Towarzysze! (lub jak mawiał Gierek: „Towasze”). Ten „Gierek” – nowa produkcja Michała Węgrzyna, która powinna nosić podtytuł „Gierek Słodki jak Cukierek” – nie jest złym filmem! To znaczy jest zły, ale tylko jeśli traktować go całkiem serio.
Natomiast jeśli oglądać go jako… filmowy komiks, wyciągnięty wprost z PRL-owskiego „Relaxu” (z tych propagandowych wkładek pomieszczonych na żółtych stronach w każdym numerze magazynu), z Pierwszym Sekretarzem Edwardem jako odpowiednikiem bohatera „Pana Smitha jadącego do Waszyngtonu” (Franka Capry) albo jako… musical (niestety) bez piosenek – to jesteśmy w domu! Ach, ach, ach, niemal widziałem oczyma duszy: miłosny duet Edwarda i Stasi, a’la Juan Peron i Evita z „Evity”; złowróżbny song Jaruzela owładniętego obsesją władzy, jak nie przymierzając – pieśń Javerta z musicalowych „Nędzników”; czy epicką pieśń oddającą słynne: „Pomożecie? Pomożemy!”, jak deklaracje z piosenki „America” z „West Side Story”…
„Gierkowi” bliżej jest bowiem do filmów w stylu „Najmro” Mateusza Rakowicza wpisujących się w nurt Filmowej Nostalgii’70, niż poważnemu kinu reprezentowanemu przez „Czarny czwartek” Antoniego Krauzego. Bo jako lekcja historii, film Węgrzyna, to rzecz całkowicie chybiona.
Prawda czasu, prawda ekranu?
Nawet słabo zorientowani w najnowszej historii Polski dobrze wiedzą, że Święty Edward nie był aż tak święty, zaś jego oponenci – jak „Ślepowron” Jaruzelski (w filmie generał Roztocki) – choć byli właśnie tacy źli, nie byli aż tak jednowymiarowi i głupi. Także wizja Polski, jako kraju lawirującego między Scyllą radzieckiego totalitaryzmu komunistycznego, a Charybdą amerykańskiego imperializmu kapitalistycznego, razi zbytnimi uroszczeniami. Choć w jakiś dziwaczny sposób obrazuje clue sytuacji, w jakiej znalazł się blok wschodni w czasach gnicia ZSRR. Kiedy kontrolę przejmowali „siłownicy” – przedstawiciele służb bezpieczeństwa, szykujący się do miękkiego, wolnorynkowego lądowania, po upadku bratniego Sowieckiego Sojuza.
Ale jeśli potraktujemy ten film jako rodzaj niezłego filmowego żartu, zabawnej filmowej wizji, ekranowego komiksu (wiem, wiem to bardzo ryzykowne, zważywszy na ofiary Radomia’76, za życie których odpowiadał właśnie Gierek), to jest to nawet nienudne, a miejscami zabawne „patrzydło”. Rodzaj zabawy historią, cieszącą w równym stopniu – ekipę realizującą film (scena z książką Wisłockiej omawianą na… zebraniu Rady Ministrów to majstersztyk), jak i widzów. Pełną smaczków – znakomita Ewa Ziętek (córka generała Ziętka, prawej ręki Gierka) w roli pobożnej matki Gierka, to obsadowa platyna. Dodałbym do tego słynne telewizyjne rewie z ramówki rządowej TV prezesa Macieja Szczepańskiego, którym ekipa Gierka karmiła naród, wmawiając mu propagandę sukcesu – słynny koncert ABBY w Studiu 2 i wizytę Gierka na planie „Kazimierza Wielkiego” Petelskich, mającego być filmową apoteozą Edwarda (w historycznych dekoracjach).
Gdyby całość jeszcze bardziej kiczowato dociśnięto (musical!), oglądałoby się film Węgrzyna z jakąś niekłamaną, perwersyjną przyjemnością. Bo z tymi wszystkimi gadżetami i smaczkami „Gierek” byłby zupełnie „odjechaną” filmową ekstrawagancją, ciekawym filmowym żartem. Pozostaje jednak pytanie najważniejsze: po co?
