Paweł Wysoczański – laureat XXX Festiwalu Form Dokumentalnych NURT odebrał nagrodę. W piątek (7 lutego) w Kieleckim Centrum Kultury wziął udział w pokazie swojego nagrodzonego filmu „Mensch”. Opowiedział też o kulisach pracy nad produkcją, opowiadającą o wybitnym, polskim naukowcu, Ludwiku Hirszfeldzie.
Finał NURT-u odbył się pod koniec listopada ubiegłego roku, ale Paweł Wysoczański nie pojawił się na nim. Przebywał za oceanem, gdzie prezentował swój obraz. Jak wspomina, wyjechał jeszcze w połowie października.
– Miałem 14 pokazów właściwie po całych Stanach. Zacząłem od Austin w Teksasie, potem były m.in. Houston, Pittsburgh, Phoenix, Salt Lake City, cztery pokazy w Nowym Jorku, dwa w Chicago, w Seattle, w Miami, a także w Kanadzie – w Montrealu i Toronto. Ja nie dotarłem do każdego z tych miejsc, ale był tam film. Byłem zaskoczony jego powodzeniem – relacjonuje.
„Bogactwo materiału, przekazanego w perfekcyjnej formie”
Film zdobył też kilka nagród. Paweł Wysoczański przyznaje, że takie formy wyróżnienia cieszą go.
– Twórcy mówią, że nagrody nie mają znaczenia, ale mają. Oczywiście nie mogą być najważniejsze, nie można robić filmu dla nagród, bo jak zaczynasz z taką myślą, to przepadłeś, przepadł twój film, bo zaczynasz kalkulować, jaka jest koniunktura, co wypada teraz zrobić, o czym opowiedzieć. Ale nagrody są ważne, bo lubimy być zauważeni, lubimy być dostrzeżeni, lubimy, jak nasza praca ma sens, a nagroda jest takim przypieczętowaniem tego wysiłku. Tym bardziej tu w Kielcach jury pod przewodnictwem Marii Malatyńskiej, napisało piękne uzasadnienie. Spotkałem montażystów, którzy montują teraz najdroższy polski film, „Chopin, Chopin” Michała Kwiecińskiego, i oni też mówili o tym uzasadnieniu dla mojego dokumentu, że jury doceniło warsztat, formę filmową. Serce rośnie – zaznacza.
Ta ocena jury, w najkrótszej formie brzmiała:
„Epicka konstrukcja losów szlachetnego człowieka i wielkiego uczonego w oparciu o bogactwo materiału, przekazanego w perfekcyjnej formie”.
Zapomniany bohater
W czerwcu planowany jest kolejny pokaz „Mensch” za oceanem, tym razem w Los Angeles.
– Jestem dumny, że film miał tam powiedzenie – przyznaje reżyser.
– Mam satysfakcję, że odświeżyłem trochę pamięć o Hirszfeldzie, ponieważ to nie sztuka zrobić film o Einsteinie, czy o Marii Skłodowskiej-Curie. Sztuka opowiedzieć o kimś, kogo ludzie nie znają, bo teoretycznie motywacja jest mniejsza, to nie zawsze jest zgodne z koniunkturą, trzeba znaleźć w sobie więcej siły. Ale ta motywacja jest większa, bo na światło dzienne wyciągamy kogoś, kto bezspornie na to zasługuje, tylko z jakichś powodów jest nieznany – tłumaczy.
Ludwik Hirszfeld był wybitnym polskim lekarzem i mikrobiologiem, ale dziś niewiele osób o nim wie.
– Nie mam pojęcia, dlaczego Ludwik Hirszfeld jest zapomnianym bohaterem. Tymczasem zasługuje na to, by o nim wiedzieć. Bohater mojego filmu jest bardziej znany w Szwajcarii, w Stanach Zjednawczych, w Niemcach. Z kolei w Serbii jest bohaterem. Teraz będzie tam odsłonięcie jego drugiego pomnika, natomiast w Polsce nie ma żadnego. Może pomniki nie są najważniejsze, ale taka pamięć zbiorowa już jest ważna – stwierdza.
Reżyser dodaje, że spotyka ludzi, którzy Hirszfeldowi zawdzięczają życie.
