W latach 90-tych, współtwórca nowego stylu w polskiej muzyce, yassu, łączącego elementy współczesnej muzyki improwizowanej, jazzu, punk rocka i folku. Yass zwolnił tempo po dziesięciu latach. Jego przedstawiciele poświęcili się solowym karierom, ich muzyka ewoluowała, choć wciąż jest pełna oryginalnych, twórczych, osobistych rozwiązań.
Z wybitnym polskim kontrabasistą i basistą Wojtkiem Mazolewskim rozmawia Marzena Ślusarska
Marzena Ślusarska: Nie sposób nie zapytać o yass. Jak to jest być „ojcem” gatunku w muzyce?
Wojtek Mazolewski: – Szczerze mówiąc nie czuję się ojcem jakiegoś gatunku, urodziłem się w czasach, w których już wcześniej niejeden wpadł na to, żeby łączyć gatunki, więc Ameryki nie odkryliśmy w żaden sposób. Jedyne co, po prostu wydaje mi się, że w tamtym momencie, a to był przełom lat 80-tych i 90-tych, kiedy to się rodziło i wybuchło na początku lat 90-tych, to był fakt, że nagle kultura świata zachodniego, tak nazwijmy go w cudzysłowie, która wcześniej docierała do nas w bardzo szczątkowych ilościach i bardzo wybiórczo, nagle zalała nas w taki totalny sposób. I to jeszcze, proszę sobie wyobrazić, nie tylko ta, która wtedy w latach 90-tych była, że tak powiem, na topie, ale zalało nas wszystko, co było w latach 90-tych, 80-tych, 70-tych, 60-tych, nagle do tego wszystkiego mieliśmy dostęp. No więc nic dziwnego, że nam się wszystkim w głowach wtedy pomieszało.
Mówimy o muzyce, ale muszę podkreślić znakomite, pod względem językowym, tytuły albumów: Sorry Music Polska, Monster of Jazz, Piano Forte Brutto Netto, sama nazwa zespołu Pink Freud, rewelacja. Kto za tym stoi? Kto ma takie wyczucie językowe? To właśnie Pan?
– Dziękuję bardzo, tak, to ja. I dziękuję za podkreślenie wyczucia językowego, bo zawsze z dużą nieśmiałością podchodzę do języka, kocham książki ale sam często mam wrażenie, że nie zawsze umiem się posługiwać słowem. Ale bardzo lubię te rzeczy wymyślać, jakoś to się wzięło jeszcze ze sceny yassowej. Zespół Pink Freud ma dużo autoironii, takiej, która pozwala nabrać trochę zdrowego dystansu, np. do uprawiania takiej muzyki. To nie było łatwe, trzeba było dużo samozaparcia, żeby w tym wytrwać. I ten humor, autoironia pomagały się trochę samemu rozśmieszyć, to po pierwsze. Po drugie, czasami to są rzeczy, które zasłuchujesz u innych. Są takie powiedzenia w środowisku, albo w grupie, jaką jest na przykład zespół, gdzie się coś określa. I w zasadzie taki rodzaj komunikacji jest trochę nieprzystający do rzeczywistości i nie bardzo można się nim posługiwać na zewnątrz, ponieważ, po pierwsze, czasami jest wulgarny, czasami tak zaszyfrowany, że nie bardzo będzie wiadomo, o co chodzi. Ale niektóre z tych sformułowań mają jakby bardziej uniwersalny charakter i wtedy można się nimi fajnie zainspirować i w moim przypadku, jeśli chodzi o wiele tytułów utworów i tak dalej, to je wykorzystywałem. I, być może, nie zawsze ma to tak głębokie znaczenie dla słuchacza jak dla nas, ale ja zawsze lubiłem się bawić w te rebusy i lubię z publicznością rozmawiać po koncertach, czy na social mediach, o znaczeniach tych utworów, znaczeniach tych tytułów.
