Pod koniec XVIII wieku, jak twierdzi ojciec polskiej historiografii, Joachim Lelewel, księgozbiór świętokrzyski liczył około 8 tys. woluminów. Był to jeden z dwóch największych wówczas księgozbiorów na terenach dawnej Rzeczpospolitej. Dziś z tej potęgi pozostało niewiele. Dlaczego? Odkrywamy kolejne tajemnice książnicy na Świętym Krzyżu.
Prof. Marek Kaliszuk z Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk podkreśla, że badacze muszą odtwarzać ten księgozbiór.
– Ponieważ jest to księgozbiór w znacznej mierze zniszczony, po części rozproszony. Inwentarzy dotyczących tego księgozbioru nie mamy, a jednocześnie mówimy o jednym z największych księgozbiorów w średniowiecznej i nowożytnej Polsce. To jest potężna biblioteka, pod względem wielkości dorównująca innym bibliotekom europejskim zakonnym, pod względem jakości, z tego co możemy stwierdzić, też jest to biblioteka wybitna – podkreśla.
Cenne noty na rękopisach
Historyk przypomina, że pod koniec XV wieku biblioteka ta liczyła szacunkowo około 500-600 rękopisów i dalej była używana.
– Pomimo różnych perturbacji dziejowych, mnisi nadal korzystają z tej biblioteki. Skąd my to wiemy? Na przykład z not nowożytnych, umieszczanych na marginesach rękopisów średniowiecznych. Jest taka jedna nota, zapisana prawdopodobnie przez benedyktyna świętokrzyskiego na marginesie XV wiecznego rękopisu, pismem z przełomu XVI i XVII wieku, krytykująca treść tego rękopisu. Jest niecenzuralna: „To jest gówno starych ludzi a pierdoły”. O czym to świadczy? Pomijając dosadność tego typu określenia, dowodzi to, że w XVI wieku rękopisy średniowieczne jeszcze były czytane. Dla nas kluczowym momentem jest ten, kiedy zaprzestano z korzystania rękopisów średniowiecznych? Kiedy książka drukowana zyskuje miejsce nadrzędne wobec poprzedniego medium – wyjaśnia.
Czytanie książki drukowanej jest zdecydowanie łatwiejsze, nie wymaga takiego wysiłku intelektualnego, co powoduje zmiany w sposobie myślenia czy rozważania nad tekstem.
– Ten moment, kiedy wrzucono te rękopisy gdzieś i zaczęto korzystać z książki drukowanej jest dla nas zagadką – stwierdza prof. Marek Kaliszuk. – Na podstawie rożnego rodzaju badań komparatystycznych można stwierdzić, że w katalogach europejskich bibliotek na przełomie XVI i XVII wieku pojawia się wyodrębniona kategoria – książki nieczytelne, albo książki zapisane pismem gotyckim ergo nieczytelne, co oznacza, że już w tym momencie zaprzestano korzystania z rękopisów. I co się z nimi dzieje? Na szczęście u benedyktynów zdecydowano, że nie wrzucamy tego do piwnicy, tylko zostawiamy w szafach. Dzięki temu te średniowieczne rękopisy docierają do początku XIX wieku.
Ze Świętego Krzyża do Warszawy
I właśnie wtedy do klasztoru przybywa Samuel Bogumił Linde – dyrektor Biblioteki Publicznej przy Uniwersytecie Warszawskim.
– W ramach podróży naukowej jak twierdzą niektórzy, a jak twierdzą inni, w ramach wypraw łupieżczych, odwiedził on klasztor. Wcześniej oczywiście byli kolekcjonerzy, którzy wynosili w płaszczach różnego rodzaju rękopisy. Linde był tym, który zabrał najwięcej, i wywiózł najcenniejszą część do Warszawy, gdzie złożono to w Bibliotece Publicznej przy UW – opisuje.
A miał w czym buszować, bo w okresie nowożytnym, księgozbiór ten łysogórski księgozbiór narasta. Mnisi kupują książki drukowane, korzystają z nich, bo tak nakazuje im reguła, całe życie monastyczne jest skoncentrowane wokół lektury. I pod koniec XVIII wieku, jak twierdzi ojciec polskiej historiografii, Joachim Lelewel, księgozbiór świętokrzyski liczył około 8 tys. woluminów. Lelewel wymienił dwa największe księgozbiory w Rzeczpospolitej: świętokrzyski i miechowski.
– Linde przyjeżdżając, buszuje w tych 8 tysiącach, buszuje w szafach z rękopisami. Wywozi to, co najcenniejsze i umieszcza w Warszawie. My wiemy mniej więcej, ile on wywiózł: ponad 250 rękopisów średniowiecznych. Więc proszę sobie wyobrazić, jeśli szacujemy księgozbiór średniowieczny na 500 – 700 woluminów, ponad 250 w 1819 roku zostaje wywiezionych do Warszawy, a wcześniej buszują tu tacy kolekcjonerzy, jak Załuski, Ossoliński, Tadeusz Czacki – świetni ksiażkołapi, znający wartość tego księgozbioru – mówi badacz.
Ogromne straty
Świętokrzyski księgozbiór w Warszawie nie jest jednak bezpieczny. Po upadku Powstania Listopadowego, które zakończyło się klęską Polaków, Rosjanie w ramach zemsty, wywożą różne księgozbiory, a także ten z Biblioteki Publicznej UW, który zostaje włączony do Cesarskiej Biblioteki Publicznej.
– Ten stan trwa do lat 20. XX wieku, kiedy na mocy traktatu ryskiego, kończącego wojnę polsko-bolszewicką, Rosjanie decydują się zwrócić część księgozbioru – informuje historyk. – Zostaje złożony w magazynach i w 20-leciu międzywojennym zaczęto go opracowywać. Zajmowała się tym, m.in. Maria Hornowska – działaczka oświatowa. I byłoby pięknie, gdybyśmy mogli kontynuować tę pracę, ale w 1944 roku Niemcy w sposób świadomy, celowy postanowili zniszczyć dorobek duchowy państwa polskiego i spalili zbiory. Z tych 250 zachowanych rękopisów, które były przed wojną, ocalało 16. To pokazuje skalę – podkreśla.
Prof. Marek Kaliszuk zwraca uwagę, że w przypadku starodruków sytuacja rysuje się inaczej, choć i tu straty są ogromne.
– Naszym zadaniem jest przybliżenie, uchwycenie tego magicznego krajobrazu, jakim jest księgozbiór, którego już nie ma, a który powinniśmy uchwycić, bo jest jednym z najważniejszych – zauważa historyk z Polskiej Akademii Nauk.