Kieleckie restauracje, kluby i bary świecą pustkami. Z powodu obawy przed koronawirusem kielczanie rezygnują z rozrywek i wspólnych wypadów. Restauratorzy liczą się z tym, że jeśli sytuacja będzie się zaogniać trzeba będzie zamknąć lokale na stałe. Inni z kolei nazywają całą sytuację paniką.
– Mamy znacznie mniejsze obłożenie – mówi Michał Kułaga, właściciel jednej z restauracji na rynku. Zaznacza, że o ile w środę, po zawieszeniu szkół i uczelni, lokal był zapełniony klientami, to w czwartek restauracja z braku zainteresowania musiała być zamknięta dużo wcześniej. Jak dodaje właściciel, zamknięcie lokalu oznaczałoby duże koszty związane z czynszem i wypłatami dla pracowników, które nie przekładałyby się na zarobki.
– Rozmawialiśmy z właścicielami kamienicy na temat ewentualnego obniżenia czynszu, ale nic z tego. Nawet jeśli zamkniemy lokal, to wciąż trzeba płacić kelnerom i kucharzom. Jak na razie nie wiemy, co w tej sytuacji robić, ale liczę, że nie trzeba będzie uciekać się od ostateczności – mówi.
Ostrożność udzieliła się także kieleckim restauratorom. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w niektórych lokalach odmawia się obsługiwania klientów pochodzących z Włoch, Chin i innych krajów. Kielczanie w większości zdecydowali się ograniczyć kontakt ze „światem zewnętrznym”. Zaznaczają przy tym, że nie jest to objaw paniki, a zdrowego rozsądku. Niektórzy wprost przyznają, że najbliższy okres spędzą w domach.
– Wychodzimy tylko do sklepu i do pracy. Nie chcemy ryzykować. Jeśli w Niemczech zachorowało już kilkaset osób, a wszystkie miejsca spotkań były otwarte, to może tak radykalne środki nie są wcale przesadą – mówią mieszkańcy.
Na całkowite zamknięcie zdecydowały się już niektóre kieleckie kluby. Do odwołania zamknięte zostały także kina i miejsca kultury.