Kraina łowców głów jest obecnie uważana za najbardziej baptystyczny region na świecie. Jednak jeszcze niedawno było tu zupełnie inaczej.
– Miałem około 20 lat, kiedy poszedłem na moje pierwsze polowanie na głowę. Wróciłem do wioski z głową wroga w bambusowym koszyku i pokazywałem dziewczynom. Czułem się taki dumny i szczęśliwy – opowiada prawie 100-letni Langtoyimlok, mieszkający w wiosce Phom Naga Yangyimchen w spowitych chmurami górach.
Nagalang
Spotkała się z nim brytyjska pisarka i podróżniczka Antonia Bolingbroke-Kent.
– Po udanym polowaniu przywieźliśmy głowy do Mirung, nakarmiliśmy je piwem ryżowym i powiesiliśmy. Czasami duchy zmarłych budziły nas w nocy, a wtedy chcieliśmy jeszcze więcej głów wrogów. Po sześciu dniach zdjęliśmy głowy, obraliśmy ze skóry i mięsa, i ozdobiliśmy je rogami bawołów – kontynuuje z figlarnym uśmieszkiem swoją opowieść Langtoyimlok.
Obecnie 90 proc. Nagów to chrześcijanie. Są oni uwikłani w trwającą dziesięciolecia walkę o swoją niepodległość. W tym konflikcie od wczesnych lat pięćdziesiątych zginęło ponad 200 tysięcy ludzi. Langtoyimlok został także żołnierzem. I chrześcijaninem.
– Kiedy zostaliśmy chrześcijanami, zaczęliśmy się kochać i przestaliśmy szukać głów – mówi.
Łowca głów z Longwa
Brook Larmer, w artykule opublikowanym w National Geographic, wspomina spotkanie z Nokying Wangnao, jednym z byłych łowców głów. Rozmawiał z nim w wiosce Hongphoi w krytej strzechą chacie. Dawny wojownik pamiętał pierwszą głowę, którą ściął 60 lat temu. To była głowa młodego chłopca.
– Każda głowa ma moc. Gdy z tymi głowami paradowaliśmy po wiosce, wymachując nimi, kobiety częstowały nas winem ryżowym. A starsi mężczyźni składali w ofierze bawoła. Po wygotowaniu ciała i włosów umieściliśmy czaszki na płaskim kamieniu pod domem wodza – opowiada Wangnao.
Zabytkowy bęben
Jaki był cel, tego barbarzyńskiego z naszego widzenia, rytuału? Antropolog Christoph von Fürer-Haimendorf w swojej książce „The Naked Nagas” twierdzi, że nadrzędną korzyścią ze zdobycia głowy było zyskanie magicznych sił tkwiących w czaszce. Głowy były zdobywane podczas wypraw wojennych lub potyczek, ale często z premedytacją przygotowywano zasadzki, szukając ofiar wśród mieszkańców sąsiednich wiosek. Ofiarą padały dzieci bawiące się na plaży, kobiety krzątające się po domostwie lub starcy odpoczywający nad rzeką. Głowy wieszano na rytualnych drzewach ustawionych przy wejściu do każdej wsi. Po kilku dniach głowy zabierano do wiosek i w rytualnym koszu umieszczano w kamiennych kręgach ustawionych w pobliżu chat wojowników. Proceder ten został zakazany przez rząd w 1960 roku, ale nieoficjalnie trwał do końca lat 70. Mimo oficjalnego zakazu, według Iana Lloyda Neubaurera (New York Post, maj 2017), ostatnie polowanie na głowy miało miejsce w 1990 roku, jako wynik sporu między dwoma plemionami. Autor dotarł do wsi Longwa. Tam spotkał się z młodym wodzem Nyei, sędzią i egzekutorem, który zapewniał, że dziś nie ścina się głów, ale za poważne przestępstwo kara jest tylko jedna: winny ze związanymi rękoma idzie w kierunku klifu i spada.
Łowca głów z Hongphoi
Łowcy głów nie byli kanibalami. Wszyscy mężczyźni natomiast byli i są uzależnieni od opium. Palą je w rytualnych fajkach z kości lub bambusa. W świecie, gdzie myśliwy sam może stać się ofiarą, opium choć przez chwilę daje poczucie bezpieczeństwa.
Mężczyźni z plemienia Konyak z dumą wieszali głowy pokonanych na ścianach lub drzwiach domostw. Wojownik, który nie zdobył głowy, tracił autorytet, mógł zostać nawet okrzyknięty tchórzem chroniącym własną głowę. Konyak uważali, że zabicie człowieka by zdobyć głowę, to przeznaczenie dane od boga, a wojownicy są tylko wykonawcami. Odbierając komuś życie, wierzyli, że dokonują odważnego czynu i przejmują moce i duszę zabitego.
Wśród współczesnych ludzi Kanoa dawni łowcy głów odróżniają się tatuażami na twarzy i ciele. Mogły być one wykonane, po zdobyciu głowy wroga, wyłącznie w obecności żony wodza wsi. Rozpoznamy ich też po ogromnych rogach zwierzęcych, jakie noszą w małżowinach uszu. Ich kapelusze są dekorowane kłami dzikich świń, piórami dzioborożca, któremu oddawali cześć jako posłańcowi bogów, włosami kozłów, a nawet niedźwiedzi.
