Ta wojna ma nie tylko twarz mężczyzn stawiających czynny opór rosyjskiemu agresorowi. Ma także twarz kobiet i dzieci, których ułożony świat runął w zaledwie kilka godzin.
Oksana Pysko mieszka pod Lwowem. Jest młodą, 28-letnią żoną, matką dwójki dzieci. Pół roku temu spełniło się wielkie marzenie jej rodziny. Wprowadzili się do własnego, długo wyczekiwanego domu. Nie było łatwo go postawić. Budowa trwała aż sześć lat, ale wreszcie znaleźli się na swoim. Trudno uwierzyć, że wystarczyło tylko kilka godzin i porzucili to swoje wymarzone miejsce.
– Nie spodziewaliśmy się tego. Wiedzieliśmy, że Rosja atakuje wschód naszego kraju, ale nie myśleliśmy, że zaatakuje także centralną Ukrainę – wszystkich. Byliśmy przekonani, że postraszy, może coś w ten sposób ugra i odstąpi. Ale kiedy w czwartek, 24 lutego, o godzinie piątej nad ranem okazało się, że był atak, że wojsko rosyjskie weszło do Ukrainy, to był szok – wspomina.
28.02.2022. Wrocieryż. Uchodźcy z Ukrainy w Domu Weselnym „Zakątek” / Fot. Marta Gajda-Kruk – Radio Kielce
W bagażu niezbędne minimum
Śledziła sytuację. Wiedziała, że wojska zbliżają się do Kijowa, alarmy przeciwlotnicze zaczęły wyć także we Lwowie. Decyzja o wyjeździe zapadła szybko, bo jeszcze tego samego dnia. Koło północy razem z dziećmi wyruszyła w drogę.
Czasu na pakowanie nie było dużo, a niewiadomych wiele, zwłaszcza jak długo przyjdzie im żyć poza domem, w Polsce.
– Wzięłam dokumenty, te najważniejsze zawsze trzymałam w jednym miejscu, pieniądze, które miałam w domu, jakieś ubrania dla dzieci, dla siebie kurtkę, bieliznę i dres na zmianę. Nie zastanawiałam się, co będzie dalej. Bezpieczeństwo było najważniejsze – mówi Oksana.
Przyznaje, że jej łatwiej było podjąć decyzję o wyjeździe, bo w Polsce w gminie Morawica czekała na nią rodzina.
– Wiedziałam, że ktoś nas przyjmie, że ktoś zaopiekuje się moimi dziećmi. Ale chcę podziękować wszystkim przyjaciołom Polakom, bo wiem od moich ukraińskich znajomych, że przyjeżdżali do Polski, nie mając konkretnego celu. Jednak, gdy tylko przekroczyli granicę od razu znaleźli się Polacy, którzy się nimi zajęli, dali bezpieczne schronienie. Serdecznie dziękujemy wszystkim – podkreśla.
Mąż Oksany został na Ukrainie, gdzie walczy.
– Każdego dnia dzwonię do niego. Sytuacja jest trudna. Na dworzec autobusowy spadła bomba, pojedyncze miejsca zostały zaatakowane. Nie ma mocnego szturmu, ale słychać odgłosy wystrzałów, widać latające drony. Bezcenna jest także pomoc sąsiedzka. Trzeba zachować czujność. Jednej nocy nasi wypatrzyli bus, w którym byli Rosjanie i Białorusini przebrani za naszych. Mieli ze sobą dużo broni. Na szczęście w porę zostali zauważeni, a że byli pijani, naszym mężczyznom udało się ich obezwładnić. Inaczej byłoby trudno, bo zwykli obywatele nie mają broni, którą mogą ochraniać życie – zauważa.
Ginie dobrze znany świat
Od telefonu dzień zaczyna 40-letnia Nina.
– Najważniejsze, żeby rano, jak tylko się obudzę, otrzymać komunikat z Charkowa, z Kijowa, że rodzina żyje, że bliskim nic się nie stało – wyjaśnia kobieta. Ostatnio mieszkała w mieście Kowel na Wołyniu, ale wcześniej, przez 10 lat, jej dom był w Charkowie i tam ciągle ma wiele ważnych dla siebie osób.
Telefon trzyma w ręku przez cały czas naszej rozmowy. Na bieżąco sprawdza napływające informacje. W pewnym momencie otrzymuje wiadomość o zbombardowaniu Charkowa (spotkałyśmy się we wtorek, 1 marca). Znajomi podsyłają jej film, na którym widać plac Wolności (Swobody) w Charkowie. Zupełnie zniszczony.
