Do przepisania tekstu potrzeba nam dziś niewiele. Fragment lub całą księgę kopiujemy bez użycia papieru, długopisu i drukowanego oryginału, na urządzeniu mobilnym, które również, dzięki łączności z Internetem, udostępni nam źródło. Nawet wklepywanie liter nie jest potrzebne – każde dziecko zna funkcję kopiuj/wklej. „Przepisanie” nawet najbardziej opasłej księgi może zatem trwać kilka sekund. Ciekawe, jakby się odniósł do tego średniowieczny kopista, któremu solidne przepisanie opasłej księgi zajmowało miesiące.
Pióro, nożyk i kałamarz
Portret skryby Eadwine’a / źródło: wikimedia.org
Przyjrzyjmy się wizerunkowi średniowiecznego skryby podczas pracy. Na obrazku widzimy zgarbionego nad pracą mnicha. Siedzi na krześle, przed sobą ma pochylony drewniany pulpit, w prawej ręce pióro, w lewej niedługi nożyk. To jego podstawowe narzędzia pracy. Pióro jest dosyć długie, najczęściej gęsie. Zostało odpowiednio przycięte, żeby można było precyzyjnie stawiać litery. Na naszym obrazku widzimy jedno pióro, ale zwykle skryba miał ich pod ręką kilka. Kiedy zapas zaostrzonych piór się wyczerpał, korzystał z nożyka, który pełnił rolę temperówki. Był on też podstawowym narzędziem korektorskim – gdy mnich źle zapisał literę, mógł ją delikatnie wyskrobać. Nożyk służył także przycinaniu kart i odpowiedniemu ich przytrzymaniu, by pisanie odbywało się na płaskiej powierzchni.
Na naszej ilustracji nie widzimy kałamarza z inkaustem, jednak był on równie niezbędny. Nie widzimy też wyraźnie źródła światła, było ono jednak naturalne, dzienne, nigdy nie pochodziło z lampy czy otwartego ognia. Nie chodziło tu o dbałość o wzrok kopisty, ale o bezpieczeństwo. Otwarty ogień był największym wrogiem skryptoriów i bibliotek.
Do tej pory moglibyśmy pomyśleć, że całe przedsięwzięcie jest bardzo proste i oparte na samotniczej pracy wyszkolonego w sztuce kaligrafii kopisty. Nic bardziej mylnego.
Dom wydawniczy
Bez względu na to, czy mnich na obrazku byłby cystersem i przepisywał księgi w samotniczej celi, czy przedstawicielem innego zgromadzenia, jak nasi łysogórscy benedyktyni, jego praca była częścią dużego i wymagającego przemyślanej logistyki przedsięwzięcia. Możemy powiedzieć śmiało, że łysogórskie opactwo należało do najważniejszych „domów wydawniczych” Środkowej Europy. Nad wszystkim panował opat, którego według dzisiejszego nazewnictwa określmy dyrektorem – redaktorem naczelnym. To on decydował, co i w jakiej kolejności będzie przepisywane. Tworzył również zespół kopistów i innych koniecznych do powstania ostatecznego kształtu księgi pracowników. Również zapewniał oryginały, z którymi następnie pracowali kopiści.
Od sprawności zarządzania opactwem oraz hojności darczyńców zależała też wielkość środków, którymi dysponowano. Nietrudno sobie wyobrazić, że były to wydatki niemałe. Zacznijmy od pergaminu. Powstawał ze skóry cielęcej, owczej lub koziej. Żeby wyprodukować materiał potrzebny do jednego egzemplarza Biblii, zdarto skóry z trzystu owiec. Skoro rękopiśmienny księgozbiór łysogórskich mnichów liczył kilkaset ksiąg, możemy szacować, że do ich produkcji użyto skóry z kilkunastu tysięcy zwierząt.
Sytuacja zmieniła się w XIV wieku, gdy zaczęto stosować nowy w Europie wynalazek – papier.
