
Na losach miasta jego działalność odcisnęła się krwawym znakiem. Na planie Kielc możemy zaznaczyć kilkanaście punktów związanych z jego walką i wszystkie przypadki są godne pochwały. Gorzej z naszą pamięcią o bohaterskim żołnierzu. My o nim wiemy niewiele. Historie Kazimierza Smolaka przedstawiamy w kolejnej odsłonie magazynu śledczego Radia Kielce.
To nie jest zwykły spacer. Zresztą okres kiedy króluje święty Mikołaj nie nastraja do odwiedzania cmentarzy. Ta historia nie dawał mi jednak spokoju. Idąc przez kielecki Cmentarz Parafialny Stary zastanawiałem się co wiem o tym człowieku…
„Urodził się 1 grudnia 1915 roku w miejscowości Ćmilów powiat Lublin
-razem z rodziną przeniósł się do Kielc. Jego matka Jadwiga Smolak, zmarła tu 10 maja 1987 roku w wieku 93 lat.
Młodość, służba wojskowa, kampania obronna 1939.r – brak danych.”
Taki zapis zapewne niewielu osobom cokolwiek wyjaśni.
Bohaterem kolejnego dziennikarskiego śledztwa Radia Kielce jest podporucznik Kazimierz Smolak, pseudonim „Nurek”, który podczas okupacji niemieckiej posługiwał się dokumentami na nazwisko Kazimierz Smolar. Radiotelegrafista i dowódca akcji likwidacji w Kielcach szefa siatki niemieckich agentów Franza Wittka. Ranny podczas akcji, zginął w nocy osaczony przez Niemców.
Stojąc nad jego grobem zastanawiam się jak niewiele o nim wiemy….

Tajemnica przysięgi
Paradoksalnie więcej o Smolaku wiemy z czasu II wojny światowej. W 1942 roku przebywa w Anglii, gdzie zgłosił się do służby w kraju, a mając doświadczenie w zakresie radiotelegrafii został zakwalifikowany i przeznaczony do służby podlegającej Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
Najprawdopodobniej 20 stycznia 1943 roku złożył zobowiązanie o zachowaniu tajemnicy kursów i służby na rzecz MSW. Od tego momentu kierowany jest na kolejne kursy: doskonalenia radiotelegrafii, dywersji, spadochronowy, odprawowy. Można powiedzieć, że został wyśmienicie przygotowany do przerzutu do okupowanego kraju.
Wreszcie złożył przysięgę o następującej treści:
„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu, że w całej mej działalności przyczyniać się będę ze wszystkich sił, aż do ofiary życia, do odzyskania wolności, niepodległości i potęgi Rzeczypospolitej. Wszelkim rozkazom Rządu Polskiego będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało.
Jako wysłannik Rządu Polskiego wykonam gorliwie i sumiennie, niezależnie od mych przekonań osobistych, zlecone mi zadania i powierzoną misję.
Za sprawę Ojczyzny mej walczyć będę do ostatniego tchu i w ogóle tak postępować, abym mógł żyć i umierać jak prawy Polak.
Tak mi dopomóż Bóg i Święta Syna Jego męka”.
Zapewne niektóre osoby zorientowały się, że nie jest to tekst rota Armii Krajowej. Smolak nie był bowiem Cichociemnym, a kurierem i tu rodzi się pewne zamieszanie, które należy wyjaśnić.

Nie Cichociemny, ale …
Filarami Polskiego Państwa Podziemnego w okupowanym kraju były Armia Krajowa (Wojsko Polskie w konspiracji) oraz Delegatura Rządu na Kraj (tajny naczelny organ władzy administracyjnej w okupowanej Polsce, podporządkowany Rządowi RP na uchodźstwie).
Armia Krajowa „zasilana” była Cichociemnymi, sprzętem i pieniędzy, których lotniczy przerzut do kraju koordynowany był przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie.
Formuła Cichociemnych nie obejmuje kurierów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz emisariuszy stronnictw politycznych przerzucanych do kraju drogą lotniczą wraz z Cichociemnymi.
Formalnie więc w literaturze przedmiotu funkcjonują określenia Cichociemni i kurierzy polityczni wysyłani do okupowanej Polski dla łączności z Delegaturą Rządu na Kraj i partiami politycznymi. Kurierami byli cywile, ale także żołnierze, którzy po wypełnieniu swojej misji kierowani byli do działalności konspiracyjnej.
