Spotkali się, jedli i pili alkohol. Z początku spokojna rozmowa, zakończyła się kłótnią i szarpaniną, która doprowadziła do śmierci jednego z braci. Wszystko przez to, że 42-letni Andrzej S. nie mógł pogodzić się z opinią krewnego, który zarzucił mu brak umiejętności murarskich.
Makoszyn w powiecie kieleckim. To stąd pochodzi dwóch braci – Andrzej i Rafał S. Pod koniec 2017 roku Rafał przyjechał z Niemiec, gdzie pracował na budowie. Mieszkał sam, był kawalerem. Jak twierdzili sąsiedzi, wrócił do domu na trzy tygodnie, aby przygotować go do zimy. W sobotę spotkał się z bratem Andrzejem. Przy rozmowie o pracy kończyli wódkę i pili wino. Przy okazji spożywali posiłek.
Andrzej zaproponował, aby brat załatwił mu pracę w Niemczech, gdzie od roku pracował. Słyszał, że dobrze się tam zarabia. Wówczas Rafał miał mu odpowiedzieć, że tego nie zrobi, ponieważ brat nie umie murować. Z tą opinią nie zgodził się drugi z mężczyzn. Doszło do sprzeczki i bójki, w której dominował Andrzej. Bił krewnego po klatce piersiowej i rzucił nim o ścianę. Potem zostawił nieprzytomnego brata samego w domu. W śledztwie relacjonował, że gdy opuszczał mieszkanie Rafał jeszcze żył, ponieważ było widać, że klatka piersiowa się rusza.
– On do mnie nic nie mówił. Nie wzywałem pogotowia, bo myślałem, że nic mu się nie stało i jak się prześpi, to wstanie - wyjaśniał podczas pierwszego przesłuchania.
Dzień później, w niedzielę, nieżyjącego już Rafała odnalazł kolejny brat. O sprawie zostało powiadomione pogotowie i policja. Mieszkańcy Makoszyna nie rozumieli, dlaczego doszło do tragedii. Znali obydwu braci. Jak stwierdzili, w domu ofiary widoczne były ślady bójki.
– Podobno znaleźli go o 9.15. W mieszkaniu były powywracane krzesła, a stół był rozbity. Miał też rozbitą głowę i ślady pobicia – mówili sąsiedzi.
Sprawą zajęła się prokuratura. Śledczy ustalali wszystkie okoliczności związane ze śmiercią mieszkańca Makoszyna. Biegli stwierdzili, że Rafał doznał szeregu obrażeń, takich jak złamania żeber, stłuczenie mózgu i wylewu. Gdyby pomoc została udzielona po pobiciu, prawdopodobnie nie doszłoby do jego śmierci.
Prokuratura zatrzymała także brata ofiary, z którym dzień wcześniej wspólnie spożywali alkohol. 42-letni Andrzej usłyszał zarzut spowodowania obrażeń ciała, skutkujących śmiercią. Przyznał się już podczas pierwszego przesłuchania. Po kilku miesiącach śledztwa do Sądu Okręgowego w Kielcach trafił akt oskarżenia.
Andrzej S. żałował tego, co się stało.
– Nie chciałem tego zrobić. Żyliśmy z bratem w dobrych stosunkach – powiedział podczas pierwszej rozprawy. Fakt, że mężczyzna przyznał się do winy i nie utrudniał postępowania, spowodowały obniżenie kary.
Zgodnie z prawem Andrzej S. mógł spędzić w areszcie nawet dożywocie. Tak się jednak nie stanie. W pierwszej instancji mężczyzna został skazany na siedem lat pozbawienia wolności. Strony nie zgodziły się z wyrokiem, więc sprawa została rozpatrzona przez Sąd Apelacyjny w Krakowie. Tam złagodzono karę do sześciu lat pozbawienia wolności. Sędzia Tomasz Szymański, rzecznik instytucji tłumaczył, że Andrzej S. wyraził skruchę i nie był wcześniej karany. Dodał, że rodzina pogodziła się z tym zdarzeniem i odwiedza go w zakładzie karnym. Ta decyzja jest już prawomocna.