Wojtek Mazolewski – „Wszystko zmieni się”
Zmierzamy w naszej rozmowie w kierunku nowej płyty Yugen, z gitarą w roli głównej, instrumentem, z którym zaprzyjaźnił się Pan we wczesnym dzieciństwie.
– To jest w ogóle mój pierwszy instrument i, jakie by to doświadczenie nie było, to jest tak, że naszą pierwszą miłość pamiętamy na zawsze. I tak to trochę jest, że gitara towarzyszy mi przez całe życie. Kwestia jest tylko taka, że ja na gitarze uczyłem grać się sam, w domu, spędzając z tym instrumentem naprawdę wiele godzin dziennie i dopiero później poszedłem do szkoły muzycznej na kontrabas, później w zupełnie naturalny sposób zacząłem te doświadczenia łączyć – gitara z kontrabasem połączyła się w gitarę basową, punk rock z jazzem w yassowe rzeczy, mieszanie gatunków, jakiś postmodernizm, taki już szalejący na styku millenium. Więc to wszystko, że tak powiem, działo się bardzo naturalnie, porównuję to do takiej sytuacji, jak na przykład, gdy drzewo rośnie i w danym momencie ktoś postawił w tym miejscu jakiś płot albo budynek. Drzewo się tam spokojnie wykręci i będzie rosło dalej. W moim przypadku te wszystkie rzeczy – po prostu je kochałem, intuicja mnie do nich zaprowadziła, czy to do punk rocka, którego potrzebowałem jak powietrza, czy później do jazzu, który też dla mnie był rodzajem wolności i jeszcze większego uwolnienia. Poprowadziła mnie tam intuicja, ale później naturalnie w jakimś sensie mi się to łączyło. Nie przypominam sobie, żebym na przykład wymyślał to jako koncepcję. W scenie yassowej też nie pamiętam, żeby tak było. Ambicji to tam było bardzo dużo, i pamiętam moich starszych kolegów, którzy naprawdę starali się zrobić coś największego, najwspanialszego na świecie. Ta atmosfera była tam bardzo twórcza.
Gdy kilka lat temu przeprowadzałam wywiad z Larsem Danielssonem (wybitny szwedzki kontrabasista jazzowy – przyp. red.), pytałam go, czy bardziej mu serce bije, gdy gra na kontrabasie czy wiolonczeli, a on z uśmiechem odpowiedział „zawsze chciałem grać na gitarze…”. Czyli ta gitara gdzieś krąży wśród kontrabasistów. W końcu to też instrument strunowy, bardziej poręczny może…
– Oczywiście. Jesteśmy gatunkiem, który lubi sobie wszystko ułatwiać i nic w tym złego. Gitara jest rzeczywiście dużym ułatwieniem, no umówmy się, że z tym kontrabasem, jeszcze jak do tego weźmiesz wzmacniacz, jakąś torbę na podróż, to ciężko się podróżuje i ja Danielssona dobrze rozumiem, bo od lat to robię. Bardzo lubię kontrabas jako instrument, ale trzeba powiedzieć, to był mój drugi instrument w życiu i tak to mnie wciągnęło, że w okresie, kiedy granie stało się zawodem już poważnym, to grałem na gitarach basowych i kontrabasie i w ten sposób też założyłem swoje zespoły, co miało bardzo głęboki sens, choć ja wiele z tych utworów, które graliśmy, czy to z Pink Freudem czy później z Kwintetem komponowałem w domu na gitarze.