– To jest ekspert od grup krwi, człowiek, który uratował setki, a potem jego zespół tysiące dzieci w sytuacji, kiedy mama i płód miały konflikt serologiczny. Kiedyś te dzieci masowo umierały, kobiety roniły te ciąże i nie było ratunku. Zmienił to Hirszfeld, znalazł rozwiązanie. Wtedy, w przypadku takiego konfliktu, pomagała transfuzja krwi, teraz robi się to farmakologicznie. Podczas pokazu w Nowym Jorku rękę podniosła pewna pani, Polka, która urodziła się na początku lat 50. XX wieku. Powiedziała, że żyje dzięki Hirszfeldowi, który też sam był obecny przy zabiegu transfuzji. We Wrocławiu, gdzie jest legendą również takie osoby się pojawiają. Gdybym o nich wiedział, to bym je wykorzystał w filmie. Hirszfeld odkrył konflikt serologiczny, ale też zrobił z grup krwi naukę – podkreśla.
Nieoczywiste wybory
Ludwik Hirszfeld był obywatelem świata. Żył i pracował w wielu miejscach globu, co utrudniało pracę przy przygotowaniu scenariusza. Paweł Wysoczański przyznaje, że bardzo pomocna była autobiografia Hirszfelda, „Historia jednego życia”.
– Kapitalna książka, gotowy scenariusz na film. Na przykład Hirszfeld jako Żyd trafił do warszawskiego getta i tam nauczał młodzież żydowską nie po to, żeby zrobić z nich lekarzy, ale po to, by w tym koszmarze dodać im nadziei. Inny wątek to taki, że on zawsze wybierał trudniejszą drogę. W Szwajcarii zrobił doktorat i habilitację, ale na własne życzenie w 1918 roku przeprowadził się do Polski, cały swój majątek zamieniając na franki szwajcarskie, które wpłacił na rzecz Skarbu Państwa, tłumacząc, że ta waluta jest bardziej potrzebna młodemu krajowi, niż jemu. On był wielkim patriotą – mówi.
Decyzje Hirszfelda dziś mogą zaskakiwać. Paweł Wysoczański przyznaje, że ludzie pytają skąd jego bohater brał siły, żeby dokonywać takich nieoczywistych wyborów.
– Przecież po II wojnie światowej mógł zostać w Stanach Zjednoczonych, mógł tam objąć katedrę na uczelni, ale on chciał wrócić do Polski. Mówił, że w kraju jest bardziej potrzebny, bo w USA jest wielu profesorów, a w Polsce nie ma prawie nikogo. Wrócił i z kolei we Wrocławiu stał się legendą. Gdzie nie trafił, tam zaznaczył swoją obecność. Ważną rolę odegrała jego żona Hanna. Oni właściwie pracowali w takim duecie, ale kiedyś postrzeganie kobiet było inne, stąd tylko osiągnięcia Hirszfelda są znane. Ale nie byłoby go, gdyby nie Hanna – podkreśla.
Historia o kolejnej nietuzinkowej postaci
W rozmowie z Radiem Kielce Paweł Wysoczański zdradził, że rozpoczął pracę nad nowym filmem. Tym razem będzie to opowieść o Krzysztofie Komedzie.
– Szukamy jeszcze środków na tę produkcję, a na razie robię wywiady z wielkimi jazzmanami. Lubię takie gadające głowy, ale będzie też dużo inscenizacji, no i będzie bardzo dużo muzyki jazzowej. Tak naprawdę porządny film o Komedzie nie powstał. Mam nadzieję, że taki zrobimy. Komeda w przeciwieństwie do Hirszfelda to bohater znany, niezapomniany, ale z kolei to osoba, która nie miała w sobie nic z gwiazdy: cichy, zamknięty w sobie, wyrażał się muzyką. Mówił równoważnikami zdań, a jak chciał powiedzieć coś więcej, to siadał za fortepianem – opisuje.
Paweł Wysoczański po raz drugi zdobył główną nagrodę na kieleckim Festiwalu Form Dokumentalnych NURT. W 2015 roku zwyciężył jego film „Jurek”, czyli obraz o życiu himalaisty Jerzego Kukuczki.