Przy pomniku w Woli Grójeckiej upamiętniono dziś (niedziela, 9 lipca) poległych żołnierzy wachmistrza Tomasza Wójcika „Tarzana”. Spotkanie odbyło się w miejscu potyczki z Niemcami, w wyniku której zginęło 37 partyzantów.
Do strzelaniny doszło w tym miejscu 7 lipca 1944 roku. Prawdopodobnie w wyniku zdrady Niemcy dotarli do miejsca, w którym kwaterowali żołnierze. W momencie ataku nie byli przygotowani do walki. Zginęło 37 żołnierzy przypomina jedna z organizatorek wydarzenia, wiceprezes okręgu Środowiska Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Ponury – Nurt Anna Skibińska.
– „Tarzan”, gdy usłyszał strzały był w okolicy Ćmielowa. Ruszył z odsieczą, próbując zaatakować Niemców z tyłu, ale na niewiele się to zdało. Zginęło 37 żołnierzy z 41-osobowego oddziału. Dowódca, wcześniej znany jako pogodny człowiek, po 7 lipca zgasł i do końca życia wspominał wydarzenia z Woli Grójeckiej – przypomina.
Z kolei ksiądz Jan Mikos przypomniał, że tę tragedię przeżył osobiście.
– Miałem wówczas 14 lat. Kiedy dziś patrzę na harcerzy stojących tu przy pomniku, którzy mają tyle samo lat modlę się, aby było jak najwięcej ludzi, którzy kochają ojczyznę – zaznacza.
Uczestniczący w spotkaniu senator Jarosław Rusiecki powiedział, że naszym obowiązkiem jest podtrzymywanie pamięci o bohaterach, którzy walczyli i zginęli za wolną Polskę.
– Ziemia ostrowiecka jest przesączona krwią, ale także naznaczona zdradą, ponieważ historycy i sami żołnierze AK nie mają wątpliwości, że na oddział „Tarzana” ktoś doniósł. Ci, którzy polegli 7 lipca 1944 roku walczyli o niepodległość kosztem największej wartości, czyli własnego życia. Pamięć o wydarzeniach z Woli Grójeckiej jest ważnym elementem budującym tożsamość narodową, bo przez lata nie było to możliwe – podkreślił.
Zgodnie z wolą partyzantów uroczystości w Woli Grójeckiej mają charakter wspomnieniowy i religijny. Modlitwę poprowadził więc ks. Jan Mikos, a wartę honorową przy pomniku zaciągnęli harcerze. Wśród nich druhowie ze Starachowic. Jak podkreślała harcmistrz Dorota Chyczewska, to obowiązek uczyć kolejne pokolenia historii.
– Mówimy im o trudnych wydarzeniach, o śmierci niewiele od nich starszych ludzi. Widzę, że dzieci przyjmują tę prawdę w naturalny sposób, z szacunkiem i zrozumieniem. Nasi druhowie, którzy wczoraj przyjechali z obozu, dziś chętnie uczestniczą w uroczystości – zwraca uwagę.
Druga część uroczystości odbyła się w kościele w Ćmielowie i na miejscowym cmentarzu. Tu odprawiono mszę święta w intencji poległych, a na ich grobach złożono kwiaty.
Na ćmielowskim cmentarzu spoczywa 32 z 37 zamordowanych żołnierzy. Od 2021 roku razem z nimi pochowany jest tu także dowódca. Prochy Tomasza Wójcika ps „Tarzan” sprowadzono ze Stanów Zjednoczonych.
JAK DOSZŁO DO TRAGEDII?
Oddział dowodzony przez Tomasza Wójcika – legendarnego „Tarzana” miał przejąć niemiecki pociąg z amunicją. Z Woli Grójeckiej do akcji nie wyruszył – pociąg zatrzymano w Ostrowcu, a partyzantów otoczyli Niemcy. Z różnorodnych relacji poznajemy coraz to więcej szczegółów tego dramatycznego wydarzenia, lecz dopóki jakiś historyk nie odnajdzie niemieckich dokumentów, wciąż nie będziemy znali całej prawdy. Świadkowie tamtych walk, partyzanci którzy przeżyli, mieszkańcy Woli Grójeckiej, autorzy wielu publikacji sugerują różne przyczyny zagłady oddziału dowodzonego przez wachm. Tomasza Wójcika ps. „Tarzan”. Mówi się bądź pisze o donosie kobiety kolaborującej z Niemcami, o zdradzie rzekomego „Akowca” przyjętego do oddziału tuż przed tragicznym wydarzeniem, nieostrożnym zachowaniu samych partyzantów, o zaniedbaniach dowódców. Niektórzy mówią o zwykłym przypadku przeczesywania terenu przez Niemców w poszukiwaniu oddziałów sowieckich. Pamięć o tej tragedii nakazuje nam pokłonić się choćby raz w roku nad mogiłami żołnierzy Armii Krajowej, którzy tam zginęli. To zobowiązanie od dziesięcioleci wypełnia Środowisko Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej „Ponury”–„Nurt”.
