Najpierw utopili znajomego w metalowej misce, a potem na taczkach wywieźli jego zwłoki do lasu. Do tego zdarzenia doszło w lutym w miejscowości Raszków w powiecie jędrzejowskim. Zarzuty w tej sprawie usłyszały trzy osoby, jednak ostatecznie tylko jedna jest sądzona.
Prokuratura podejrzewała 47-letniego Grzegorza J. i jego 31-letniego brata Roberta. Z kolei ich matka Teresa usłyszała zarzut nieudzielenia pomocy poszkodowanemu. Kobieta nie doczekała jednak sprawy, ponieważ zmarła w trakcie śledztwa.
Mężczyźni byli oceniani przez biegłych. Specjaliści stwierdzili, że w chwili zdarzenia Grzegorz J. był całkowicie niepoczytalny, a jego brat, mimo iż miał ograniczoną w stopniu znacznym poczytalność, może być sądzony.
Tym samym na ławie oskarżonych zasiada jedynie Robert J. Proces w jego sprawie toczy się w Sądzie Okręgowym w Kielcach. Na wtorkowej rozprawie zeznawali świadkowie, w tym policjanci, którzy poszukiwali Ryszarda R., mieszkańca Raszkowa. Jego zaginięcie w lutym zgłosiła krewna. Ciało denata zostało odnalezione w lesie. Ślady wskazywały na to, że mężczyzna został zamordowany.
Funkcjonariusze ustalili, że za ten czyn mogą być odpowiedzialni bracia Grzegorz i Robert, w związku z tym pojechali do ich domu w Raszkowie. Tam zostali zatrzymani. Jeden z przesłuchiwanych policjantów nie pamiętał szczegółów akcji, dlatego sędzia Renata Broda, przeczytała jego zeznania złożone w śledztwie. Wynika z nich, że po zatrzymaniu Robert J. opowiedział funkcjonariuszom o szczegółach zbrodni. Oskarżony oświadczył, że kilka dni wcześniej, około godziny 14.00, do domu braci przyszedł ich znajomy Ryszard. Miał im ubliżać i mówić że są złodziejami. Robert poczuł się urażony tymi słowami, w związku z tym uderzył pięścią w twarz Ryszarda. Potem Grzegorz J. przyniósł wodę, którą wlał do miednicy. Złapał Ryszarda za głowę i włożył ją do niej. Trzymał przez około 15 minut – odczytywała zeznania sędzia. Bracia mieli także trzymać pokrzywdzonego, aby ten się nie wynurzył. Wszystkiemu przyglądała się ich matka. Następnie wywieźli ciało denata na taczkach do lasu, gdzie ukryli jego ciało.
Robertowi J. grozi dożywocie.