Mirosław Smyła nie jest cudotwórcą i nie odmienił Korony jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W swoim trenerskim debiucie na ławce kieleckiego zespołu, 50–letni szkoleniowiec musiał przełknąć gorycz porażki w Gdańsku z Lechią. Gra „żółto–czerwonych” była daleka od oczekiwań.
– Wszystko można widzieć czarno i optymistycznie. Jeżeli będziemy podchodzić do tego czarno, to powinniśmy się zastanowić, po co to robimy. Drużyna ma jasny przekaz, można było stwierdzić w meczu z Lechią Gdańsk, że coś budujemy, coś chcemy stworzyć. Odbyliśmy tylko trzy treningi. Z całym szacunkiem, ale wszystko potrzebuje czasu. Zawodnicy też mają świadomość, że jest to pierwsze pięterko, wielopiętrowego budynku. Wiem też, że czasu za dużo nie ma. Musimy w ekspresowym tempie sprężać się i robić postępy szybciej niż inni. Motywacja zespołu musi być ogromna. I to jest jakby kolejne słowo klucz. Determinacja, motywacja do pracy, chęć rozwijania się, to jest nasze motto na najbliższe dni – powiedział Mirosław Smyła.
Porażka z Lechią Gdańsk była szóstą w tym sezonie. Pięciu kielczanie doznali pod wodzą włoskiego szkoleniowca Gino Lettieriego. Korona zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, mając w dorobku pięć punktów zdobytych w dziewięciu kolejkach.