– To był dramat w czerech aktach – mówi dr Robert Piwko, naczelnik kieleckiej delegatury Instytut Pamięci Narodowej. 85 lat temu, 10 lutego odbyła się pierwsza deportacja Polaków na Syberię. Wydarzenia te upamiętniono na Skwerze Pamięci Ofiar Katynia w Kielcach, przy pomniku Matki Polki Sybiraczki.
Naczelnik Robert Piwko przypomniał, że były cztery deportacje Polaków na nieludzką ziemię.
– Pierwsza, z 10 lutego która jest symbolem pozostałych, kiedy w głąb Związku Sowieckiego zostało wywiezionych około 140 tys. naszych rodaków i trzy kolejne: z kwietnia i czerwca 1940 roku oraz ostatnia z czerwca 1941 roku. Łącznie deportacja na Syberie objęła około 300 tys. Polaków – podkreślił.
Robert Piwko zwrócił uwagę na wymowny pomnik, pod którym odbyły się uroczystości.
– Dziś oddajemy głęboki pokłon tym wszystkim kobietom, które zostały zabrane z domów rodzinnych, które często były matkami małych dzieci i razem z nimi trafiły do kołchozów w głębokiej Syberii. Tam dodatkowo musiały stoczyć jeszcze jeden bój, podstawowy z przeciwnikiem, jakim był głód. Bo takim symbolem upodlenia Polaków na wschodzie było pozostawienie ich w miejscu nieprzygotowanym do funkcjonowania.
Te kobiety więc, oprócz ciężkiej, katorżniczej pracy, walczyły o przetrwanie swoich dzieci. Dziś także dziękujemy właśnie im za to poświęcenie, a potomkami tych osób przede wszystkim członkowie Związku Sybiraków, którzy tak pięknie dbają o tę pamięć – zaznaczył.
Jak powiedział dr Tomasz Domański z kieleckiej delegatury IPN, deportacja miała na celu sowietyzację polskich kresów wschodnich, którą Rosjanie prowadzili po 17 września 1939 roku.
– Deportowano przede wszystkim polską inteligencję. Byli to m.in. leśnicy, członkowie rodzin osób zamordowanych w Katyniu, urzędnicy państwowi, osoby zakwalifikowane jako członkowie organizacji kontrrewolucyjnych. Innymi słowy nie były to osoby przypadkowe. Główny cel był taki, by kresy wschodnie straciły ten polski charakter – dodał.
Z kresów pochodzili rodzice Stanisława Wierzbickiego, prezes Związku Sybiraków w Kielcach. Jak wspominał, mama była Rosjanką, a tata Polakiem. Obije zostali zesłani w 1941 roku. On się tam urodził w 1947 roku.
– Teraz mamy piękną pogodę, ale wtedy by mróz – minus 30-40 stopni Celsjusza. Jechali w bydlęcych wagonach po 50-60 osób. Zabierali ich z domów w nieznane. Mieli pół godziny, nieraz mniej, na spakowanie. Byli dobrzy ruscy żołnierze, którzy mówili, „bierzcie ciepłe ubranie, bo jedziecie na niedźwiedzie”, ale byli i tacy, którzy poganiali. Wszyscy jechali na stację, a stamtąd w nieznane. Całe rodziny – powiedział.
Stanisław Wierzbicki, razem z rodziną wrócił tej nieludzkiej ziemi do Polski dopiero w 1958 roku, w ostatniej grupie powracających po deportacji. Przyjechali do Kielc, bo tu mieszkał jego wujek.
Anna Łakomiec, prezes Stowarzyszenia „Kielecka Rodzina Katyńska” zwróciła uwagę, że historie Katyńczyków i Sybiraków są połączone.
– Mój wujek ze strony mamy leży w Charkowie, a rodzina mamy i taty były wywiezione na Sybir. Mój dziadek Stanisław Machura razem z rodziną, czyli pięć osób było wywiezionych 10 lutego na Ural. Byli to: dziadek Stanisław, babcia Katarzyna i ich dzieci: Stefan, Genowefa i Piotr. Ścinali drzewa w tajdze i wywozili nad rzekę, na spław. Te drzewa służyły do budowy kolei. W 1943 roku dziadek dostał zapalenia płuc i zmarł – relacjonowała.
Wywózka do Kazachstanu dotknęła także rodzinę Anny Łakomiec ze strony babci. Jak opowiadała, praca była bardzo ciężka.
– Było bardzo zimno, wilgotno. W tajdze albo był upał, albo mróz. Bez względu na warunki, szli do lasu i rąbali drzewo. Jedzenia było bardzo mało, ludzie umierali z głodu. Nie było w co się ubrać. Nie było lekarza, nie było pomocy – opisywała.
Według szacunków władz RP na emigracji, w wyniku wywózek zorganizowanych w latach 1940–1941 do syberyjskich łagrów trafiło około milion osób cywilnych, choć w dokumentach sowieckich mówi się o 320 tys. wywiezionych. Dziś badacze przychylają się do tej drugiej liczby.