– Piszą, że Charków jest nieustannie atakowany, że spadają bomby, że ludzie uciekają do schronów. Rosjanie nie wybierają konkretnych obiektów, oni atakują całe miasto, centrum jest zniszczone – relacjonuje i pokazuje obraz na ekranie wyświetlacza. – Pracowałam 10 metrów od tego placu. Cały rejon, gdzie znajdowało się moje mieszkanie, jest zniszczony. A zanim wybuchła ta wojna, Charków był jednym z najważniejszych miast na Ukrainie, dobrze rozwinięty, przyciągał wielu turystów. Plac Swobody był trzecim pod względem powierzchni w Europie. Teraz już nic z niego nie zostało. Ale wciąż są tam obrońcy, jest też wiele kobiet z dziećmi. Wszyscy mówią, że będą tam, będą bronić miasta.
Nina postanowiła przyjechać do Polski. W gminie Morawica mieszka jej mąż, który gra w klubie Moravia Morawica. W drogę wyruszyła razem z koleżanką, Olgą.
– W jednym samochodzie: dwie kobiety i sześcioro dzieci – mówi Olga Moroz. – Jedna mama kierowała, druga zajmowała się dziećmi. Co jakiś czas, po godzinie lub półtorej, musieliśmy się zatrzymywać. Jak jedne dzieci usnęły, to drugie się budziły. Chaos był duży. Na dodatek przez dobę stałyśmy na granicy. Było ciężko – wspomina.
Ale wie, że podjęła słuszną decyzję. – Z powodu dzieci nie chciałyśmy zostać w kraju – tłumaczy.
03.03.2022. Ukraina. Irpin. Ludzie z bagażami i plastikowymi torbami, za którymi widać dym z ostrzału miasta Irpin w obwodzie kijowskim / Fot. ROMAN PILIPEY – PAP/EPA
„Nasi mężczyźni będą walczyć do ostatniego”
Podobną opowieść ma Nastia, 27-letnia mieszkanka Winnicy. Do Kielc przyjechała z małą córeczką Anią.
– Decyzja o wyjeździe z kraju zapadła już drugiego dnia wojny, 25 lutego. Właściwie zadecydowali rodzice. Ciężko było zostawić męża. Ale rozumiem, że łatwej będzie naszym mężczyznom walczyć, gdy będą pewni, że ich żony i dzieci są bezpieczne. A nasi mężczyźni będą walczyć do ostatniego. Patrząc na mapę, trudno uwierzyć, że tak mała Ukraina mierzy się z tak ogromną Rosją. Nasi mężowie bronią kobiet, bronią swojego kraju, nie poddadzą się. My, kobiety, wiemy to. Ciężko na to patrzeć, trudno odnaleźć się w tej sytuacji, wiele osób nie wytrzymuje tego psychicznie – mówi.
02.03.2022. Ukraina. Mikołajów. Przechwycony przez Ukraińców rosyjski sprzęt wojskowy w obwodzie mikołajowskim / Fot. PAP – Ukraineincrisis
Nie wierzyła, że dojdzie do wojny. – Już dwie noce wcześniej byliśmy w stanie gotowości, czuliśmy, że może się stać coś niedobrego, ale przecież nie sądziliśmy, że wybuchnie wojna – przyznaje Nastia.
Rzeczy miała spakowane już od kilku dni. – Znalazły się tam tylko niezbędne przedmioty, ubrania. Najwięcej dla dziecka. Dla siebie tylko to, co najbardziej potrzebne. Decyzję trzeba było podjąć szybko. Odciąć wszelkie emocje – podkreśla.
A potem była długa droga z Winnicy do Kielc. Nie wiodła główną trasą do polskiej granicy. Tu była zbyt długa kolejka. Aby ją ominąć z bliskimi pojechała przez Węgry. Podróż trwała trzy doby.
03.03.2022. Ukraina. Charków. Ludzie idą na stację kolejową w celu ewakuacji / Fot. SERGEY KOZLOV – PAP/EPA
„Dlaczego oni przyszli do nas? Nie mieli takiego prawa!”
– Przy każdej granicy ludzie okazywali nam życzliwość, pomoc. Mogliśmy liczyć na ciepłe jedzenie, picie, nawet dawali nam ubrania czy koce, żebyśmy nie marzli, zapraszali na nocleg – wspomina. – Bardzo dziękujemy za takie wsparcie. Jesteśmy wzruszone. Dziękujemy za bezpieczne przyjęcie. Doceniamy to i jesteśmy wam wdzięczni, przyjaciele.
