5 czerwca zapadnie wyrok w sprawie Stanisława K., prezesa zarządu kieleckiej spółki zajmującej się produkcją zniczy, w której w sierpniu 2018 roku doszło do pożaru. Ogień wybuchł w zakładzie, przy ulicy Ściegiennego. W wyniku poniesionych obrażeń zginęła jedna osoba, a dwie zostały ranne.
W poniedziałek (22 maja) w Sądzie Okręgowym w Kielcach strony wygłosiły mowy końcowe. Prokurator domaga się dla oskarżonego 6 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności oraz pół miliona złotych dla pokrzywdzonych.
W sprawie oskarżone są także Monika P. i Justyna P., pracownice firmy. W ich przypadku prokurator wnosi o orzeczenie po trzy lata i sześć miesięcy więzienia i po prawie 280 tys. zł zadośćuczynienia na rzecz pokrzywdzonych od każdej z kobiet. Przypomnijmy, zdaniem prokuratury do zdarzenia doszło w wyniku zaniedbań kierownictwa zakładu. W sprawie zarzuty usłyszały trzy osoby, czyli prezes zarządu spółki, kierownik produkcji i brygadzista. Stanisław K. odpowiadał za to, że jako pracodawca poprzez świadome zaniedbania związane z pracą automatycznej lakierni, nie dopełnił ciążących na nich obowiązków. W efekcie tego doszło do pożaru, w którym zginęła jedna osoba, a dwie zostały lekko ranne. Monika P. i Justyna P. usłyszały zarzuty związane z tym, że jako osoby odpowiedziane za BHP, dopuściły do uruchomienia i obsługi niesprawnego urządzenia.
Prokurator Tomasz Stępień, w mowach końcowych podkreślał, że w świetle zebranego materiału dowodowego nie ulega wątpliwości, że oskarżeni popełnili zarzucane im przestępstwa.
– Wszystkie te dowody są logiczne, korelują ze sobą, a także wręcz torpedują linię obrony wszystkich oskarżonych. Świadkowie zeznawali o licznych nieprawidłowościach w firmie oskarżonego – mówi prokurator.
Na poniedziałkowej rozprawie głos zabrał oskarżony Stanisław K., który przypomniał, że firmę prowadził od 1992 roku.
– Przez te lata byłem u swoich pracowników na weselach, chrzcinach i pogrzebach. Pomagałam im finansowo i doradzałem w różnych problemach. Zarzut, że chciałem spalić ich żywcem jest dla mnie absurdalny – mówił przed sądem.
Jak dodał, w jego firmie pracownicy byli przeszkoleni na wypadek zagrożeń.
– Nie wiem dlaczego Kamila [zginęła w pożarze] wróciła do palącej się hali. Nie wiem dlaczego schowała się do pomieszczenia socjalnego, chociaż kilka metrów dalej miała wyjście ewakuacyjne. Nie wiem dlaczego nie wybiła okna szczotką i nie krzyczała. Za oknem byli ludzie. Byliśmy obok i ratowaliśmy z kojca psa – dodał oskarżony.
Obrona winę za zdarzenie widzi w zachowaniu innej osoby. Przemysław Gierada, obrońca oskarżonego zwrócił uwagę na fakt, że jeden z pokrzywdzonych, który jest elektrykiem, przed zdarzeniem naprawiał świetlówki w maszynie, od której rozpoczął się pożar świetlówki.
– Jeżeli wykształcony elektryk przed przystąpieniem do wymiany świetlówki wyjąłby wtyczkę z kontaktu nie mieli byśmy procesu, nie mielibyśmy biegłych i pokrzywdzonych. Sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Mając na uwadze wszystkie okoliczności wnoszę o uniewinnienie oskarżonego – powiedział Przemysław Gierada.
Obrońcy oskarżonych kobiet podkreślali, że nie powinny one ponosić odpowiedzialności za to zdarzenie i wnieśli o uniewinnienie. Wyrok, który zapadnie w Sądzie Okręgowym w Kielcach będzie nieprawomocny.