Hiszpańskie rytmy, wielkie uczucie, fatum i śmierć. Tych elementów nie zabraknie w inscenizacji „Krwawych godów” Federico Garcii Lorki na scenie Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Premiera w sobotę, 13 kwietnia, i w niedzielę, 14 kwietnia.
Po dramat jednego z najwybitniejszych przedstawicieli hiszpańskiej literatury XX wieku sięgnął Kuba Kowalski. Reżyser nie kryje swojej fascynacji twórczością Lorki.
– Wydaje mi się, że jest wspaniałym autorem, sporadycznie u nas wystawianym. „Krwawe gody” rzadko goszczą na polskiej scenie, a na Zachodzie jest to ten tekst, który wystawia się najczęściej. Dla mnie to wspaniały autor, bo to jest teatr totalny. On porusza tematy zupełnie fundamentalne, egzystencjalne. To nie są sztuki na jeden temat. To są sztuki bardzo bogate, ciekawe – wyjaśnił.
Połączenie fikcji literackiej i życia
W „Krwawych godach” Kuba Kowalski zwrócił uwagę na temat miłości, temat dotyczący sfery emocjonalnej czy egzystencjalnej, który jego zdaniem umyka w polskim teatrze, zorientowanym społecznie, politycznie.
– Sposób, w jaki opowiada o tym Lorca wydaje mi się bardzo ciekawy. Dodatkowo to jest taki tekst, w którym czuć zapowiedź wojny. Robi to nie wprost, tylko przez opowieść rodzinną. To chyba jest ważne dla każdego z nas, bo chyba wszyscy czujemy, że żyjemy dziś na granicy jakiegoś konfliktu. On w bardzo ciekawy, poetycki sposób to zapisał – mówił.
Kielecki spektakl powstał w oparciu o tekst przetłumaczony i zaadaptowany przez Małgorzatę Maciejewską.
– Zdecydowałam się wykonać własną adaptację-tłumaczenie, żeby wydobyć taki rodzaj poetyckości, na którym mi zależało. Chciałam też uwspółcześnić pewne miejsca, żeby ta historia dotykała współczesnych czasów, żeby lepiej komunikowała się z częścią biograficzną. Stwierdziliśmy bowiem, że fajnie byłoby wykorzystać taki rodzaj wiedzy, który w Polsce być może nie jest znany, czyli ten dotyczący śmierci Lorki, jej okoliczności, tak jak okoliczności śmierci wielu osób, które zginęły w wojnie domowej w Hiszpanii. Poeta do tej pory leży w jakimś grobie, którego nie odnaleziono. Wydało mi się to inspirujące w kontekście śmieci poety, który miał obsesję na punkcie śmierci. We wszystkich dramatach ta śmierć wisi nad bohaterami, pojawia się we wszystkich wierszach, w jednym z utworów napisał: nigdy mnie nie znajdziecie. Tym samym jakby zapowiedział to, co się stało. Przez ten wątek biograficzny, „Krwawe gody” nabierają społecznego charakteru. Gorączka przygotowań do wojny przeplata się z gorączką przygotowań do ślubu, który ma jakiś rodzaj powinowactwa z tą wojną – dodała.
Kuba Kowalski zaznaczył, że w tej adaptacji jest obecna także seksualność Lorki.
– Był homoseksualny, choć długo o tym nie mówiono. To też był powód jego egzekucji. Dlatego to też jest istotne w tym przedstawieniu – podkreślił.
Różne odcienie miłości
Małgorzata Maciejewska wyjaśniła, że tak powstał spektakl o różnych odcieniach miłości.
– Miłości, która jest fatalna, czyli miłość w ogniu i namiętności, która jest zaprzeczeniem stabilizacji, szczęścia. Więc jest to o różnych rodzajach miłości, o tym, jak sobie torujemy drogę do niej, czy możemy sobie pozwolić na wyrażenie tej miłości w takich warunkach, w jakich jesteśmy, czyli jak jest to miłość homoseksualna, albo do osoby, która jest już z kimś w związku. W jaki sposób to fatum, bo miłość jest uczuciem, nad którym nie panujemy, determinuje to, co się dzieje z nami w tej społeczności, w jakiej jesteśmy. Rodzaj ekscesu, jakim jest poddanie się tej miłości, może wywrócić cały porządek, albo sprowadzić na nas śmierć – przyznała.