Mąż Nastii jest lekarzem. Pracuje w szpitalu w Winnicy, który teraz przekształca się w szpital wojenny, ponieważ ciągle przybywa osób z ranami odniesionymi na skutek działań Rosjan.
– Mieszka w szpitalu, bo cały czas musi być przy pacjentach. Pracuje siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Trudność polega na tym, że tam większość chorych to są ludzie leżący, których w czasie alarmów trzeba przenosić w ukrycie – tłumaczy.
Teraz bezpieczna, myślami wciąż ucieka do Winnicy.
– Otrzymujemy dużo wiadomości od naszych znajomych, że w Winnicy jest coraz gorzej. Ludzie boją się, ukrywają, alarmy są ogłaszane i odwoływane, ogłaszane i odwoływane. Ale i tak najgorsze wieści napływają do nas z Charkowa i Kijowa. Trudno uwierzyć, przecież to się dzieje w nowoczesnym, cywilizowanym świecie. Jak mogło dojść do takiej wojny, w której zabijani są cywile, dzieci. To jest piekło – płacze. – Dlaczego oni przyszli do nas? Nie mieli takiego prawa! W głowie się nie mieści, że to wszystko się dzieje…
Ale w tej rozpaczy Nastii pojawia się nadzieja. – Pomaga nam cały świat, więc mam nadzieję, że to wszystko się skończy. Wierzę w zwycięstwo dobra. Tylko agresor w to nie wierzy. Teraz płacimy najwyższą cenę, ale dobro zwycięży – mówi.
03.03.2022. Ukraina. Lwów. Ukraińcy w ośrodku dla uchodźców zorganizowanym w Akademickim Teatrze im. Łesi Kurbasy. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) ofensywa wojskowa na Ukrainie spowodowała zniszczenie infrastruktury cywilnej i ofiary wśród ludności, wypędzając setki tysięcy osób z domów / Fot. MYKOŁA TYS – PAP/EPA
Pierogi na tyłach frontu
W to, że zło pochodzące z Rosji zostanie pokonane, wierzy także ponad 60-letnia Lubow.
– Skończyłam studia teologiczne. Uczę dzieci o miłości, o Bogu. Chciałabym, żeby wszyscy to rozumieli, że i Polacy, i Ukraińcy, i Rosjanie – wszyscy jesteśmy od jednego Boga. To boli: dlaczego doszło do wojny, do rozlewu bratniej krwi? Przecież lepiej żyć w pokoju, ale Putinowi ciągle wszystkiego mało i mało. Trzeba modlić się i prosić Matkę Boską o pomoc. Jeśli będziemy się wszyscy modlić, będzie dobrze – podkreśla.
Ale oprócz wiary, kobieta stawia na działanie. Nie chciała do Polski przyjeżdżać. Zrobiła to, by przywieźć rodzinę. Już planuje powrót na Ukrainę.
– Chciałabym już tam być, w czymś pomóc. Tam mamy co robić: moje siostry robią pierogi, pieką chleb, zaplatają siatki. A potem trafia to do naszych żołnierzy – mówi.
W miastach w zachodniej części Ukrainy oferowana jest też pomoc rodzinom, które uciekają ze zniszczonego przez Rosjan wschodu Ukrainy.
– W wiosce pod Lwowem, na stacji benzynowej była matka, która swoim ciałem przykryła trójkę dzieci. Uciekły z domu, nie miały, gdzie się schować, a przecież teraz jest zimno, więc w ten sposób chciała je ogrzać – mówi Oksana Pysko.
03.03.2022. Ukrainie. Borodyanka koło Kijowa. Mężczyzna mija spalone budynki, które zostały trafione ostrzałem / Fot. ALISA YAKUBOVYCH – PAP/EPA
Ukraińskie smoothe dla nieproszonych gości
Rodziny, które uciekły ze Wschodu, zamieszkują w domach, których właściciele wyjechali do Polski. Z jednej strony mają schronienie, a z drugiej pilnują mieszkania. Pozbawione lokatorów budynki są znaczone i grabione.
Zwykli ludzie zajmują się także zamalowywaniem oznaczeń robionych przez Rosjan na ważnych budynkach, obiektach użyteczności publicznej. A w piwnicach bloków cywile przygotowują koktajle Mołotowa, nazywane teraz ukraińskim smoothe.
– Nawet bezdomni zaoferowali się, że będą przynosić butelki. Tak postanowili się włączyć do walki – żartuje jedna z kobiet.
Ukrainki, które przyjechały do Polski wybrały bezpieczniejsze, ale na pewno nie łatwiejsze życie. Trzy kobiety ze Lwowa, które zamieszkały w gminie Bodzentyn, zostawiły za sobą dobre, dostanie życie. Co będzie dalej? Nie wiedzą.
