W niezwykle barwny i porywający sposób potrafi oddać futbolowe emocje, ale jako dziecko nie myślał o karierze radiowca. Chciał być strażakiem, koszykarzem, a nawet Jankiem Kosem z serialu „Czterej pancerni i pies”. Między innymi o to, jak Rafał Szymczyk został komentatorem sportowym, pytali go Magda Galas-Klusek i Tomek Dudek w trzecim odcinku programu „Dzień Dobry, to Ja! Rozmowy inne niż wszystkie w Radiu Kielce”.
– Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi, mówię: bądź sobą, rób to, co kochasz, ale rób to dobrze, wykonuj swoją pracę z zamiłowaniem, dokładnie. Poszerzaj swoją wiedzę, czytaj, dowiaduj się, rozmawiaj. Z tego wszystkiego w przyszłości można wykuć sukces w postaci pracy, która będzie dawała satysfakcję – mówi Rafał Szymczyk. Jednak ma też świadomość, że ci młodsi słuchacze tej rady nie posłuchają, bo mają głowę zaprzątniętą innymi sprawami. Tak jak on, kiedy był dzieckiem.
Z klarnetem do szkoły
O małym Rafale można powiedzieć, że był żywym srebrem. Śmieje się, że wszędzie go było pełno.
– Raczej nie należałem do grzecznych chłopców, więc nieobce mi były drobne potyczki z kolegami na osiedlu pod blokiem, porozbijane kolana po wypadkach na rowerze, czy rozbita głowa, np. jak spadłem z trzepaka. Miałem naturę, którą trudno było okiełznać, choć rodzice próbowali to zrobić w różny sposób – wspomina. – Mama chciała skanalizować tę moją energię w innym, lepszym kierunku, więc najpierw wysłała mnie do ogniska muzycznego, a późnej do szkoły muzycznej. Sądziła, że może muzyk to jest to, co jest mi pisane. Okazało się, że nie do końca, ale wcześniej parę lat chodziłem do ogniska, a potem do szkoły muzycznej pierwszego stopnia im. Ludomira Różyckiego. Grałem na klarnecie i fortepianie. Zresztą pianino miałem w domu. Rodzice specjalnie je kupili, żebym miał co robić, a nie wymyślał jakichś głupot.
Wbrew nadziejom mamy, jak również skrywanemu talentowi, muzykiem nie został. Powód?
– Żeby być dobrym muzykiem, trzeba dużo ćwiczyć – tłumaczy, a tego zabrakło. Jednak muzyka wciąż jest obecna w jego życiu. Nie tylko jej słucha. – Od czasu do czasu lubię sobie pośpiewać w dobrym towarzystwie, choć niektórzy śmieją się, że nie mam głosu. Natomiast moja przygoda z muzyką skończyła się, kiedy poszedłem do liceum ogólnokształcącego, bo tam okazało się, że mam wiele innych, ciekawych pomysłów na życie.
Szansa na karierę w koszykówce

Życie też jemu podsuwało różne scenariusze. Niespodziewanie otrzymał propozycję, by został koszykarzem.
– Sport towarzyszył mi w szkole podstawowej, bo grałem m.in. w reprezentacji szkoły w piłce nożnej. Mieliśmy też własną drużynę hokeja na lodzie. Nie było wtedy sztucznych lodowisk, ale przy Szkole Podstawowej nr 12 w Kielcach, do której wtedy chodziłem, jak tylko nastała zima, a temperatury były wtedy dużo niższe niż obecnie, to na boisku betonowym była wylewana woda. I nie pamiętam, czy byłem w klasie czwartej, czy piątej, ale wtedy w Kielcach powstała szkoła o profilu sportowym z koszykówką. To była bodaj „Szóstka”, mieszcząca się przy ulicy Prostej. Ponieważ z całych Kielc próbowano tam sprowadzić najlepszych kandydatów na sportowców, przyszło do mnie pismo, z zaproszeniem do przeniesienia się do tej placówki. Zdziwiłem się, bo mój wzrost nie pasował do wzrostu zawodnika koszykówki, szczerze mówiąc, w szkole podstawowej byłem najniższy w klasie, a siedziałem w ławce z kolegą, który był najwyższy, ale Piotrek takiego zaproszenia nie dostał – żartuje.
On sam widział siebie w różnych profesjach. Jak wówczas każde dziecko, chciał był Jankiem z serialu „Czterej pancerni i pies”. Marzył także, by być strażakiem.