W dokumentach MSW zachowała się notka na jego temat. Czytamy w niej:
„Przeznaczony jest do Delegatury, do pracy na klucz, względnie do pomocy przy szybkiej telegrafii. Zaopatrzony jest na 6-cio miesięczny pobyt i nie ma wracać do Centrali. Jest to człowiek zaufany i zdyscyplinowany. Można z całą otwartością powierzyć mu zadanie w dziedzinie łączności, ewentualnie w dziedzinie dywersji”.

„Po skoku zniszczył część poczty”
W 16/17 września 1943 r. do okupowanej Polski przerzucono ekipę skoczków nr: XXXI (pierwszy lot tej ekipy zakończył się niepowodzeniem). W skład ekipy wchodzili: podporucznik Hieronim Dekutowski „Zapora”, kapitan Bronisław Rachwał „Glin” oraz kurier Rządu RP Kazimierz Smolak „Nurek”. Zrzut wykonano na placówkę odbiorczą “Garnek”, ok. 8 km od stacji kolejowej Wyszków.
Dwaj cichociemni przerzucili 162 tys. dolarów w banknotach, 160 tys. marek na potrzeby AK. Kazimierz Smolak przerzucił natomiast pas znakowany DR 53/16, zawierający 193 tys. dolarów amerykańskich i 120 funtów anielskich w złocie, tajną pocztę w kliszach oraz na błonach, a także matryce z fotografiami dla prasy – całość przeznaczona dla Delegatury Rządu na Kraj. Wiemy, że w poczcie znajdowały się plany przejścia granicy niemiecko-duńskiej, co wiązało się z próbami zmontowania przez Rząd nowej trasy kurierskiej przez Berlin i Kopenhagę.
W publikacji: Delegatura Rządu Rzeczpospolitej Polskiej na Kraj, jej autor Waldemar Grabowski, opisując Kazimierza Smolaka, zamieszcza takie zdanie: „Po skoku zniszczył część poczty”. Niestety autor nie podaje źródła informacji, a nigdzie nie znaleźliśmy potwierdzenia takiego zdarzenia. Po co podjęto działania oczerniające kuriera? Nie znajdujemy uzasadnienia takiego działania.

Podziemne lokum
Wszystkie dane potwierdzają, że we wrześniu (zapewne po skoku) został awansowany do stopnia podporucznika. Po dotarciu do Warszawy wypełnił swoje obowiązki jako kurier Rządu RP i na początku 1944 roku Delegatura Rządu na Kraj skierowała go na kielecczyznę, gdzie miał obsługiwać radiostację Delegatury Rządu.
Radiostacja RCH-807 była już od grudnia 1943 roku ulokowana we wsi Światełek w zabudowaniach Stanisława Szweda „Maciek” (zmarł na gruźlicę w 1944 r.) oraz jego żony Zofii i znajdowała się pod opieką oddziału partyzanckiego AK, którym dowodził Paweł Stępień pseudonim „Gryf” (oddział wywodził się z Kadry Polski Niepodległej scalonej z AK).
Małżeństwo było właścicielami tartaku wodnego na Bobrzy. Aby korzystać z energii elektrycznej zainstalowano tam turbinę wodną sprowadzoną ze Szwecji. Na placu tartaku (pod składem drewna) został wykopany ziemny bunkier, gdzie ukryto radiostację (znajdował się tam już odbiornik radiowy do nasłuchu audycji radiowych z Londynu). Radiostacją opiekował się młody radiotechnik Krzysztof Kiniorski „Linka” (właściciel tartaku był jego teściem).
Ostatecznie więc na początku 1944 roku „Nurek” dotarł do Światełka i nawiązał łączność radiową z Londynem. Depesze do nadawania przywozili z Warszawy łącznicy. Najczęściej rolę tę pełniła dawna łączniczka KG KPN, Halina Gicewicz „Katarzyna”. Kres jej działalności przyniosło aresztowanie 29 czerwca 1944 roku w Kołomani (wywieziona do KL Auschwitz, przeżyła wojnę).
-Dom w którym działała radiostacja istniej do dziś – mówi regionalista i autor publikacji o historii AK Marian Wikiera. -Istnieją też pamiątki z tamtego okresu jak choćby pozostałości turbiny. Moim marzeniem jest aby utworzyć tu jakąś izbę pamięci i aby dzieciaki dotykając tych artefaktów mogły uczyć się historii. Mija wiele lat i nic…. Może tak to ma być, że jak ten dom się rozpadnie to ktoś powie: trzeba było cos robić. Wiemy przecie, że mądry Polak po szkodzie …

Cios nożem zakończył żywot zdrajcy
Poza nadawaniem depesz „Nurek”, który przeszedł przecież kurs dywersji, zajmował się także szkoleniem żołnierzy oddziału Pawła Stępnia „Gryf”, który formalnie odpowiadał za ochronę radiostacji. Z biegiem czasu dodatkową „specjalność” radiotelegrafisty postanowił wykorzystać por. Władysław Bochniewski „Artur” (p.o. kierownika Referatu II Wywiad Obwodu Kielce AK), który szukał w tym czasie nieznanych w Kielcach żołnierzy AK do przeprowadzania akcji likwidacyjnych. Z notatek Pawła Stępnia wiadomo, że zadania tego podjął się „Nurek” oraz kilku innych żołnierzy oddziału.