Gitara powróciła w szczególnych okolicznościach…
– Powrót do gitary umożliwił mi, w jakimś sensie, lockdown. Zanim przyszła pandemia, zrobiliśmy płytę z Johnem Porterem pt. „Philosophia”, tam też dużo rzeczy napisałem na gitarze i to mnie też trochę rozochociło. Ja w ogóle lubię taki rodzaj muzykowania, wywodzący się gdzieś z rocka, rock’n’rolla, z bluesa, ale mający w sobie elementy improwizacji i płynący jakby też w taką psychodeliczną stronę. Stąd też, jak teraz było trochę czasu, to ja po prostu sobie grałem. I tutaj też ważna rzecz, żeby powiedzieć, że jeżeli rozmawiamy o płycie „Yugen”, to nie był to pomysł na album. To znaczy, w domu robiłem to dla siebie. Dla Zespołów Wojtek Mazolewski Quintet i Pink Freud, komponowałem rzeczy z myślą o tym, co będziemy robić, jak te problemy się skończą na świecie. A to granie na gitarze było dla siebie, ja to nawet nazwałem we wkładce do płyty, że to jest granie „po nic”. To mi przypomniało jak w dzieciństwie , gdy na dworze było szaro-buro i komuna nas mocno przyciskała butem do podłogi, człowiek mógł po prostu grając, uruchamiać wyobraźnię i odlatywać w piękny, kolorowy, wspaniały świat, punkowo-hippisowsko-otwarty. Ja zauważyłem, że w pandemii na podobnej zasadzie muzyka i granie na gitarze mi po prostu pomagają. Pomagają mi zachować zdrowie fizyczne, psychiczne i po prostu poprawiają nastrój, działają trochę jak lekarstwo.
Wojtek Mazolewski Quintet – „Paris”
Słowo yugen oznacza autentyczność i siłę prawdy bijącą z dźwięków i słów. Ale w tym słowie słychać także jakiś pierwiastek młodości, sięganie do tego, co było wcześniej, co nas ukształtowało…
– Ale pięknie to Pani powiedziała, rzeczywiście, słowo yugen brzmi trochę jak młodość. Wow. Ale to jest kozackie. Bo w moim przypadku, yugen to jest słowo japońskie. Często podróżuję do Japonii, tam też wydaję płyty, tam jeździłem na trasy, Japonia jest kulturą bliską mojemu sercu i lubię sposób traktowania tam słów. Yugen oznacza w ogóle tajemniczą głębię, coś, co jest trochę ukryte, trochę z boku, nie specjalnie ukryte, niecelowo, ale coś, co leży z boku lecz ma wielkie znaczenie i oddziaływanie na nas. To jest też zachwyt nad wszechświatem, który trudno wyrazić słowami. I stąd sięgnąłem po dźwięki, bo zawsze posługuję się tym językiem. Ale ciekawe jest to, bo w okresie, w którym powstawała ta muzyka, to to odwołanie i zrozumienie, że przyjemność grania na gitarze to jest jakiś rodzaj powrotu do pewnej przyjemności, którą znałem w młodości, to jest nawiązanie do tego, co powiedziałaś.
To jest muzyka intymna, szczera, opowiadająca o artyście poszukującym, niepokornym, ale od strony łagodnej.
– No może tak, oczywiście. Będąc samemu w domu mogłem pozwolić tej wrażliwości się zadomowić, być może. Nigdy o tym nie myślałem, ale tak mi teraz to przychodzi do głowy, że taki mamy okres, kiedy jest spokojniej, nie ma bezpośredniej walki o życie. Mamy czas i możliwość, żeby otworzyć wszystkie swoje bramy i zburzyć wszystkie mury, bo teoretycznie na ten moment nie są już potrzebne. Choć oczywiście świat jest tak pełen informacji, że to, co mówię, ktoś inny mógłby powiedzieć, że tak nie jest, bo przecież tutaj jest tak źle i tak niedobrze. I oczywiście tak jest, bo żyjemy w takim świecie, który jest, z jednej strony, najbardziej stabilny od wielu lat, przynajmniej w tym rejonie świata, ale oczywiście, z drugiej strony my mamy swoje lęki, więc boimy się, że coś znowu się stanie.
