Jest drugie ognisko rzekomego pomoru drobiu w Mniowie. Wojewoda świętokrzyski zwołał w piątek (23 maja) posiedzenie Wojewódzkiego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Służby apelują o zamykanie kur, by choroba się nie rozprzestrzeniała. W innym razie konsekwencje mogą być dotkliwe.
Michał Skotnicki wicewojewoda świętokrzyski informuje, że drugi przypadek wystąpienia wirusa w Mniowie został już potwierdzony. O pierwszym przypadku informowało już Radio Kielce.
– W czwartek 22 maja w godzinach popołudniowych ognisko zostało wykryte, dziś w piątek 23 maja otrzymaliśmy potwierdzenie od wojewódzkiego lekarza weterynarii. W związku z tym zwołałem sztab. Pojawiły się na nim wszystkie służby odpowiedzialne za zwalczanie wirusa. Podejmiemy działania, by zdusić chorobę w zarodku. Jest ona bardzo zaraźliwa i groźna. Miejmy nadzieję, że nie rozleje się na całe województwo, bo straty będą ogromne – zaznacza.
Kolejne ognisko to gospodarstwo z przyzagrodowym chowem drobiu, z ok. 280 ptakami. Te, podobnie jak w przypadku pierwszego ogniska, zostaną w sposób humanitarny uśmiercone. Mariusz Gwardjan, z-ca Świętokrzyskiego Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii ocenia, że sytuacja w województwie świętokrzyskim nie jest najgorsza na tle kraju – większy problem mają wschodnie województwa, przede wszystkim podlaskie, lubelskie i mazowieckie.
– Tam rzeczywiście jest niedobrze, bo ognisk jest sporo i nadal się utrzymują. Najgorszą sytuacją dla nas jest to, że ta choroba była dotychczas kontrolowana poprzez szczepienia ptaków, natomiast wirus, który się pojawił, jest wyjątkowo zjadliwy i przełamuje odporność szczepionkową. Laboratoria w tej chwili pracują nad skuteczną szczepionką – informuje.
Lekarz weterynarii zaznacza, że w mniejszych gospodarstwach, gdzie kury chodzą wolno, trudniej walczyć z wirusem.
– Mają kontakt bezpośrednio ze środowiskiem, z ptakami. Wirus przede wszystkim utrzymuje się długo wkoło moczu ptaków dzikich. One nie padają. Są nosicielami, natomiast sama choroba u nich przebiega albo łagodnie, albo w ogóle bezobjawowo. Sieją natomiast wirusa, a jeśli chodzą po podwórku, to nie mamy już o czym mówić – przestrzega.
Dlatego tak ważne jest trzymanie kur w zamknięciu, o co apelują służby wojewody. Jeśli chodzi o restrykcje, pozostają w regionie specjalne strefy, które wyznaczono w promieniu 10 km od wystąpienia pierwszego ogniska rzekomego pomoru drobiu w Mniowie. Chodzi o część powiatu kieleckiego i koneckiego. Gospodarze powinni nie tylko powstrzymać się od sprzedaży drobiu, ale stosować też zasady dezynfekcji i izolacji drobiu. Lekarze weterynarii na bieżąco kontrolują gospodarstwa.
Eksperci podkreślają, że restrykcje są konieczne, żeby ochronić dużych producentów, dla których konsekwencje wystąpienia rzekomego pomoru drobiu mogą być dotkliwe – w tej chwili kraje UE wstrzymały dostawy drobiu ze stref zagrożonych chorobą. A Polska na 3 mln produkowanego drobiu 2 mln eksportuje.
Piotr Wilczak, wójt gminy Mniów zauważa, że wśród mieszkańców gminy niepokój zelżał.
– Mieszkańcy posiadają już większą wiedzę na temat choroby, informujemy ich na bieżąco poprzez różne kanały. Staramy się uspokoić, ale jednocześnie zwrócić uwagę na to, by stosowali się do wszystkich zaleceń kierowanych przez służby – mówi.
Wirus rzekomego pomoru drobiu powoduje głównie objawy ze strony układu oddechowego -świszczący oddech, ale też ze strony układu pokarmowego – to często zapalenie krwotoczne jelit. Kury mają też zauważalnie mniejszy apetyt. Wirus nie jest groźny dla ludzi, a mięso pochodzące z miejsc zagrożenia według przepisów może być ubite w rzeźni, jednak jest specjalnie oznakowane.
Główny Lekarz Weterynarii 20 maja poinformował, że w 2025 roku w gospodarstwach komercyjnych, stwierdzono 26 ognisk choroby „Newcastle”, w których utrzymywano łącznie ponad 2,1 mln sztuk drobiu. W gospodarstwach niekomercyjnych (chów przyzagrodowy) w roku bieżącym wyznaczono 27 ognisk, w których utrzymywano łącznie 1 061 sztuk drobiu.