Do tworzenia ksiąg konieczne były jeszcze inne materiały. Długą ich listę tworzyły składniki, z których wytwarzano czarny atrament, spoiwa oraz pigmenty, niezbędne do stawiania liter w innych kolorach oraz zdobienia stron misternymi iluminacjami. Niektóre z tych składników, jak choćby sadza, jajka, miód, rozmaite rośliny – były na miejscu. Inne sprowadzano za ciężkie pieniądze z dalekich ziem, na przykład ultramarynę. Jest to barwnik pozwalający osiągnąć niebiański błękit, zawdzięczający swą nazwę pochodzeniu zza mórz (łac. ultramarinum, od ultra – z innej strony, mare – morze), pozyskiwany z drogocennego kamienia lapis lazuli przywożonego z dalekiego Hindukuszu.
Podstawowymi narzędziami pracy średniowiecznego skryby był drewniany pulpit, pióro, nożyk i kałamarz z inkaustem / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Sześć godzin w znoju
Jeżeli na obrazku jest mnich ze Świętego Krzyża, po rozszerzeniu kadru spróbujmy wyobrazić go sobie w towarzystwie innych – kilku lub kilkunastu współbraci – przepisujących podobnie jak on przydzielone księgi. Ilu ich było w świętokrzyskim skryptorium? W źródłach znajdziemy informacje, że przeciętnie w klasztorach pracowało trzech do pięciu, a bywało, że nawet kilkunastu skrybów. Właśnie tak było w naszym klasztorze, przynajmniej w pewnych okresach. „Kronikę” Jana Długosza przepisywało naraz z oryginału trzynastu zakonników. Ogrzewali się nawzajem własnym ciepłem, bo przecież w skryptorium nie można było rozniecać ognia. Może też nieco pomagało im wino, skoro jeden z mnichów zapisał na marginesie księgi, że za jego trud należy się dodatkowa porcja tego trunku.
Kopiowanego tekstu nie wpisywali bezpośrednio w oprawne księgi. Byłoby to niewygodne i niepraktyczne. Skrybowie pisali na złożonych na pół arkuszach pergaminu. Kilka takich arkuszy tworzyło składkę. Ze składek powstawała całość księgi, czyli kodeks. Zanim jednak ostateczny kształt kodeksu wyszedł z rąk introligatora, do pracy przystępowali rubrykator, miniaturzysta, iluminator i wreszcie korektor, którym był najbardziej wykształcony mnich, często opat. Przechodzące z rąk do rąk składki nie mogły zmienić właściwej kolejności – by o to zadbać, wprowadzono zasadę wpisywania na końcu jednej całostki, pierwszej sylaby następnej. Pergamin przygotowany do pisania był nie tylko właściwie wypreparowany i przycięty. Przed rozpoczęciem pracy wyznaczano marginesy i linie tekstu.
Notatki na marginesach
Marginesy były bardzo istotne, musiały być szerokie. W ten sposób zniszczone brzegi stron podczas renowacji obcinano zniszczenia, księgę ponownie oprawiano i wyglądała, jak nowa. Czasem takie przycinanie wynikało też z woli posiadacza, który na przykład chciał dostosować wymiary do innych ksiąg lub wielkości półek.
Była jednak jeszcze jedna, bardzo istotna funkcja marginesów. Przepisujący księgi oraz ich czytelnicy mogli umieszczać na nich swoje komentarze, które rozwijały w ten sposób humanistykę. Istniał też mający pełne przyzwolenie obyczaj pisania całkiem osobistych komentarzy. Mnisi dawali w nich często upust swojej frustracji wynikającej ze zmęczenia albo znudzenia wykonywaną żmudną pracą. Powtarzany później przez wielu zapis, że praca kopisty to wysiłek nie tylko trzech palców, ale całego ciała, znalazł wyraz w słowach opata Piotra z klasztoru Santo Domingo de Silos:
„Ten, kto nie rozumie, co znaczy pisać, uważa tę robotę za nic. Spróbowałbyś sam pisać, wówczas sam doświadczysz, jak ciężka to praca pisanie. Powoduje ono zamęt w oczach, garbi plecy, uciska piersi i brzuch, rodzi ból nerek i w ogóle całe ciało wystawia na ciężką próbę”.