– Bardzo długo nie wiedziałem, kim będę w przyszłości. Poszukiwanie swojego miejsca, to było działanie może nie na oślep, ale przypominające ruchy sapera, choć w moim przypadku mogłem się pomylić i nic się nie stało – przyznaje.
Za niski na policjanta
Po skończonej podstawówce młody już Rafał zdecydował się kontynuować naukę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.
– Poszedłem na profil klasyczny, ale tak swoją drogą też do końca nie wiem, dlaczego na taki, bo w szkole podstawowej całkiem nieźle sobie radziłem z przedmiotami ścisłymi, stratowałem w olimpiadzie matematycznej – zauważa.
Ale na klasę nie narzeka, bo na 29 osób, było tylko trzech chłopaków. – A miałem fajnych kolegów w klasie. To byli: Bartek Stępień – syn późniejszego senatora i prezesa Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia, czy Robert Wtulich – jego tata był później wiceprezesem Korony Kielce. Byliśmy takie trzy rodzynki w klasie. I żadnej konkurencji – żartuje.
Po zdaniu matury pojawił się dylemat, co dalej?
– Gdzie iść po skończeniu profilu klasycznego? Szukając swojej drogi, pytałem siebie: „drogi kolego, co ty byś chciał robić w życiu?” Ten drugi ja odpowiadał: „może pójdziesz do policji, bo w szkole policyjnej w Szczytnie od razu dostaje się pensję, jest wikt i opierunek”. I złożyłem dokumenty do policji, ale okazało się, że nawet mnie nie przyjęto na testy, bo byłem za niski. Teraz takiego wymogu nie ma, ale wówczas tak było i sądzę, że to był skandal, bo w dowodzie osobistym papierowym, jeszcze w zielonych okładkach, miałem wpisany wzrost wysoki. A teraz znam paru policjantów, którzy wcale nie są wyżsi ode mnie – śmieje się. – Policja nie chciała mnie. Może to ze stratą dla policji, chociaż jeden Szymczyk był w policji i nie wiem, czy go będą mile wspominać – kwituje.
Zaproszenie do radia

Jedne drzwi się zamknęły, wiec uderzył do innych. Ponieważ nie chciał wyjeżdżać z Kielc, złożył dokumenty na kielecką uczelnię, na historię.
– Wtedy któryś z kolegów powiedział, że na historii są cztery osoby na jedno miejsce, ale na pedagogice tylko trzy. Sugerował, że na nią będzie się łatwiej dostać, więc tam zaczniemy studia, a potem się przeniesiemy. Po czasie okazało się, że na pedagogice jest pięć osób na jedno miejsce, ale przeniosłem te papiery i finalnie dostałem się na pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą, przy czym i tak jej nie skończyłem. Ostatecznie zostałem absolwentem resocjalizacji. Przez dwa miesiące miałem praktyki w Areszcie Śledczym na Piaskach, w wakacje przez miesiąc na praktykach pracowałem w Policyjnej Izbie Dziecka, ale w międzyczasie już pracowałem w radiu. Zatem ta resocjalizacja to też nie jest zawód, który wykonuję obecnie – zauważa.
O tym, że trafił do mediów, zadecydował przypadek. Na pierwszym roku studiów do jego grupy dołączył dziennikarz, Artur Świtoń, który pracował w nieistniejącym już Radiu Jedność w Kielcach.
– Artur miał program i potrzebował osoby, z która mógłby porozmawiać m.in. o muzyce. I tak się zaczęło – podkreśla.
Na antenie nie ma „naszych”
Potem była współpraca z Gazetą Kielecką, Gazetą Wyborczą, aż w końcu zdecydował się aplikować do powstającego w stolicy regonu Radia Fama.
– Redaktor naczelny Andrzej Bors, z którym później spotkaliśmy się w Radiu Kielce, przyjął mnie do pracy. Czytałem serwisy, byłem reporterem, robiłem programy słowno-muzyczne. Do sportu trafiłem dopiero w Radiu Kielce, a przejście tu zaproponował mi Andrzej Kowalczyk, świetny dziennikarz Radia Kielce, już nieżyjący, z którym znaliśmy się z aren sportowych. Propozycję otrzymałem po odejściu Włodka Reznera – wspomina.
Komentując mecze, musi uważać na wiele rzeczy. Jedną z nich jest zachowanie obiektywizmu.
– Nawet jeśli jestem mocniej związany z jedną z drużyn, a wiadomo, że jestem z Koroną Kielce, to nie mogę sobie pozwolić na teksty typu: „nasza drużyna”, „nasi piłkarze”, tylko „piłkarze Korony” – tłumaczy.
