Aż o jedną trzecią zmniejszyła się w ostatnich latach populacja europejskich jeży. Przyrodnicy alarmują i apelują o ratowanie tych zwierząt.
Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody umieściła je na czerwonej liście zagrożonych gatunków. Doktor Bartosz Piwowarski, ze Stowarzyszenia Przyrodników „Ostoja” mówi, że widząc jeże w miastach wydaje nam się, że jest ich dużo. To błędne przekonanie.
– Jeże zamieszkujące miasta borykają się z problemem braku siedlisk. Żeby przetrwać zimę potrzebują się gdzieś zagrzebać, na przykład w liściach, pryzmach, czy pod jakimś poderwanym lekko drzewem. W miastach takich miejsc jest bardzo mało. W parkach liście są na potęgę grabione – tłumaczy przyrodnik.
Również jeże żyjące na terenach wiejskich i w lasach nie mają łatwo. Bardzo dużo tych zwierząt ginie na drogach pod kołami samochodów. Inne są zagryzane przez psy i koty. Co gorsza, jeże mają coraz większy problem z pokarmem. – Wbrew ilustracjom z książek dla dzieci, jeże nie noszą jabłek na grzbiecie. Żywią się owadami. Z powodu chemizacji rolnictwa, monotypizacji siedlisk, na przykład w miastach królują krótko ścięte trawniki, gdzie nie ma kwitnących kwiatów owadów jest coraz mniej. Tym samym jeże nie mają co jeść – tłumaczy dr Bartosz Piwowarski.
Zagrożeniem dla zwierząt są również trucizny. Stosują je ogrodnicy, żeby pozbyć się ślimaków. Taki podtruty mięczak często jest zjadany przez jeża, który później ginie w męczarniach.
Doktor Bartosz Piwowarski apeluje, aby na podwórku zostawiać jeżom jakąś stertę liści na zimę. Będą mogły tam przespać mrozy. Warto przypomnieć, że jeże są w naszym kraju gatunkiem chronionym.