Czy świętokrzyskie tkactwo trafi na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego?
Tego chciałoby stowarzyszenie „Świętokrzyskie Tkaczki”, które rozpoczęło procedurę dążącą do wpisu. W poniedziałek, w Bibliotece Publicznej w Bodzentynie odbyły się konsultacje społeczne w tej sprawie.
– Droga nie jest łatwa – mówił Marcin Sikorski, dyrektor Biblioteki Publicznej im. Adeli Nawrot i Centrum Kultury w Bodzentynie.
– Cała procedura wpisu tkactwa na listę wymaga tego, żeby zrobić konsultacje społeczne z mieszkańcami, z osobami ściśle związanymi z tkactwem bodzentyńskim. Wiadomo, że na terenie Bodzentyna i Wiączki taka tkalnia była, działała od 1950 roku. Ludzie też tkali w domach i właśnie z tymi osobami dzisiaj się spotykamy. Chcemy zapytać, czy te osoby wyrażają zgodę, na wpis naszego tkactwa na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego – wyjaśnił. Zebrani na spotkaniu jednogłośnie poparli ten pomysł.
„Na razie snujemy i tkamy marzenia”
Spółdzielnia Przemysłu Ludowego i Artystycznego „Tkactwo Świętokrzyskie” w gminie Bodzentyn działała w latach 1950–1993. Tkano tam obrusy, kilimy, zapaski w czarno-czerwone paski. W czasach świetności, zakład mógł pochwalić się halą produkcyjną i kilkudziesięcioma pracownikami. Spółdzielnia miała również filię w Wiączce, gdzie tkano lniane obrusy i serwetki. W czasach przemian gospodarczych rękodzieło zostało wyparte przez masowo pojawiające się i tańsze tkaniny sprowadzone z zagranicy.
Tradycje tkackie od dziewięciu lat kontynuuje Stowarzyszenie „Świętokrzyskie Tkaczki”. – Na razie snujemy i tkamy marzenia – przyznała Beata Syzdół, jedna ze „Świętokrzyskich Tkaczek”, ale nie są to mrzonki, bo tkactwo od dawna związane jest z bodzentyńską ziemią.
– Chyba nigdzie w okolicy, tak jak tutaj u nas, nie było niebieskich pól zasianych lnem, nie było tkalni, w której tkano nasze świętokrzyskie pasiaki. Dlatego jako stowarzyszenie kultywujemy tradycje tkackie w naszej gminie już od dziewięciu lat. I chyba tym wszystkim paniom tkaczkom – tym domowym i tym pracującym w tkalni, należy się takie podziękowanie, hołd i dalsza współpraca z nimi, żeby tkactwo dalej funkcjonowało. Są w innych okolicach tkaczki, które tkają piękne wzory, ale nasz pasiak, czarno-czerwony, nas wyróżnia. Nie ma go w żadnym, innym regionie. Dlaczego czarny? Bo ziemia. Dlaczego czerwony? Bo krew – wyjaśniła.
Tradycja wciąż żywa w wielu domach
Krosna można spotkać w wielu domach. Stowarzyszenie stara się przekazywać wiedzę o dawnym rzemiośle młodym pokoleniom.
– W pięciu domach są warsztaty tkackie i nasze koleżanki tkają, przeprowadziłyśmy warsztaty tkackie, wyszkoliłam 16 osób, przychodzą kolejne osoby chętne do nauki, cały czas skupujemy krosna, sprowadzamy nawet z różnych regionów Polski, żeby panie mogły tkać, i myślę, że po dzisiejszym spotkaniu, tkaczek będzie jeszcze więcej – zaznaczyła Beata Syzdół.
W wielu domach, tak jak u Agnieszki Nowak, wiedza o tkactwie przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. – W moim domu krosna były od dawna. Były dla mnie niesamowicie inspirujące. Babcia miała ogromne krosna w kuchni, ale kiedy byłam dzieckiem, nie pozwała mi przy nich siadać, bo uważała, że tkam niedbale, a ja patrzyłam, z jak ogromną pasją ona tka chodniki, czy narzuty na łóżka. Po latach, jak otworzyłam agroturystykę, moim marzeniem było, by wstawić te krosna, pokazywać gościom, jak się tkało i co ważne, oni są tym zajęciem zainteresowani – przyznała.
Danuta Obara ze Skarżyska Kamiennej cały czas tka, można ją spotkać na różnych festynach, prowadzi też warsztaty. Specjalizuje się m.in. w serwetkach i bieżnikach. – Po wojnie moja mama zaczęła pracę w tkalni, i jak mama tkała, to jej pomagałam – wspominała.
Młodzi wracają do korzeni
Inicjatywę wpisania świętokrzyskiego tkactwa na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego popiera burmistrz Bodzentyna, Dariusz Skiba.
– Cieszę się, że nasze współczesne tkaczki chcą wrócić do tej historii, że wracają do korzeni, chcą o nich pamiętać. Widać, że jest zainteresowanie tkactwem kolejnego pokolenia, dzisiejszych 30-40-latek – stwierdził.
Teraz „Świętokrzyskie Tkaczki” muszą przygotować wniosek, który trafi do Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Koordynator regionalny NID do spraw niematerialnego dziedzictwa, dr Nina Glińska wyjaśniła, że zgłaszana tradycja musi spełniać określone warunki.
– Po pierwsze, żeby jakaś tradycja umiejętność, rzemiosło zostało wpisane na taką listę, musi być żywe. To znaczy, że muszą ciągle istnieć osoby, które to kultywują, kontynuują. Co ważne, muszą to być osoby, które nie reaktywowały, nie odtworzyły po jakiejś przerwie, tylko takie, które się nauczyły tego od osób, które to wcześniej robiły, a te się nauczyły od jeszcze wcześniejszego pokolenia. Tu musi być pokazana ciągłość i istnienie dzisiaj. To nie oznacza, że ten element musi być taki sam, jak sto lat temu, ale musi być kontynuowany – podkreśliła.
Tylko jeden wpis ze Świętokrzyskiego
Zdaniem dr Niny Glińskiej, świętokrzyskie tkactwo ma szanse znaleźć się na Krajowej Liście Niematerialnego Dziedzictwa. Nie będzie pierwsze, bo jest już, m.in. tkanie rękawic furmańskich przez Czarnych Górali, czy perebory z Podlasia.
Dotychczas na Krajowej Liście Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego znajduje się 85 wpisów. Ze Świętokrzyskiego jest tylko jeden – bziuki, czyli wielkanocny zwyczaj wydmuchiwania ognia, pochodzący z Koprzywnicy. Obecnie rozpatrywany jest wniosek dotyczący drewnianego zabawkarstwa ośrodka Łączna-Ostojów Włodzimierza Ciszka.
Dr Nina Glińska zapytana, dlaczego niematerialne dziedzictwo jest tak ważne, wyjaśniła:
– Obejmuje część naszego dziedzictwa, które nie jest widoczne, ale często jest ważniejsze dla naszej tożsamości niż materialne przejawy, typu zamki, czy kościoły. To jest wszystko, co nas odróżnia od innych społeczności. Nie ma znaczenia, czy mówimy o małej społeczności czy całym regionie. To jest coś, co buduje naszą tożsamość, jest bliskie naszemu sercu. Jest też ważne dlatego, że w przeciwieństwie do innych rejestrów, na tę listę nie eksperci, ale ludzie sami wskazują, co jest ważnym elementem, który chcą chronić – podkreśliła.