Dziś domówki lub większe imprezy, kiedyś spotkania tylko z najbliższymi sąsiadami. Obecnie przy huku fajerwerków, a niegdyś co najwyżej przy dźwiękach kołatek. Współcześni mieszkańcy wsi zupełnie inaczej witają Nowy Rok niż ich przodkowie przed II wojną światową.
Krzysztof Karbownik, kierownik działu badań etnologicznych Muzeum Wsi Kieleckiej wyjaśnia, że Nowy Rok wpisywał się w czas przełomowy, ale nie chodzi tu tylko o zmianę kartki w kalendarzu.
– Musimy pamiętać o czymś takim, jak godne dni, czyli okres od Wigilii do Święta Trzech Króli, czyli do 6 stycznia. To jest równo 12 dni. Ten okres uważano za pełen magii, elementów stanowiących o tym, jak będzie wyglądał przyszły rok. W tym czasie starano się odgadnąć lub zaklinać rzeczywistość na przyszły rok. Na przykład każdy z tych 12 dni można interpretować jak 12 miesięcy. I tak było. Każdego dnia obserwowano pogodę i wnioskowano, jaka pogoda będzie w kolejnych, odpowiadających im miesiącach – wyjaśnia.
W ostatnim dniu starego roku zwracano uwagę na to, co się robi.
– Ludzie starali się unikać pewnych czynności, a pewne wykonywano wręcz na siłę. Na przykład ostatniego dnia roku starano się nie zamiatać, bo wierzono, że w ten sposób można było wymieść szczęście z domu. Jeśli była taka możliwość, to gromadzono zapasy, bo pełna spiżarnia na nowy rok to obfitość pokarmu w całym, przyszłym roku – zaznacza.
Jak dodaje Krzysztof Karbownik, spotykano się, jednak to nawet nie były odpowiedniki współczesnych domówek.
– Polegało to na tym, że 30 i 31 grudnia starsi mieszkańcy wsi odwiedzali swoich najbliższych sąsiadów, ale nie były to huczne spotkania – mówi.
Młodzi byli głośniejsi i mieli też swoje zwyczaje, na przykład panny, które szykowały się do zamążpójścia, w nocy sylwestrową ubierały swoje najlepsze ubrania, co też miało być wróżbą dostatku w przyszłym roku, w którym planowano ślub.
Nie było petard i fajerwerków, ale bywało głośno.
– Jeśli mówimy o strzelaniu, to zdarzało się strzelanie z bicza, czy klekotania za pomocą kołatki, urządzania wydającego głośne, regularne dźwięki. To było związane z chęcią definitywnego pożegnania się ze starym rokiem, przegonienia go, bo oczywiście wierzono, i my też to zakładamy, że nowy rok będzie lepszy od tego poprzedniego – dodaje Krzysztof Karbownik.
Do hucznych zabaw trzeba było poczekać do Święta Trzech Króli. Jak mówi badacz wtedy zaczynał się karnawał, który trwał do środy popielcowej.
– Wtedy już było dużo różnego rodzaju spotkań towarzyskich, zwłaszcza u młodzieży, pewnego rodzaju figle się pojawiały, ale w tym czasie przede wszystkim należało się wyszaleć po poście przed Świętami Bożego Narodzenia i przed kolejnym, ważniejszym, Wielkim Postem. To był krótki czas, więc należało go wykorzystać do maksimum – podkreśla.
Współcześnie mieszkańcy wsi i miasta jednakowo witają Nowy Rok. Krzysztof Karbownik tłumaczy, że różnice zaczęły zanikać po II wojnie światowej.
– Wtedy pojawiła się ogromna migracja ze wsi do miast, związana z rozwojem przemysłu, ale też ze zmianą światopoglądów. Mieszkańcy wsi byli tą częścią społeczeństwa, na które w opozycji do przedwojennego kultu arystokracji i szlachty, zaczęła stawiać nowa władza. Na dodatek ludzie ze wsi często wstydzili się swojego pochodzenia wiejskiego. Woleli być uważani za robotników niż za rolników. Szybko wyzbywali się swoich zwyczajów i przyjmowali, co nowe – opisuje, choć zaznacza, że jest daleki od takiego uogólniania, bo te trendy nie wszędzie były jednakowo silne.
„Miejskie” świętowanie szybko się przyjęło na wsi i już dziś wszyscy Nowy Rok witamy bardzo podobnie.