– „Krwawe gody” to opowieść o małżeństwie, które od początku jest nieudane – powiedział Kuba Kowalski. – Obserwujemy opowieść o pannie i panu młodych i od początku wiemy, że panna młoda jest uwikłana w niedokończony romans z innym mężczyzną. Obserwujemy, jak odbywa się ten proces, rytuał powstawania tego małżeństwa, a w tej dziewczynie z dnia na dzień rośnie uczucie do innego mężczyzny. I teraz, czy człowiek się złamie i da się wsadzić grzecznie w ramkę, czy coś w nim pęknie i ucieknie. Natomiast ta część biograficzna to fantazja na temat tego, jak wyglądają ostatnie dni Lorki – powiedział.
Arena na wyciągnięcie ręki
Twórcy inscenizacji „Krwawych godów” opowiadają tę historię po swojemu i sięgają też po oryginalne środki. Akcja dzieje się na obrotowej scenie. To pomysł Maksa Maca.
– Chcieliśmy stworzyć coś bardziej skrótowego, symbolicznego – bo koło jest symbolicznym kształtem – wyjaśnił.
Na dodatek niemal został zniesiony dystans między aktorami a publicznością.
– To koło wychodziło z pomysłu areny, akcja dzieje się na arenie. Zależało mi też, żeby Lorcę, którego teatr jest bardzo malarski, nie inscenizować w klasyczny sposób, tworzyć piękny obraz, bo ten tekst coś takiego podpowiada, ale żeby też być blisko bohaterów. Stąd też pomysł, by widownia była z trzech stron, by bohaterowie byli na wyciągnięcie ręki, żeby to mogło być intymne, podglądane – wytłumaczył reżyser.
Ten pomysł chwalił jeden z aktorów, Dawid Żłobiński. Przyznał jednak, że najpierw trzeba było walczyć z błędnikiem.
– Dzięki temu, że jest ten ruch, mają państwo możliwość widzenia tego świata z różnych stron. To daje ta obrotówka. A emocje muszą być. Bardzo ciekawe jest to, że to nie jest taki realny świat, ale pojawiają się postaci symboliczne, baśniowe. Opowieść linearna jest, ale najważniejsze jest to, co jest związane z losem, co jest nieuniknione – opisywał.
Hiszpański żar
Jak zaznaczył Andrzej Plata, grający Pana Młodego, ta akcja nie musi się dziać w Hiszpanii, tylko może zaistnieć w każdym innym miejscu na ziemi.
– Jest tutaj trochę tego hiszpańskiego klimatu jeśli chodzi o ruch, taniec, ale jeśli chodzi o romantyzm, to Hiszpanie są blisko nas – mówił.
W Pannę Młodą wciela się Klaudia Janas. Powiedziała, że cieszy się z wyzwania, jakim jest jej rola.
– Ten ciężar jest bardzo duży przez to, że to nie jest taka oczywista historia, że kocham narzeczonego, tylko, że z tyłu głowy mam kogoś innego. Z jednej strony jest taka odwaga, którą powinnam mieć, a z drugiej jest łańcuszek, którym powinnam iść. Bardzo długo próbuję walczyć z tym, ale niestety to się nie udaje – zdradziła.
Anna Antoniewicz gra zdradzaną żonę.
– To jest chyba najtrudniejsza, najbardziej poszkodowana postać, a jednocześnie godzi się na pewne układy. Bardzo ciekawym, a jednocześnie trudnym zadaniem było pogodzić się z losem tej kobiety. Codziennie próbuję ją zrozumieć – stwierdziła.
Na scenie zobaczymy też: Mateusza Bernacika, Kubę Gollę, Joannę Kasperek, Wojciecha Niemczyka i Beatę Pszeniczną oraz usłyszymy Jacka Mąkę.
Hiszpańskich klimatów nie zabraknie. Będą się pojawiać chociażby w ruchu, za który odpowiada Krystian Łysoń. Zaistnieją także w muzyce, której autorem jest Kamil Pater. Kompozytor zapowiedział, że nie zabraknie w niej słońca.
– Ciekawe wyzwanie, bo muzyka w Hiszpanii jest miksem różnych kultur: arabskiej, chrześcijańskiej, cygańskiej, flamenco, ale to też jest ich kultura ludowa. Nie próbuję udawać, że jestem muzykiem flamenco. Gdzieś pewne odbicie jest w muzyce, którą komponowałem, powodujące to ciepło i żar słońca, który jest w tej części Europy, a myślę, że poza tym, to, co chcieliśmy przekazać, to wartości uniwersalne, które są w każdej części świata: miłość, zdrada, wojna – zauważył.
Premiera została rozłożona na dwa dni. Pierwsza odbędzie się w sobotę, 13 kwietnia, o godz. 19.00, a druga w niedzielę, 14 kwietnia, o godz. 17.00.