Dopóki maszerujesz, to znaczy, że żyjesz i walczysz

Rafał Szymczyk ma liczne grono oddanych słuchaczy. Ale na pewno w czołówce są jego rodzice. Jak sam mówi, czuje, że są z niego dumni.
– Na co dzień widzę to ich zadowolenie, co mnie cieszy, bo choć nie zostałem muzykiem, to czerpią jakąś satysfakcję z mojej pracy – podkreśla.
Z rodzinnego domu wyniósł wiele cennych rad i wartości, które teraz stara się przekazać swojej córce.
– Prawdomówność, szczerość, otwartość do ludzi – wymienia. – To chyba takie podstawowe rzeczy. Tata zawsze powtarzał: rób zawsze tak, żebyś wieczorem mógł sobie powiedzieć, że nadal jesteś dobrym człowiekiem. I chyba to jest najważniejsze w życiu, żeby tak postępować. Bo oczywiście rodzice wymagali także wielu innych rzeczy, np. żeby uczyć się dla siebie, nie dla nich, choć jak nie miałem świadectwa z paskiem, to mnie to nie przeszkadzało, ale rodzicom tak – śmieje się.
Od rodziców także usłyszał, że porażka to nie koniec świata, że należy ją przepracować i przekuć w coś, co może stać się sukcesem. Trzeba tylko wyciągnąć wnioski na przyszłość.
– Kiedy przychodziłem do mamy i mówiłem, że spotkało mnie coś, co nie było miłe i jestem tym strasznie zdołowany, to mówiła: synu, to jeszcze nie jest koniec świata. Każda porażka wzmacnia – może to banalne, ale tak właśnie jest, że najważniejsze w tym wszystkim to umieć się podnieść i iść dalej. Jak mawiają chyba żołnierze Legii Cudzoziemskiej: dopóki maszerujesz, to znaczy, że żyjesz i walczysz. Ale słowa mamy w pełni zrozumiałem dopiero po latach – przyznaje.
Opisywanie świata
Z kolei tata miał ogromny wpływ na to, jak Rafał Szymczyk także dziś postrzega świat. Mirosław Szymczyk dość wcześnie stracił wzrok, ale skończył szkołę, zdobył wykształcenie, pracował, założył rodzinę, jest społecznikiem, pomaga też innym niewidomym.
– Tata po pewnym czasie mógł ten świat postrzegać np. tylko moimi oczyma, czy za pomocą dotyku. To na pewno jest tragedia, stracić wzrok. Nie wiem, co gorsze: urodzić się niewidomym i nie mieć świadomości, jak wygląda świat, czy urodzić się osobą, która widzi i stracić ten wzrok w wieku późniejszym, bo tata tracił ten wzrok stopniowo. Miał chyba 31 lat, jak przestał w ogóle widzieć. Wtedy następuje przewartościowanie tego, co było, a tego, co będzie. To też jest obawa o przyszłość. W momencie, kiedy, jak mój tata, pracujesz w biurze kreślarskim, tworzysz projekty, a tracisz wzrok, to jest lęk o to, co dalej. Tu jest potrzebna ogromna siła charakteru, by się przystosować do nowej sytuacji – zaznacza.
Choroba taty spowodowała, że miał z nim częstszy kontakt.
– Bo to ja służyłem mu za przewodnika, byłem tym, który coś opowiada, podpowiada. Mama pracowała normalnie, potem tata też podjął pracę i długo pracował zawodowo. Poza tym tata uwielbiał chodzić, zwiedzać. Przez długi czas jeździliśmy na wyjazdy organizowane przez Polski Związek Niewidomych czy braliśmy udział w rajdach świętokrzyskich. Codziennie bycie razem, opisywanie czegoś, czego osoba niewidoma nie widzi, sprawia, że później w pracy te opisy radiowe przychodzą trochę łatwiej – tłumaczy.
Posłuchaj, zobacz!
Czy Rafał Szymczyk ma swojego mentora wśród komentatorów sportowych, jak spędza wolny czas, jakiej muzyki słucha, a także jaka jest jego definicja sukcesu? Żeby poznać odpowiedzi na te i inne pytania, zapraszamy do wysłuchania audycji „Dzień Dobry, to Ja!” w formie podcastu na internetowej stronie Radia Kielce lub obejrzenia całej rozmowy na naszym kanale na YouTube.