16 maja 1944 roku z leśnego obozu „Gryfa” do Kielc skierowani zostali trzej żołnierze: „Nurek” oraz: Kazimierz Jabczuga „Sokoła” i Zygmunt Kominek „Czarny”, którzy w ubraniach cywilnych udali się do miasta.
Rankiem, 17 maja, lokal odwiedził „Artur”, który zapoznał konspiratorów z czekającym ich zadaniem. Do akcji wyruszyli przed godziną 17. Ich celem był szpital mieszczący się w budynku dawnego seminarium duchownego przy dzisiejszej ulicy Jana Pawła II. Stojący przed wejściem niemiecki wartownik nie zwrócił na nich uwagi. Tuż za drzwiami wejściowymi na ubezpieczeniu pozostał „Czarny”. Pozostali dwaj doskonale wiedzieli, gdzie mają się kierować. Informacje przekazane im przez „Artura” pochodziły od Jadwigi Dec „Iga” oraz pracującego w szpitalu księdza Dębskiego. Celem żołnierzy była sala numer 4. Schodami weszli na wysoki parter i skręcili korytarzem w prawo. Stanęli przed drzwiami sali numer 4.
Zgodnie z danymi wywiadu AK znajdował się tam niemiecki konfident o nazwisku Kłos. Był to współpracownik szefa siatki niemieckich agentów Franza Wittka. Agent po ostatnim zamachu przeprowadzonym przez AK w Rudkach koło Nowej Słupi był ranny. Informacja o zakończeniu jego kuracji przyspieszyła decyzję o likwidacji szpicla jeszcze w szpitalu.
Do sali, w której leżało 8-12 mężczyzn, pierwszy wszedł „Nurek”, za nim „Sokół”, który po zamknięciu drzwi oparł się o nie plecami. „Nurek” zapytał, czy w tej sali leży Kłos, a gdy otrzymał potwierdzenie, ruszył do łóżka pod oknem, na którym uniósł się mężczyzna. W tym czasie „Sokół”, wyjął pistolet i nakazał wszystkim odwrócić się do ściany. „Nurek” dochodząc do leżącego, zaczął wypowiadać słowa: „W imieniu Polski Podziemnej skazuję cię na śmierć za zdradę Ojczyzny!” a jednocześnie wyjętym nożem spadochroniarskim zadał cios. Przed wyjściem z sali zapowiedzieli leżącym, aby przez pół godziny żaden z nich nie opuszczał pomieszczenia, oraz aby nikogo nie informowali o tym co tu zaszło.

„W imieniu Polski Podziemnej…”
Do kolejnej akcji dowodzonej przez „Nurka” wytypowani zostali: Kazimierz Jabczuga „Sokół”, Zygmunt Kominek „Czarny”, Leszek Baranowski „Leszek” i Janusz Szczucki „Trzaska”. Tym razem celem likwidacji był Jan (w niektórych relacjach Józef) Bocian, dziennikarz niemieckiej gadzinówki, czyli gazety będącej na usługach okupanta. Wywiad AK ustalił, że konfident lubi w targowe wtorki kręcić się po Rynku i okolicznych ulicach. Żołnierze podziemia akcje mieli przeprowadzić 23 maja 1944 roku.
Po porannej odprawie dotarli na miejsce gdzie zajęli stanowiska około godz. 10. Dopiero koło godziny 12 na Rynku pojawił się oczekiwany przez nich mężczyzna, który zaczął iść w kierunku kościoła św. Wojciecha. Konspiratorzy poszli za nim idąc po obu stronach ulicy i czekając na odpowiednią chwilę. W pewnym momencie konfident wszedł do sklepu z farbami. Natychmiast do pomieszczenia weszli za nim „Nurek” i „Sokół”. Pozostali zajęli miejsca na ubezpieczeniu. Tak jak poprzednim razem „Sokół” zablokował drzwi a „Nurek” po wymówieniu formuły „W imieniu Polski Podziemnej…” oddał strzał do konfidenta. Żołnierze natychmiast opuścili lokal i powrócili na kwaterę.