Mniej subtelny był pewien łysogórski mnich, który przepisywane przez siebie w XVI wieku kazania Jana Sylwana z Pragi opatrzył komentarzem w języku polskim: „iusz tu gowno starych ludzi, a pierdoli”. Ciekawe, że akurat ten rękopis przetrwał do dziś.
Dosadny mnich potwierdza tylko, że kopiści nie byli automatami, a ludźmi z krwi i kości.
Do pracy wybierano w klasztorach najbardziej dokładnych i wykształconych mnichów. Ale i w tej grupie istniały kategorie: antiquarii – czyli uczonych i biegłych, librarii, scriptores – czyli przyuczani do pracy, mniej doświadczeni, a całą grupą kierował najważniejszy w całej grupie – armarius.
Zachowały się świadectwa, że mnisi łysogórscy należeli do najwyżej cenionych kopistów. Byli wśród nich i tacy, jak Mikołaj, którzy pisali autorskie kazania. Skrybowie prócz przepisywania, prowadzili na przykład roczniki i kroniki klasztorów, czy tworzyli listy opatów.
Skarby nieprzecenione
„Rocznik świętokrzyski dawny” – jeden z najważniejszych zachowanych roczników polskich / źródło: pamiecpolski.archiwa.gov.pl
Tak żmudne i ciężkie, wymagające doskonałej organizacji przepisywanie ksiąg przez średniowiecznych mnichów, miało przede wszystkim swój wymiar duchowy. Ciężka praca była elementem benedyktyńskiej reguły. Liczne księgi służyły pracy liturgicznej i doskonaleniu się poprzez modlitwę i kontemplację mnichów, a te będące kopiami dawnych starożytnych tekstów, wytwarzały więź z dziedzictwem kulturowym antyku.
Praca mnichów stała się podstawą do tworzenia i rozwoju kultury w następnych wiekach oraz do rozwoju administracji państwowej, sądownictwa i notariatu oraz gospodarki.
Nie znamy dokładnie zawartości średniowiecznej biblioteki na Łysej Górze – katalog z XV wieku uległ zniszczeniu, a ten najstarszy zachowany zawdzięczamy XVIII – wiecznemu francuskiemu mnichowi Lefebvre’owi. Znajduje się w nim 314 tytułów manuskryptów, z których część powstała później niż w średniowieczu. To dużo – zwykle tyle woluminów liczyła duża klasztorna biblioteka. Do obecnych czasów zachowało się według dzisiejszej wiedzy około 30 rękopiśmiennych kodeksów z Łysej Góry, choć być może czekają nas jeszcze dalsze odkrycia. Wśród zachowanych do dziś manuskryptów są m.in. eksponowane w Kielcach w 2006 roku z okazji świętokrzyskiego millenium „Rocznik świętokrzyski dawny”, „Kodeks wilanowski”, „Rocznik świętokrzyski nowy”, wspomniana, przepisywana bezpośrednio z oryginału „Kronika” Długosza i „Brewiarz benedyktyński”. Podczas tych samych uroczystości pokazano na Świętym Krzyżu również bezcenne, zachowane jedynie we fragmentach „Kazania świętokrzyskie”. Ich ocalenie zawdzięczamy paradoksalnie losowi, jaki spotykał po wynalezieniu druku wiele dawnych manuskryptów. Gdy je wycofywano z obiegu, cenny pergamin stosowano do celów introligatorskich. W postaci takich pasków wzmacniających inną księgę, zachowały się do momentu, gdy w 1890 roku odkrył je Aleksander Brückner.
Kiedy mówimy o dawnych manuskryptach świętokrzyskich jako bezcennych skarbach, nie mamy rzecz jasna na myśli ich drogocennych opraw, do których wykorzystywano złoto, srebro i klejnoty. Dla badacza historii i języka są one bezcennym źródłami, a także świadkami rodzenia się i rozkwitu kultury polskiej. Miejmy nadzieję, że już w niedługim czasie uda się odtworzyć świętokrzyskie skryptorium i towarzyszącą mu stałą wystawę, by wszystkim przybywającym na Święty Krzyż, pokazać jedną z najwspanialszych na polskiej ziemi „fabryk skarbów”.