W Borze Kunowskim w gminie Brody pochylono w piątek (4 lipca) głowy przed tymi, którzy zginęli 82 lata temu w pacyfikacji wsi. Niemcy zamordowali tu kilkadziesiąt osób. Był to odwet za pomoc, jaką mieszkańcy udzielili partyzantom.
4 lipca 1943 roku 22 mieszkańców wsi zostało spalonych żywcem w jednej ze stodół, w tym sześć kobiet i dziewięcioro dzieci. Pozostali byli rozstrzeliwani w czasie obławy w lesie. Łącznie w wyniku tej pacyfikacji życie straciły 43 osoby.
Stanisława Pszonak tego dnia miała przystąpić do pierwszej komunii świętej. Z ciotką i bratem schowała się na polu, w zbożu. Tam znalazł ich niemiecki żandarm, ale kazał uciekać im do domu. Oni ocalili życie, zginął jednak ojciec i brat. Niemcy nie pozwolili pogrzebać ciał zamordowanych na cmentarzu. Spoczywali we wspólnej mogile w lesie, dopiero po wojnie ciała przeniesiono na cmentarz w Kunowie.
Pomnik upamiętniający miejsce pierwszego pochówku pomordowanych stoi na straży pamięci, o tych wydarzeniach mówił dziś podczas uroczystości wójt Brodów Ernest Kumek.
O samo miejsce dbają w szczególny sposób mieszkańcy wsi. Wielu z nich historię 4 lipca zna z opowieści najbliższych. Prawie każda rodzina ma wśród pomordowanych swojego przodka. Na coroczne spotkania, które bez względu na pogodę odbywają się dokładnie w rocznicę pacyfikacji przy pomniku w lesie, 4 lipca corocznie przychodzi wielu mieszkańców okolicznych wsi. To ich hołd dla poległych.