Łowca głów z Hongphoi
Kielecka podróżniczka Danuta Rasała w grudniu 2018 roku wybrała się na północ stanu Nagalang, w rejon miasta Mon, znajdującego się tylko 16 km od granicy z Mjanmą. Rejon ten w ponad stu wsiach zamieszkuje plemię Konyak.
– Po drodze spotkaliśmy mężczyzn w różnym wieku, często w tradycyjnych strojach. Wielu z nich nosiło maczety zwane dao, które wyglądały groźnie. Kiedyś identycznych używano do obcinania ludzkich głów. Czułam się jednak bezpiecznie. We wsi Longwa przedstawiono nam 85-letniego mężczyznę, łowcę głów. W małżowinach usznych nosił ogromne kły dzika, miał też naszyjnik udekorowany maskami z brązu przedstawiającymi twarze. W przeszłości ilość masek symbolizowała liczbę ściętych głów. W centrum wsi Shangnyu zobaczyliśmy kamienny krąg. Dowiedzieliśmy się, że największy monolit oznacza miejsce, w którym zakopywano języki i uszy ofiar, a każdy mniejszy głaz odpowiadał ściętej głowie. Tak opowiadał nam chłopiec z wioski. W innych wioskach kręgi zostały rozebrane, a symbole zakopane – wspomina Danuta Rasała.
Kamienny krąg w Shangnyu
– W Old Mon wódz zaprosił nas do własnego, tradycyjnego domu i z dumą pokazywał meble wyciosane z jednego kawałka drewna. Był chrześcijaninem i podkreślał, że nigdy nie był i nie będzie poligamistą. Przygotowuje syna do rządów po swojej śmierci. Zaznaczył też, że jest sędzią w wielu sprawach. Nosił opaskę z błękitnych koralików na jednej łydce, tuż pod kolanem. Widząc, że spoglądam na niego, uśmiechnął się i powiedział, że koraliki oznaczają, iż jest królem. Potem zaprosił na ceremonię palenia opium. Nie skorzystałam i teraz żałuję – rzewnie wspomina Danuta Rasała.
Wódz w Hongphoi
W Shianghachingnyu, prawie 20 km od Mon, podróżniczka odwiedziła dom Khaopy, legendarnego wodza i łowcy 36 głów. Zmarł on w 2001 roku. Tablica głosi, że w chwili śmierci liczył tylko 49 lat, miał 18 żon, 19 synów, 7 córek i 50 wnuków. Nawrócił się na chrześcijaństwo w 1992 roku, jednak postawił warunek. Nie pozwolił zniszczyć swojej kolekcji czaszek, otrzymał zgodę na jej zakopanie. Jest to jedyne miejsce, w którym do naszych czasów udało się zachować ludzkie czaszki. Danuta Rasała spotkała się z synem wodza – Alohem Ngowangiem, był on przewodnikiem, po niewielkim muzeum czaszek istniejącym od 2013 roku. Wskazując na dwa wypchane tygrysy, powiedział, że kiedyś jego przodkowie nie tylko czerpali moc z głów wrogów, ale też potrafili się komunikować z tygrysami.
Shianghachingnyu. Dekoracja domu wodza
– W wiosce Hongphoi spotkałam dwóch mężczyzn – jeden miał 102, a drugi 103 lata. Obaj mieli tatuaże na twarzy i piersi, twierdzili, że byli łowcami, jeden miał na swoim koncie trzy, a drugi pięć głów. Od nich dowiedziałam się, że ojciec mógł synowi wykonać na twarzy tatuaż, wtedy gdy sam ściął głowę, natomiast piersi tatuowano tylko faktycznym zdobywcom. Na moje pytanie, dlaczego w domach dawnych wodzów przechowuje się czaszki zwierzęce, powiedziano, że ścięta głowa ludzka i zwierzęca to duch zmarłego – wspomina podróżniczka.
Shianghachingnyu. W domu wodza
W kilku wsiach na przodach domów pozostały bębny wyżłobione w jednym pniu. Robią ogromne wrażenie. Dziś nie wolno ich używać, ale na Festiwalu Dzioborożca, na którym od 2000 roku, w grudniu, spotykają się wszystkie plemiona Nagalangu, koncert w wykonaniu Konyaków przywołuje ducha przeszłości. Odbywa się w skansenie blisko stolicy stanu, miasta Kohima. Warto tam być. O tym festiwalu wspomina Elżbieta Dzikowska w National Geographic Traveler w 2019 roku, błędnie jednak pisząc o święcie tukana, a nie dzioborożca.
Koncert Konyaków na Festiwalu Dzioborożca
Obecnie młode pokolenie Konyak rezygnuje z tradycyjnego sposobu życia, a nieliczni już starzy, kiedyś bezwzględni wojownicy, paląc opium, rozkoszują się chwałą dawnych dni. Są ostatnim pokoleniem łowców głów. Gdy umrą, wezmą do grobu lokalną tradycję, historie i słynne tatuaże.
Zdjęcia: Danuta Rasała