Na początku lipca 1944 roku na rozkaz kpt. Eugeniusza Kaszyńskiego ps. „Nurt” wachmistrz Tomasz Wójcik „Tarzan” obejmuje dowództwo wydzielonego oddziału i wyrusza w stronę Ostrowca. Oddział ma zatrzymać niemiecki pociąg i przejąć przewożoną amunicję. Planuje akcję z 6 na 7 lipca w rejonie Ćmielowa. Partyzanci zajmdują trzy zabudowania na skraju Woli Grójeckiej, w wiosce położonej w jarze, otoczonej wzgórzami. Gdy okazuje się, że pociąg został zatrzymany w Ostrowcu Świętokrzyskim i będzie przejeżdżał przez Ćmielów dopiero następnego dnia, „Tarzan” zgodnie z rozkazem „Nurta” zarządza przygotowania do marszu powrotnego. Ostatecznie zmienia decyzję i postanawia poczekać na pociąg w miejscu zakwaterowania jeszcze jeden dzień.
7 lipca jest dniem upalnym i zapowiada się spokojnie. Tomasz Wójcik udaje się w teren w towarzystwie ppor. Józefa Kempińskiego ps. „Krótki” i ppor. Konrada Suwalskiego ps. „Mruk” w celu przygotowania akcji na pociąg. Dowództwo oddziału powierza doświadczonemu i zaprawionemu w bojach pchor. Zygmuntowi Dudkowi ps. „Czarny Pokier”. Przed wyjściem wydaje rozkaz trzymania ludzi w pogotowiu, wystawienia zabezpieczeń i posterunku obserwacyjnego w wiatraku, który stoi na wzniesieniu i pozwala na daleki wgląd w teren. Uczula też by partyzanci mieli się na baczności, zatrzymywali obcych przybyszów pojawiających się w okolicy, a w razie zagrożenia natychmiast opuścili wieś i podjęli walkę w polu. Mimo tych zaleceń „Czarny Pokier” „uśpiony” obietnicą człowieka z ćmielowskiej placówki AK, który przyrzekł dodatkową ochronę, minimalizuje zagrożenie. Młodzi partyzanci czują się bezpiecznie. W rzadkich w czasie okupacji momentach spokoju próbują na chwilę zapomnieć o wojnie: dwóch czy trzech żołnierzy myje się w pobliskim stawie, kilku gra w karty, jeszcze inni przygotowują coś do zjedzenia. Tymczasem po południu wraca na kwaterę drużyna Mariana Materka ps. „Komar” pełniąca wartę przy wiatraku. Na ważnym strategicznie posterunku nikt ich nie zastępuje. Ze stodoły schodzi też partyzant obsługujący karabin maszynowy, bo jak twierdzi, nie da się wytrzymać na rozgrzanym dachu.
W godzinach wieczornych z Woli Grójeckiej do Brzustowej wyrusza strzelec Stanisław Kryj ps. „Marcin” żeby odwiedzić rodzinę. Wspina się na wzgórze i zamiera z przerażenia. Wieś otaczają półkolem Niemcy. „Marcin” biegnie ile sił w nogach wszczynając alarm. Jest godzina 17.30. Dowódcy sekcji i drużyn rzucają podkomendnym rozkaz szybkiego wyjścia poza wieś. Kierunek wskazuje Zygmunt Dudek ps. „Czarny Pokier”. W ciągu paru minut oddział pnie się klinem pod górę zachodnim krańcem wsi. Szanse przebicia są niewielkie. Niemcy zdążyli zająć dogodne pozycje i otwierają ogień z broni maszynowej. Serie niemieckie sieją spustoszenie w szeregach partyzantów. Sytuacja jest beznadziejna, ale z próby przebicia się nikt nie rezygnuje, wywiązuje się zażarta walka. Mimo ponoszonych strat, ostrzeliwując się zawzięcie kilku partyzantów zbliża się do stanowisk niemieckich. Pierścień obławy niemal cudem przerywa „Czarny Pokier” z garstką żołnierzy: Tadeuszem Kosickim ps. „Zduńczyk”, Zygmuntem Mauerem ps. „Ciapciak”, Stanisławem Ceną ps. „Franuś” i Stefanem Biskupem ps. „Cichy”. Likwidują nie tylko niemiecki cekaem, ale nawet dowódcę obławy. Niestety, po przerwaniu okrążenia podchorąży „Czarny Pokier” pada śmiertelnie ranny. Ranni zostają też „Ciaptak” i „Zduńczyk”. Z tej grupy czwórce udaje się przeżyć. Czołgając się pasmem koniczyny, niedostrzeżeni przez Niemców przedostają się ostatkiem sił („Zduńczyk” kilkakrotnie traci przytomność) do Lipowej. Tu miejscowe zakonnice z narażeniem życia udzielają im pomocy.
W chwili, gdy Niemcy otaczają partyzantów i w Woli rozpętuje się ogniowe piekło, „Tarzan” jest właśnie w drodze do oddziału. Słysząc odgłosy walki galopuje do wsi i próbuje ostrzeliwać Niemców od tyłu. Ochłonąwszy stara się zebrać odsiecz w sąsiedniej wiosce. Bez skutku, nie znajduje chętnych. Wraca na pobojowisko i miota się w rozpaczy szukając śladów życia.
Opracowanie hm. Anna Skibińska