Likwidacja Wittka
14 czerwca 1944 r. do obozowiska oddziału „Gryfa” ponownie odtarł W.Bochniewski „Artur”. Do udziału w kolejnej akcji wyznaczono początkowo pięciu ludzi: ppor. Kazimierz Smolak „Nurek” jako dowódca (uzbrojony w dwa pistolety VIS oraz ładunek kumulacyjny tzw. gammon, kapral podchorąży Józef Skoniecki „Bąk” (pistolet i pistolet maszynowy), kapral podchorąży Jan Litkowski „Milcz” (pistolet i pistolet maszynowy), kapral podchorąży Witold Grabowski „Wiktor” (pistolet i pistolet maszynowy) oraz starszy strzelec podchorąży Roman Kacperowicz „Szarada” (pistolet maszynowy sten). Jeszcze przed wyruszeniem z obozowiska dowódcy „Gryf” i „Nurek” zarządzili przeprowadzenie ćwiczebnego strzelania. Źle wypadł w nim „Wiktor” wobec czego „Gryf” postanowił, że pozostanie on w obozie.
Tego samego dnia w Kielcach w lokalu przy ulicy Piotrkowskiej szef referatu wywiadu por. Roman Zarębski „Zaw” spotkał się z trzema żołnierzami z sekcji likwidacyjnej. Byli to: Kazimierz Chmieliński „Janosik”, Zygmunt Dudek (Firley) „Kajtek” i Jan Karaś „Karol”. Otrzymali oni rozkaz, że następnego dnia wezmą udział w kolejnej próbie likwidacji Franza Wittka, szefa siatki niemieckich agentów. Razem z nimi w akcji mieli wziąć udział żołnierze z oddziału partyzanckiego „Gryfa”.
Akcja likwidacji agenta została z sukcesem przeprowadzona 15 czerwca 1944 roku i jest dość dobrze opisana, choć istnieją dwie wersje, dotyczące tego, kto pierwszy oddał serię strzałów do agenta. Przypisuje to sobie Dudek „Kajtek”, ale prawdopodobnie pierwszą serię do Wittka oddał „Szarada”. Z całą pewnością osobą która „dla pewności” strzela jeszcze w głowę jest „Nurek”. Podczas wycofywania się konspiratorów ranny w kolano zostaje dowódca akcji („Nurek”), a zabity zostaje „Szarada”. Pozostali odnosząc mniejsze lub większe obrażenia wycofują się z centrum Kielc.
„Jestem ranny i cholernie chce mi się pić, błagam pomóż mi”
„Nurek” ukrył się po akcji w zaroślach nad Silnicą i nie został przez Niemców odnaleziony. Zapewne oczekiwał na pomoc, a gdy ona nie nadciągała postanowił sam działać. Zawołał przechodzącego obok mężczyznę w kolejarskim mundurze. Był to Marian Tarka, który zgodził się pomóc rannemu. „Nurek„ poprosił go o powiadomienie Jana Kity ps. „Batory„ (żołnierz AK wywodzący się z Kadry Polski Niepodległej) o tym, gdzie jest i w jakim stanie zdrowotnym się znajduje. Kolejarz udał się do mieszkania „Batorego” przy ulicy Ogrodowej 3.
Istnieje kilka wersji o sposobie i miejscu dostarczenia owych informacji przez młodego kolejarza. Najbardziej prawdopodobna pochodzi od pisemnej relacji żony „Batorego„ i zarazem łączniczki AK Stanisławy Kity ps. „Szarotka”. Pisze ona w swoich wspomnieniach, że 15 czerwca późnym wieczorem do drzwi jej mieszkania przy ul. Ogrodowej zapukał jakiś nieznany mężczyzna. Powiedział, że zaprowadzi ją do parku i wskaże miejsce, gdzie przebywa ranny żołnierz AK. „Szarotka„ natychmiast udała się w towarzystwie nieznajomego mężczyzny do wskazanego przez niego miejsca. Gdy tam dotarła ujrzała leżącego w kałuży krwi rannego kolegę. Na jej widok „Nurek„ ożywił się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, a także radość z wykonanej akcji: „Wiesz, osobiście rozwaliłem draniowi łeb, teraz to już na pewno nie żyje„, a po chwili dodał: „Jestem ranny i cholernie chce mi się pić, błagam pomóż mi „.

