Po kolejnym wysłuchaniu słowa „Christmas” na każdą melodię, z uszami ogłuszonymi dźwiękiem dzwoneczków świętego Mikołaja i oczyma ogarniętymi powidokiem radosnych kolorowych światełek, wychodzę na drogę. Nie wiem, jakim cudem zaczynam piąć się na Święty Krzyż. Nie wiem, co sprawia, że Dziś spotyka się z jakimś dawnym Wczoraj.
Idę w górę na Spotkanie. Droga nie jest łatwa. Chyba idę ostatni, bo ścieżka wydeptana, a z przodu i z tyłu nie słychać żywej duszy. Gdzieś w oddali słyszę pohukiwanie puszczyka. Jodły i buki witają mnie przyjaznym poszumem, jakby mówiły – dobrze, że jesteś. Nie zawsze tak się zdarza. Czasem, gdy idę tędy, jęczą żałośnie, uginając się pod ciężarem wichury.