Sto kilkanaście milionów złotych, w złotych sztabkach, mogło wpaść w niemieckie ręce przez niesubordynację dyrektora lubelskiego oddziału Banku Polskiego. Nie wykonał on precyzyjnych poleceń, a dookoła działały niemieckie i sowieckie siatki wywiadowcze.
6 września 1939 roku do lubelskiego oddziału Banku Polskiego dotarła z Warszawy kolumna samochodów, wywożąca przed Niemcami 41 ton złota. Dowodził nią porucznik rezerwy Andrzej Jenicz.
Całą operacją ewakuacji złota dowodził pułkownik Adam Koc, który wydał precyzyjne polecenia dotyczące marszruty złotego konwoju. Po dojeździe do Lublina na auta należało załadować złoto z tamtejszego oddziału i transport natychmiast miał odjechać do Łucka.
Niestety dyrektor banku, łamiąc wydane dyspozycje, nakazał pozostanie konwoju w Lublinie. Co więcej, nakazał rozładowanie pojazdów, co musieli zrobić kierowcy, mechanicy i ochrona, bowiem nie przydzielił do zadania dodatkowych osób. Następnego dnia ci sami ludzie musieli zapakować ponownie złoto na samochody.
Dlaczego tak zachował się dyrektor? Dlaczego nie wykonał precyzyjnych poleceń? Dlaczego naraził wielomilionowy transport?
Lublin już od 2 września 1939 roku był na celowniku niemieckich samolotów. Wystarczyła „przypadkowa” bomba lotnicza, aby unieruchomić konwój.
Powątpiewacie Państwo? Już podczas przygotowań do wojny Niemcy utworzyli w Lublinie grupę dywersyjną dowodzoną przez Hansa Grabowskiego. Wiemy zaś z całą pewnością, że niemiecki wywiad robił wszystko, aby wyśledzić „złoty konwój”. Istnieją nawet przypuszczenia, że niemieckie służby współpracowały w tym zakresie z sowieckim wywiadem.