„Szarotka„ poleciła mu aby poczekał, a sama pobiegła do swojego mieszkania i wzięła jakiś pojemnik z wodą. W drodze powrotnej wstąpiła jeszcze do swojego sąsiada lekarza Mirosława Korduby, który też współpracował z kielecką AK i wzięła od niego środki opatrunkowe. Tak zaopatrzona powróciła do „Nurka” i zajęła się nim, a następnie wróciła ponownie do swojego domu, aby wraz ze swoją siostrą omówić dalszy plan działania.
Gdy obie kobiety szykowały się już do wyjścia w mieszkaniu pojawił się Zygmunt Gajda „Krzemień”. Kto to był? Gajda był szefem kieleckiego Pogotowia Akcji Specjalnej (PAS) Narodowych Sił Zbrojnych. Jak podaje Ireneusz Pietraszek w swoim opracowaniu: Komendant „Gryf” i jego żołnierze, należał on do tej części NSZ, która w 1944 podporządkowała się Armii Krajowej. Przemawia za tym jeszcze jeden fakt. Po rozmowie z „Szarotką” „Krzemień” oferuje swoją pomoc w ewakuacji rannego. Wszystko wskazuje, że o działaniach poinformował także W. Bochniewskiego „Artura”, z którym oczekiwał w konspiracyjnym lokalu na ewakuację rannego.
Wróćmy do wydarzeń z wieczora 15 czerwca. Po wysłuchaniu wyjaśnień „Krzemień„ zobowiązał się, że wraz ze swoimi ludźmi zorganizuje akcję wywiezienia „Nurka„ z parku. Natychmiast wyszedł z mieszkania, a „Szarotka” wraz z siostrą wróciły do swojego rannego żołnierza. Długo nie musiały przy nim czekać. Wkrótce do parku przyjechała dorożka wraz z dwoma żołnierzami „Krzemienia„ i tym środkiem transportu przewieziono „Nurka„ do małego drewnianego domku przy ul. Szydłowskiej 10 (obecnie Targowa 12). Był to dom Witkowicza i jednocześnie melina patrolu. Tam czekali na nich Władysław Bochniewski „Artur” (zastępca szefa wywiadu w Obwodzie Kielce), „Krzemień” oraz dwaj kolejni żołnierze sekcji „Krzemienia”.
Wszyscy byli przekonani, że miejsce jest bezpieczne. „Artur” i „Krzemień„ wyszli zostawiając „Nurka„ pod opieką czterech żołnierzy NSZ. Byli to: Jan Matyjak „Ares”, Władysław Malinowski „Biały”, Józef Mójecki „Sikorka” i Kazimierz Dziewiór „Skazaniec„.
Pośmiertnie odznaczeni srebrnymi krzyżami Virtuti Militari
Niestety pech chciał, że moment zabierania rannego z parku zauważył jakiś członek niemieckiej organizacji zbrojnej Hitlerjugend. Zapisał on numer rejestracyjny dorożki i powiadomił odpowiednie władze niemieckie. Gdy po skończonej akcji dorożkarz wracał do swojego domu, został zatrzymany przez żandarmów. Po jego aresztowaniu i torturach w obawie o swoje życie wyjawił swoim oprawcom dokąd zawiózł rannego partyzanta.
Bardzo szybko przed drewniany domek na ul. Szydłowskiej 10 nadjechały cztery ciężarówki pełne uzbrojonych żandarmów i dwa samochody osobowe z gestapowcami. Natychmiast zablokowali wszystkie ulice. Zauważył to stojący na ubezpieczeniu „Skazaniec”. Strzelił kilka razy, ale sam ostrzelany i ranny salwował się ucieczką. Pozostali podjęli nierówną walkę i polegli.
Tak, więc w akcji zginęło dwóch biorących w niej udział żołnierzy AK: „Nurek” Kazimierz Smolak oraz Roman Kasperowicz „Szarada”. Już po akcji zginęło trzech kolejnych (żołnierze NSZ): Jan Matyjak „Ares” (ranny w głowę i udo podczas walki, przewieziony do siedziby Gestapo przy dzisiejszej ul. Paderewskiego zmarł w wyniku ran), Władysław Malinowski „Biały” i Józef Mójecki „Sikorka”.
Wszyscy uczestnicy bezpośredniego zamachu na Wittka, w tym także Smolak, zostali odznaczeni srebrnymi krzyżami Virtuti Militari.
Stojąc nad grobem Smolaka przyglądam się płaskorzeźbie stylizowanej na order Virtuti Militari. Obok leżą inni uczestnicy likwidacji gestapowca i akcji ewakuacyjnej. Coraz ciszej jest nad tym miejscem i nad bohaterami.




























