Świętokrzyscy leśnicy odnotowują mniej przypadków kłusownictwa. W 2010 roku, w ciągu jednego sezonu myśliwi w naszym okręgu udokumentowali ponad 11 tys. 800 wnyków. W 2015 roku było to około 8 tys., a w ostatnich latach, to 4,5 tys. potrzasków w trakcie sezonu.
Jarosław Mikołajczyk, łowczy okręgowy zarządu okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Kielcach informuje jednak, że nierzadko w odnajdowanych pułapkach łowczy znajdują szczątki zwierząt.
– Trzeba pamiętać, że różnego rodzaju urządzenia kłusownicze, jak np. sidła, wnyki, czy potrzaski, to urządzenia nie zabijające, a chwytające zwierzęta. One mają za zadanie unieruchomić zwierzę. Często te zwierzęta giną w kilkudniowych nawet męczarniach, ponieważ nie mogą się ruszyć i zdobyć pokarmu. To dla nich okrutna śmierć – podkreśla łowczy.
Jak przyznaje Jarosław Mikołajczyk, złapać kłusownika na gorącym uczynku nie jest łatwo, ale zdarzają się takie przypadki.
– Zazwyczaj ludzie niosący wnyki tłumaczą się, że właśnie je znaleźli i chcieli zgłosić ten fakt oraz przekazać wnyki odpowiednim służbom. Nakryć takiego kłusownika jest trudno, ale co jakiś czas udaje się to myśliwym, czy strażnikom leśnym – dodaje.
Za kłusownictwo grozi do 5 lat więzienia. W województwie świętokrzyskim najczęściej we wnyki wpadają sarny, dziki, jelenie, łosie, ale także zające, kuropatwy, bażanty i lisy.