W niedzielę (9 czerwca) w Polsce odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Kto kandyduje do PE z okręgu nr 10 obejmującego województwa małopolskie i świętokrzyskie?
W Europie głosowanie w wyborach trwa cztery dni. Najwcześniej, w czwartek (6 czerwca), zagłosują wyborcy w Holandii. Zgodnie z unijnymi przepisami, państwa członkowskie nie mogą podawać oficjalnych wyników wyborów, także tych cząstkowych, do czasu zakończenia głosowania we wszystkich krajach UE, co oznacza, że mimo głosowania w czwartek, Holendrzy będą czekać na wyniki aż do niedzieli.
Każdy kraj ma ustaloną, uzależnioną od liczby ludności, liczbę posłów do Parlamentu Europejskiego: od 6 w przypadku Malty, Luksemburga i Cypru do 96 w przypadku Niemiec. Polacy wybiorą 9 czerwca 53 europosłów.
Prawo UE zezwala państwom członkowskim na ustalenie progów do 5 proc. wszystkich oddanych głosów jako warunku przyznania komitetowi miejsc w Parlamencie Europejskim. Tego rodzaju formalne progi istnieją w 14 państwach członkowskich, w tym także w Polsce. Nie wszędzie mają jednak wartość maksymalną 5 proc., jak w naszym kraju.
Podczas gdy w większości państw członkowskich terytorium kraju stanowi jeden okręg wyborczy w wyborach europejskich, niektóre państwa członkowskie podzielono się na wiele okręgów wyborczych. Należą do nich Belgia, Irlandia, Włochy oraz Polska.
19 kandydatów na jeden mandat
Z danych Państwowej Komisji Wyborczej wynika, że łącznie o mandat europosła ubiegać będzie się 1 020 kandydatów. O jeden mandat powalczy więc średnio 19 kandydatów.
Kodeks wyborczy nakłada na komitety wyborcze obowiązek umieszczenia na listach co najmniej 35 proc. kobiet i co najmniej 35 proc. mężczyzn. W tegorocznych eurowyborach 47 proc. wszystkich kandydatów stanowią kobiety, 53 proc. to mężczyźni – to w sumie 476 kandydatek i 544 kandydatów.
Najwięcej, bo 68 kobiet znalazło się na listach Lewicy i jest to jedyny komitet, który wystawił więcej kandydatek niż kandydatów – na listach jest 62 mężczyzn. Niemal po równo między płciami miejsca na listach podzielił komitet Bezpartyjnych Samorządowców. Z ich list startują 64 kobiety i 65 mężczyzn. Po 61 kobiet wystartuje z list KO oraz Polexitu, przy czym KO ma na listach 69 mężczyzn, zaś Polexit – 66 mężczyzn. Na listach Konfederacji znalazło się 59 kobiet i 71 mężczyzn, na listach Trzeciej Drogi 57 kobiet i 73 mężczyzn, zaś na listach PiS 53 kobiety i 77 mężczyzn.
Niska frekwencja może dać przewagę prawicy
Liderką list PiS w okręgu małopolsko-świętokrzyskim będzie była premier Beata Szydło, która pięć lat temu zdobyła 525 811 głosów, co było najlepszym wynikiem w kraju. Koalicja Obywatelska postawiła na Bartłomieja Sienkiewicza, byłego ministra kultury. Nową Lewicę reprezentować będzie Andrzej Szejna, wiceminister spraw zagranicznych, natomiast liderem Trzeciej Drogi został Adam Jarubas. Konrad Berkowicz jest na czele listy Konfederacji.
Małopolsko-świętokrzyski okręg nr 10 liczy ponad 3,5 mln wyborców, a frekwencja w poprzednich wyborach wyniosła 47,89 proc. W 2019 roku PiS zdobyło cztery mandaty (Beata Szydło, Patryk Jaki, Ryszard Legutko, Dominik Tarczyński), a Koalicja Europejska – dwa (Róża Thun, Adam Jarubas).
– Niska frekwencja w wyborach do PE w okręgu małopolsko-świętokrzyskim może dać dużą szansę na wygraną środowiskom prawicowym – powiedziała politolog z UJK, prof. Agnieszka Kasińska-Metryka. Jej zdaniem wyróżniającą cechą obecnej kampanii jest silna i słyszalna narracja antyunijna.
Prof. Agnieszka Kasińska-Metryka oceniła, że w percepcji przeciętnego mieszkańca woj. małopolskiego i świętokrzyskiego kampania do Parlamentu Europejskiego nie różni się od dwóch poprzednich – samorządowej i parlamentarnej. – Zmienił się jedynie kierunek – tym razem jest to Bruksela – powiedziała.
– Nowością jest znaczna liczba treści antyunijnych. Wielu kandydatów startuje, by UE „rozsadzić od środka” – powiedziała, zwracając przy tym uwagę na kampanie Konfederacji oraz komitetu Polexit.
