26 stycznia Sąd Apelacyjny w Katowicach ogłosi wyrok w sprawie katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, gdzie w marcu 2012 roku w wyniku czołowego zderzenia dwóch pociągów zginęło 16 osób, a ponad 150 zostało rannych. W czwartek przed SA odbyła się rozprawa odwoławcza.
O nieumyślne sprowadzenie tej katastrofy prokuratura oskarżyła dyżurnych ruchu z posterunków kolejowych Starzyny – Andrzeja N. i Sprowa – Jolantę S., którzy skierowali jadące z naprzeciwka pociągi na ten sam tor. Orzekający w I instancji częstochowski sąd skazał ich na 4 lata oraz 2,5 roku więzienia.
Po wysłuchaniu głosów stron sąd zdecydował, że z uwagi na zawiły charakter sprawy ogłosi orzeczenie 26 stycznia.
Marek Mazur z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie uważa, że wymierzone oskarżonym przez sąd I instancji kary są rażąco niewspółmierne do ich i winy oraz skutków samej katastrofy. Podobnie jak przed sądem I instancji zażądał 8 lat dla N. i 7 dla S. Prok. Mazur podkreślał, że to od dyżurnych ruchu zależy bezpieczeństwo podróżujących szlakami kolejowymi i gdyby oskarżeni postępowali zgodnie z instrukcjami, do tej katastrofy by nie doszło.
Obrona domaga się uniewinnienia oskarżonych lub uchylenia wyroku i ponownego procesu. Obrońca N. mec. Witold Pospiech powiedział, że w całej sprawie mówi się o odpowiedzialności wyłącznie dyżurnych ruchu, tymczasem katastrofie mogli zapobiec także członkowie załóg obu pociągów (którzy zginęli w tym wypadku). Adwokat odniósł się też do stanu zdrowia N., który po katastrofie kilkakrotnie trafiał do zakładu psychiatrycznego. „Ten człowiek od pięciu lat odbywa już karę. To nie jest już życie, tego człowieka już nie ma. Wnoszę o uniewinnienie, ten człowiek nie wiedział, co czyni (…) to było niezależne od niego” – zakończył mec. Pospiech.
Obrońcy zwracali też uwagę na proces szkolenia i stan kolejowej infrastruktury. Obrońca S. mec. Grzegorz Porębiński w swoim wystąpieniu wyraził przekonanie, że jego klientka nie miała wystarczającej wiedzy, by właściwie interpretować stan urządzeń, została źle przeszkolona. W opinii adwokata, to zaniechanie pracodawcy. Poddał w wątpliwość, czy w przypadku S. została przeprowadzona autoryzacja – czyli sprawdzenie praktycznych umiejętności w miejscu pracy.
Ze stanowiskiem obrońców nie zgadzają się pełnomocnicy spółek kolejowych – oskarżycieli posiłkowych w procesie – którzy podkreślali, że na katastrofę złożyły się ludzie błędy. Przekonywali, że oboje dyżurni byli doświadczonymi i dobrze przeszkolonymi, znającymi procedury pracownikami, a sygnały z urządzeń nie mogły budzić żadnych wątpliwości – są m.in. właśnie po to, by alarmować o ludzkich błędach. „Rozumiem, że rolą obrońców jest mnożenie wątpliwości” – skomentował wystąpienia obrony jeden z pełnomocników.
Do wypadku doszło 3 marca 2012 r. we wsi Chałupki k. Szczekocin – na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK „Brzechwa” z Przemyśla do Warszawy i Interregio „Jan Matejko” relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.
Prokuratura zarzuciła dyżurnym nieumyślne sprowadzenie katastrofy kolejowej oraz poświadczenie nieprawdy w dokumentacji kolejowej – co do czasu zamknięcia torów po zderzeniu pociągów. Straty materialne po katastrofie oszacowano na 19 mln zł.
Proces w I instancji trwał około roku. W lipcu 2016 r. Sąd Okręgowy w Częstochowie skazał Andrzeja N. na 4, a Jolantę S. z posterunku w Sprowie na 2,5 roku pozbawienia wolności. Uznał, że na tragedię złożyła się seria ludzkich błędów. Sąd uniewinnił N. od zarzutu poświadczenia nieprawdy, czego prokuratura nie kwestionuje w złożonej apelacji. „Po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem, prokuratura zgodziła się z argumentacją sądu w tym zakresie” – powiedział prok. Mazur.
Zgodnie ze zmodyfikowanym przez sąd I instancji opisem czynów Andrzeja N., mając informację o braku kontroli położenia zwrotnic, w nienależyty sposób sprawdził rozjazdy i nie zabezpieczył ich, potem dał zezwolenie na jazdę i skierował pociąg Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor przeznaczony dla ruchu innego pociągu, a następnie zaniechał obserwacji przejazdu tego pociągu i jego sygnałów końcowych, a także obserwacji wskazań swego pulpitu. W rezultacie N. – według sądu – do końca był przekonany, że wyprawił pociąg po właściwym torze i w ten sposób wprowadzał też w błąd dyżurną Jolantę S.
Jolancie S. sąd I instancji przypisał działanie i zaniechanie związane z podaniem zastępczego sygnału zezwalającego dla pociągu Przemyśl-Warszawa, bez wyjaśnienia przyczyn zajętości toru nr 1 i przy braku reakcji na niepojawienie się zajętości toru nr 2, a także niewykorzystanie funkcji „alarm” w systemie radiowym i brak innych działań – wobec podjętych wątpliwości, co do prawidłowości wyprawienia pociągu.
Sąd wskazywał też m.in. na rolę drużyn trakcyjnych obu pociągów, które tuż przed katastrofą kontynuowały jazdę, mimo sygnałów do tego nieuprawniających. Maszyniści nie obserwowali też we właściwy sposób toru przed sobą; inaczej – co m.in. udowodnił przeprowadzony po katastrofie eksperyment procesowy – szybciej zauważyliby, że oba składy zmierzają do zderzenia. Postępowanie w tym zakresie zostało umorzone – załogi zginęły.