Ale żyje nam się lepiej i w ogóle to życie jakby wzrasta, nawet jeżeli tendencje do narzekania mamy takie, jak zawsze. To pozwala nam, generalnie, na obniżenie gardy. I ja nawet nie wiem, jak to się stało, bo zawsze mi się wydawało, że jestem w sztuce szczery, bo zawsze do tego ją najbardziej wykorzystywałem. Rozumiem to jako naturalne – bycie szczerym jest podstawowym wymogiem w robieniu jakiejkolwiek sztuki i muzyki tym bardziej. Wydawało mi się, że robię bardzo szczerze, prawdziwie i że sięgam do swojej wrażliwości, czy to na płycie „Polka” Kwintetu, czy innych. A tu się okazało, że w trakcie tego lockdownu, wyciszając się, mogłem powiedzieć jeszcze coś na ten temat, jeszcze z innej strony i w tym momencie dziękuję bardzo za to w tej rozmowie, chociaż czuję, że w zasadzie rzeczywiście jest to jakiś rodzaj czegoś nowego w tej wypowiedzi, ale to wyszło tak naturalnie, że wydaje mi się, że i ja tego potrzebowałem. Nie wiem, jak słuchacze, to się okaże, ale przynajmniej z tymi, z którymi miałem kontakt przy zagraniu kilkunastu koncertów, mówili, że przeżywają coś ciekawego . Po to ja to robię, tę muzykę, widząc to, co oni przeżywają, słysząc to, co mówią. Dla mnie to jest największa motywacja, żeby pracować dalej.
Wojtek Mazolewski Quintet – „Roman II”
Na płycie „Yugen” jest takie piękne spojrzenie w przyszłość, pełne optymizmu i nadziei. Pojawiają się tam słowa, że życie na ziemi będzie kwitnąć jak nigdy dotąd, jest słowo o miłości, wolności, współdziałaniu, zjednoczeniu, o sercach, prawdzie i dobrobycie.
– No tak, bo tego wszystkim życzę. Naprawdę. I wydaje mi się, że mamy bardzo ciekawy czas o pewnej tendencji wzrostowej – i nie chodzi mi o dobra materialne, ale o poczucie samorozwoju ludzkiego, egzystencjalnego, duchowego. Mamy dzisiaj potencjał i warunki ku temu, żeby się rozwijać. Oczywiście decyzją każdego z nas będzie, jak to wykorzysta. To jest po prostu album muzyczny, w którym powiedziałem, co mi w danym momencie w duszy grało.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: Patrycja Płanik oraz facebook.com/wojtekmazolewskiquintet
Wojtek (Wojciech) Mazolewski
Urodził się w 1976 roku. Trójmiejski kontrabasista, gitarzysta basowy, gitarzysta i kompozytor muzyki do audiobooków, spektakli teatralnych i filmów, współtwórca yassu. Założyciel i lider zespołu Pink Freud, supergrupy Bassisters Orchestra oraz Wojtek Mazolewski Quartet i Quintet. Muzyczny partner m.in. Tomasza Stańko, Johna Zorna, Tymona Tymańskiego, Jerzego Mazzolla, Andrzeja Smolika, Mikołaja Trzaski, Marcina Maseckiego, Wojciecha Waglewskiego, Lecha Janerki, Fisza, Emade oraz wielu innych. Laureat m.in. nagrody III Programu Polskiego Radia za „Monster of Jazz” i nagrody „Mateusza”. Z Pink Freud trzykrotnie wygrywał, w kategorii najlepszy zespół elektryczny, plebiscyt „Jazz Top” prestiżowego magazynu „Jazz Forum”, a kapituła łódzkiego Stowarzyszenia „Melomani” przyznała mu Jazzowego Oscara. Z Pink Freud występował w wielu krajach świata. Twórczość zespołu Wojtek Mazolewski Quartet zyskała duże uznanie (szczególnie płyta „Polka” – entuzjastycznie przyjęta m.in. przez recenzentów „Downbeat” oraz „The Wire”), a grupa Wojtek Mazolewski Quintet, od 2011 roku, przesuwa granice muzycznych interpretacji i prezentuje nowy sposób postrzegania muzyki jazzowej. Najnowszym dziełem Wojtka Mazolewskiego jest płyta „Yugen” wydana jesienią 2021 roku.