W 2019 roku w wyborach do PE w okręgu małopolsko-świętokrzyskim zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość (PiS), zdobywając 56,33 proc. głosów i cztery mandaty. Drugie miejsce zajęła Koalicja Europejska (29,03 proc.), która zdobyła dwa mandaty. Komitet został utworzony na potrzeby wyborów przez PO, PSL, SLD, Nowoczesną i Zielonych.
Politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach zwróciła uwagę, że okręg małopolsko-świętokrzyski od zawsze charakteryzował się elektoratem o poglądach tradycyjnych.
– Nie sądzę, że tutaj wiele się zmieni pod względem preferencji wyborców – zaznaczyła.
– Kluczowe może być to, w jakim stopniu partiom uda się zmobilizować swoje elektoraty. Niska frekwencja prawdopodobnie da dużą szansę na wygraną środowisk prawicowych, natomiast większa frekwencja może prowadzić do wyrównanych wyników – oceniła szefowa Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach.
Zdaniem prof. Kasińskiej-Metryki dotychczasowa kampania była „przewidywalna i mało porywająca”, a sztaby wykorzystywały wszystkie znane metody marketingowe.
– Natomiast nie wszyscy politycy mają wyczucie, że świat poszedł do przodu – zauważyła. – Na przykład kierowanie listów do wyborców nie jest już zbyt efektywne. Media społecznościowe również są czasem wykorzystywane bezrefleksyjnie. Osobiście otrzymałam informacje od jednego z kandydatów w formie „łańcuszka szczęścia”, co uważam za obrażające inteligencję wyborców – dodała.
Według niej swego rodzaju fenomenem są spoty radiowe.
– 75 proc. z nich stanowi antyreklamę. Słuchając ich, nie zagłosowałabym na nikogo. To strasznie domorosłe pomysły bez sprawdzenia, co się dobrze sprzedaje. Przykładem może być spot, w którym Jarosław Kaczyński promuje Annę Krupkę (PiS), nazywając ją „młodym dynamitem” – oceniła.
Dodała, że politycy w tej kampanii zdają się przede wszystkim polegać na wypracowanej marce swoich nazwisk. Zwróciła uwagę, że mało widoczne są przekazy Bartłomieja Sienkiewicza (KO) i Beaty Szydło (PiS).
– Adam Jarubas (Trzecia Droga) stosuje dużo reklamy wizerunkowej z ekspozycją nazwiska. To sprawdzona metoda, ale mało oryginalna – zaznaczyła.
Z kolei metoda wsparcia autorytetem i przenoszenia sympatii, na którą zdecydował się m.in. Andrzej Szejna (Lewica), wspierany przez byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, może mieć – jej zdaniem – znaczenie, ale tylko dla części starszego elektoratu.
W wyborach do PE odwrotnie niż w wyborach do Sejmu
Procedura podziału mandatów w eurowyborach jest zupełnie inna, niż w wyborach do Sejmu. W wyborach do Sejmu Polska podzielona jest na 41 w miarę równych okręgów, a do każdego okręgu przypisana jest określona liczba mandatów. W wyborach tych dzieli się mandaty najpierw pomiędzy okręgi, a dopiero później pomiędzy partie. W wyborach do PE jest odwrotnie. To powoduje, że nigdy do końca nie wiadomo, ile mandatów przypadnie danemu okręgowi. W największych okręgach może to być nawet 8-9 mandatów, a w mniejszych przeważnie 2 mandaty.
W wyborach do PE po zsumowaniu wyników wszystkich kandydatów w całym kraju mandaty dzielone są pomiędzy partie w jednym wielkim okręgu wyborczym, którym jest cała Polska. Dopiero wówczas, po podzieleniu mandatów pomiędzy partie, wraca się do okręgów, w których odbyło się głosowanie. W ten sposób obliczana jest ostateczna liczba mandatów, które dostanie dany okręg.
Wybory do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku
W wyborach do PE, które odbyły się w 2019 r., wybierano 52 europosłów, czyli o jednego mniej niż w tym roku. Wówczas całkowita liczba kandydatów wynosiła 866 osób, w tym 404 kobiety. O jeden mandat walczyło średnio 17 kandydatów.
Wybory do Parlamentu Europejskiego wygrało PiS z poparciem 45,38 proc. i zdobyło 27 mandatów. Drugie miejsce zajęła Koalicja Europejska z 38,47 proc. i wprowadziła do PE 22 europosłów. Próg wyborczy przekroczyła też Wiosna Roberta Biedronia z 6,06 proc. głosów, zdobywając 3 mandaty.
W wyborach europarlamentarnych sprzed pięciu lat najmniej mandatów trafiło do okręgu nr 2 (województwo kujawsko-pomorskie), gdzie zostało wybranych dwóch europosłów, a najwięcej do okręgu nr 11 (województwo śląskie), gdzie zebrano 7 mandatów.