„Nie można być obojętnym” – ta myśl przyświecała obchodom 10. Europejskiego Dnia Pamięci o Sprawiedliwych w Ośrodku Edukacyjno-Muzealnym Świętokrzyski Sztetl w Chmielniku.
W tym roku wydarzenie przebiegało w cieniu inwazji Rosji na Ukrainę.
– Ten dzień Parlament Europejki ustanowił po to, aby protestować przeciwko wszelkim totalitaryzmom, agresjom, które teraz się wydarzają i aby pokazywać, że pamiętamy o mniejszościach – mówi Agnieszka Dziarmaga, kierownik ośrodka.
– Kiedyś Ukraińcy byli mniejszością, właśnie w takim klimacie dzisiaj obchodzimy to wydarzenie. Rokrocznie wspominamy rodziny z różnych regionów Kielecczyzny, które otrzymały medal Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata, ale też i takie, które niosły pomoc Żydom, a takiego medalu nigdy nie otrzymały – wyjaśnia.
Wśród Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata znaleźli się Marianna i Kazimierz Zygadlewiczowie z Bodzentyna, którzy pomagali żydowskiej rodzinie Róży i Józefa (Nachmana) Rubinowiczów. Między innymi o tym, jak ta pomoc wyglądała, opowiadała córka państwa Zygadlewiczów, Jadwiga Płonka.
– Państwo Rubinowiczowie z córką przyjechali do Bodzentyna, gdy zaczęto tworzyć getto w Łodzi. Pani Róża była koleżanką szkolną moich rodziców, chodzili do tej samej klasy. W Bodzentynie zamieszkali w domu, który moja mama dostała, przy ulicy Kieleckiej – wspomina.
– Krótko tu razem mieszkali. Rodzina się rozdzieliła. Róża Rubinowicz z córką Kazią (tak brzmiało jej wojenne imię) pojechała do Warszawy, a Józef do Sandomierza, gdzie pracował w stoczni. Mój tatuś pośredniczył między nimi, dowoził zaopatrzenie, korespondencję. Wyrobił też dla nich fałszywe dokumenty = dodaje Jadwiga Płonka.
Józef musiał jednak uciekać z Sandomierza. Ukrywał się w lasach okalających Bodzentyn.
– Aż przyszła zima, był wycieńczony i pewnego dnia, jak zobaczył tatę idącego po polu, zawołał go. Tato w tajemnicy przed mamusią zanosił mu jedzenie w snopki na polu, a potem ukrył go u siebie. Pan Józef jednak był bardzo chory. Tato, który był stolarzem, zajmował się nim, leczył. Tak przeżyli do końca wojny. Kiedy Bodzentyn został wyzwolony, pan Józef najpierw pojechał do Warszawy po żonę i córkę, a stąd udali się do Łodzi – relacjonuje.
Obie rodziny przyjaźniły się po wojnie. Jadwiga Płonka zapytana, czy rodzice czuli się bohaterami, zaprzeczyła. Dodała, że mama nawet nie chciała odebrać medalu.
– Przekonałam ją, że to wyraz szacunku dla pana Józefa, któremu bardzo zależało, żeby Kazia napisała to świadectwo, bo to ona je złożyła do instytutu Yad Vashem. Mama mówiła, że bała się w czasie wojny, ale wtedy trzeba było przede wszystkim pomóc – zaznacza.
Było to jednak bohaterstwo i, jak zauważa dr Tomasz Domański z kieleckiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej, można było za nie zapłacić najwyższą cenę. Mówi, że pomoc udzielana przez ludność polską ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej to złożone i skomplikowane zagadnienie, które powinno być rozpatrywane pod wieloma aspektami.
– Najprościej jest przytoczyć pewne dane statystyczne. Możemy się poszczycić, że z regionu kieleckiego czy z województwa świętokrzyskiego około 280 osób otrzymało wyróżnienie Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. Natomiast ta liczba nie jest adekwatna do liczby, która mówiłaby o skali pomocy udzielanej przez ludność polską. Ostrożne szacunki mówią co najmniej o kilku może kilkunastu tysiącach osób zaangażowanych w udzielanie pomocy – zauważa.
Historyk mówi, że formy pomocy zmieniały się i były dostosowane do realizowanego przez Niemców ludobójstwa Żydów. Ta najbardziej ofiarna pomoc polegała na ukrywaniu Żydów we własnych zabudowaniach.
– Od 15 października 1941 roku w Generalnym Gubernatorstwie, czyli na terenie też okupowanego województwa kieleckiego, Niemcy wprowadzili karę śmierci za każdą formę pomocy Żydom – dodaje.
Więcej na ten temat można dowiedzieć się z wystawy „Polacy ratujący Żydów w czasie II wojny światowej”, przygotowanej przez IPN, która została otwarta w Świętokrzyskim Sztetlu.