– Tam byłam panią – mówi jedna z nich. – Zajmowałam się domem, dziećmi. Teraz wszystko się zmieni. Muszę iść do pracy, bo przecież nie wyobrażam sobie, że będę siedzieć.
– Siedzieć nie będziemy. Musimy pracować, zacząć żyć – wtóruje jej koleżanka. – Tylko problemem jest język. Nie znamy języka polskiego.
Martwią się też o dzieci. Na Ukrainie chodziły do szkoły. A w Polsce?
26.02.2022. Medyka. Każdego dnia tysiące osób z Ukrainy ucieka przed wojną. Na samym przejściu widać głównie kobiety, które z małymi dziećmi na ręku szukają pomocy w Polsce / Fot. PAP – Darek Delmanowicz
Ludzie Putina zabiją także swoich
Choć w ostatnich dniach uwagę opinii publicznej skupiają uchodźcy, to są także Ukraińcy, którzy od lat żyją w Polsce, na których wojna także wywarła ogromny wpływ.
Mieszkający w gminie Morawica mąż naszej rozmówczyni, Niny, włączył się w organizowanie pomocy dla Ukrainy.
– Prowadzi zbiórkę niezbędnych rzeczy i wozi je na granicę, ale gdy będzie to konieczne, pójdzie walczyć – tłumaczy.
Mariya Kubicka od pięciu lat ma dom w Polsce, ale kiedy rozpoczęła się wojna, od razu chciała wracać na Ukrainę, do swojej rodziny.
– Przez trzy dni płakałam i błagałam moich bliskich, żeby przyjechali. W końcu udało się. Ciężko jest tu być, kiedy wiem, że cierpi mój kraj, cierpi Ukraina, która jest bez winy. Dlatego będąc tu, staram się coś robić, pomagać. Widziałam, jak na granicy żony rozstawały się z mężami, dzieci z ojcami, bo mężczyźni tylko odwożą najbliższych do granicy i wracają do domu, albo idą walczyć. Widziałam te dzieci, które płaczą przez całą drogę i krzyczą: tata, tata… – wspomina.
Wie, że choć to niebezpieczne, mężczyźni muszą walczyć.
– Mój mąż nie jest Ukraińcem, jest Polakiem, ale chce jechać tam, razem z moimi braćmi walczyć przeciwko armii Putina – dodaje.
Nie ma żalu do wszystkich Rosjan. Ma wśród nich wielu znajomych. Wie, że na tę wojnę można patrzeć w różny sposób.
– Jest wielu młodych Rosjan, którzy mają świadomość zła, które wyrządzają ich rządzący. Protestują publicznie przeciw wojnie i też płacą za to wysoką cenę. Ludzie Putina zabiją także swoich, bo on nie chce słuchać, że ktoś ma inne zdanie. Tam również są ludzie, którzy nie chcą tej wojny i nie zgadzają się z tym, co robi ich władca – stwierdza.
04.03.2022. Przemyśl. Centrum pomocy charytatywnej dla uchodźców z Ukrainy w byłym centrum handlowym w Przemyślu, 4 bm. Trwa rosyjska inwazja na Ukrainę / Fot. PAP – Darek Delmanowicz
„Teraz wszystko się zmieniło”
Co będzie dalej? Nie wie nikt, ale większość kobiet, z którymi rozmawialiśmy, chce wracać do kraju.
– Zanim wybuchła wojna, myślałam, że przyjadę do Polski do męża i tu zacznę pracować. Odchowałam już dzieci, więc mogłabym zacząć nowy etap. Ale teraz wszystko się zmieniło. Teraz chcę wrócić na Ukrainę, bo tam będzie dużo do zrobienia – deklaruje Nina.
Oksana Pysko także nie wiąże przyszłości z Polską.
– Co wieczór klękamy i modlimy się do Boga, żeby odwrócił tę sytuację, żeby wojna się skończyła, bo tam zostali nasi mężowie, nasze rodzinny, nasze domy. To jest tylko kwestia czasu, ale gdy tylko stanie się to możliwe, chcemy wrócić do domu – zaznacza Oksana.
Straż Graniczna w piątek (4 marca) przed południem poinformowała, że od 24 lutego z Ukrainy do Polski przyjechało ponad 624,5 tys. osób.
03.03.2022. Ukraina. Kijów. Mężczyzna przechodzi obok przeciwczołgowych „jeży” i tablicy z napisem „Kocham Ukrainę” / Fot. ZURAB KURTSIKIDZE – PAP/EPA