Mama Alina i trzech chłopców: Zachar, Makar i Maxim w minioną sobotę dotarli do Ostrowca Świętokrzyskiego. Trafili pod dach państwa Edyty i Włodzimierza Steców. Uciekli z Krzemieńczuka, z centralnej Ukrainy. Na miejscu został tata chłopców.
Pani Alina nie śledzi informacji wojennych, ponieważ są dla niej bardzo przykre. Trudno jej powstrzymać łzy, bo tęskni za mężem i rodzicami, pięknym miastem i psem.
Bardzo chciałaby wrócić na Ukrainę, choć nie wie, czy jej dom będzie jeszcze istniał. Na razie planuje ułożyć sobie życie w Ostrowcu.
Była już w starostwie, aby zarejestrować swój pobyt, liczy na to, że uda się zapisać chłopców do szkoły i przedszkola. Bez tego będzie jej trudno znaleźć pracę. Jak mówi, pragnie podjąć pracę, aby móc znaleźć swój przytulny kąt. Z wykształcenia jest masażystką.
Dziesięcioletni Maxim wie, że w kraju jest wojna, ale w Polsce czuje się jakby był na wakacjach. Zdaje sobie sprawę także z tego, że na razie na Ukrainę nie wróci. Miał tam swoje ulubione zajęcia: piłkę nożną, boks i język angielski. Zauważa też, że wielu Ukraińców przybywa do Polski.
Edyta Stec mówi, że w piątek wieczorem otrzymali z mężem telefon z prośbą o pomoc. W sobotę rano nowi współlokatorzy byli z nimi. Ich pomoc może ograniczyć się tylko do schronienia i wyżywienia. Sytuacja jest bardzo trudna, ale pani Edyta mówi, że mama dzieci jest bardzo silna i daje sobie radę.
Pani Alina jest bardzo wdzięczna Polakom za pomoc w tak trudnej sytuacji. Dodaje, że na Ukrainie jej rodacy także udostępniają sobie wzajemnie mieszkania, aby przetrwać wojnę.