do kolczykowania – zaznacza.
Roman Żurowski ps. „Ghandi” (1925-2002) pochodził z patriotycznej rodziny. Jego starszą siostra była Natalia Małachowa, zasłużona harcerka, łączniczka w AK. Żołnierz II Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”. Brał udział w wielu brawurowych akcjach. Po wojnie mieszkał w Radomiu, był pracownikiem Dyrekcji Lasów Państwowych. Czynnie działał w Obwodzie Świętokrzyskim Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej i Środowisku Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej Ponury–Nurt.