– Lekki wiaterek, który pchał łódkę wyborczą Donalda Trumpa jest coraz słabszy – ocenia w przeddzień wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych profesor Włodzimierz Batóg, amerykanista, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego. Zwycięzcy wyścigu jednak nie wskazuje, bo walka jest bardzo wyrównana.
Choć Amerykanie głosują od kilku dni, korzystając z możliwości głosowania przedterminowego, największa mobilizacja nastąpi we wtorek, 5 listopada w tak zwany „Election Day”. Profesor Włodzimierz Batóg, oceniając ostatni tydzień kampanii obojga kandydatów, przyznaje, że Kamala Harris odzyskała polityczną werwę, natomiast Donald Trump przyjął emocjonalną, impertynencką wręcz retorykę.
– Tydzień temu wspominałem, że sukcesy byłego prezydenta wynikały z tego, że trzymał się on bardzo zasadniczych kwestii, czyli gospodarki, imigracji, trochę także polityki zagranicznej. W ciągu ostatniego tygodnia, chyba jakoś poirytowany, przestał mówić o konkretach, zaczął z kolei posługiwać się językiem niegrzecznym, mało merytorycznym – mówi.
Ekspert ocenia, że punktem odniesienia dla tej oceny jest zmiana retoryki kontrkandydatki Kamali Harris, która po serii nieudanych, często obraźliwych dla elektoratu Trumpa wypowiedziach, wyraźnie złagodniała.
– Przestała deprecjonować wyborców Trumpa i zaczęła mówić o pojednaniu narodowym, o „zasypaniu” podziałów. Na tym tle ten niegrzeczny język byłego prezydenta może irytować, zwłaszcza umiarkowanych jego zwolenników – komentuje.
Amerykanista ocenia, że właśnie język ostatnich dni kampanii mógł być decydujący dla wyrównania poparcia w stanach, gdzie Trump dotychczas lekko wysuwał się na prowadzenie. Chodzi przede wszystkim o Pensylwanię i Michigan. Zdaniem profesora Batóga – to właśnie w tych stanach, obok Arizony i Północnej Karoliny, rozstrzygnięty zostanie wynik wyborów prezydenckich.
– Wszystko to, co tam się wydarzy, będzie miało kluczowy wpływ. To, jak te stany wyglądają od strony demograficznej przełoży się na wybory polityczne – mówi.
Wybory w Stanach Zjednoczonych są nietypowe dla Europy. Amerykanie wybierają zgodnie z systemem kolegium elektorskiego ukształtowanym na przełomie XVIII i XIX wieku. System ten polega na przeliczeniu głosów oddanych w wyborach na liczbę elektorów w danych stanie.
– Ta z kolei zależy od liczby ludności w danym stanie, dlatego tak ważne są te 4 stany, o których wspomniałem. Jeżeli dany stan uzyska większość dla danej partii, to jest to wiążące dla wszystkich elektorów, którzy stanowią kolegium elektorskie w danym stanie – przybliża.
Zwycięzca musi uzyskać 271 głosów elektorskich. Kolegium elektorskie zbiera się pod koniec grudnia i dopiero wtedy ostatecznie ogłasza się, kto został prezydentem. Zaprzysiężenie następuje 20 stycznia kolejnego roku. Profesor Batóg zaznacza, że wstępne wyniki głosowania, a więc to, jak się ułożą głosy elektorskie, powinno być wiadome wcześniej, w ciągu kilku dni po wyborach.