Michał Koterski jako Edward Gierek w filmie „Gierek” / źródło: Global Studio – materiały prasowe
Stracona dekada jako filmowy temat
Z pewnością film Węgrzyna miał grać na resentymentach postgierkowskich. Dla wielu Polaków pamiętających lata 70., era Gierka była przecież PRL-owskim „rajem utraconym”. Nie wydaje mi się, by planowano, aby na tym filmie zbili kapitał polityczny przedstawiciele lewicy (zresztą film zjechała krytyka i po prawej i po lewej stronie sceny politycznej). Celem filmowców było być może przywrócenie pamięci o czasach PRL-u ludziom bardzo młodym, którzy mają duże braki w historycznej edukacji. Może dlatego film posługuje się wyraźnymi uproszczeniami. I jest to może jedyny pozytywny aspekt „Gierka” i innych produkcji Filmowej Nostalgii’70. Niewątpliwie wzbudzają zainteresowanie już dość odległym okresem PRL-u, ale przecież wciąż wpływającym na dzień dzisiejszy.
Dobrze, że takim kolorowym, komiksowym produkcjom towarzyszą filmy poważniejsze, odwołujące się do tego okresu. Bajkowy obraz lat 70. równoważą choćby takie filmy jak „Żeby nie było śladów”. Film Jana P. Matuszyńskiego ukazuje kulisy morderstwa Grzegorza Przemyka. Odsłania prawdę o czasach Gierka – zdecydowaną walkę z opozycją i Kościołem, pociągającą za sobą ofiary śmiertelne; zamordyzm, kamuflowany chwytami propagandowymi; wszechobecny terror i inwigilację.
Z pewnością takich poważnych produkcji powinno być więcej. Nie ma, na przykład, jeszcze pełnometrażowych filmów ukazujących przełomowe wydarzenia, w dramatyczny sposób budzące świadomość społeczną polskiego społeczeństwa doby komunizmu. Jest „Gierek”, a nie ma jeszcze filmu o Radomiu’76. Wciąż na premierę czeka podobno znakomity „Klecha” – film o bohaterskim duchownym Romanie Kotlarzu, zamęczonym przez esbecję za popieranie strajkujących robotników, poddanych represjom po stłumieniu strajków. Ale przecież nie ma też filmu o stanie wojennym, na podobieństwo przywołanego wyżej „Czarnego Czwartku”, opisującego wydarzenia na Wybrzeżu w 1970 r.
Kadr z filmu Michała Węgrzyna pt. „Gierek” / źródło: Global Studio – materiały prasowe
Połączyć ogień z wodą
Ale być może jest jeszcze trzecia droga – najbardziej efektywny sposób mówienia o czasach PRL-u w kinie. Łączenie formuły rozrywkowej, z formułą na poważnie. Realizacja kina, które w kinie gatunkowym zawarłoby lekcję historii. Powstał już taki film – „80 milionów” Waldemara Krzyska – opowieść o brawurowej akcji członków dolnośląskiej Solidarności, którzy uratowali pieniądze związkowe, gdy łapy chcieli na nich położyć PRL-owscy „siłownicy”. W tym brawurowym, choć trochę niedocenionym filmie, udało się połączyć wartką akcję, fabułę jak z rasowego, hollywoodzkiego filmu z gatunku haist movie (filmy o napadach), z prawdą historyczną. Pokazano przecież całą bezczelność władzy, samowolę, brak poszanowania godności i prywatności ludzkiej przez członków rządzącej kasty, którym wydawało się, że z racji piastowanych stanowisk, mogą traktować ludzi jak bydło. I takie filmy powinny być realizowane, nie tylko o czasach, w których rządził towarzysz Edward Gierek, ale w ogóle o historii bliższej i dalszej.
Taką rozrywkową, ale jednocześnie poważną formułę, łączą w sobie tzw. biopiki, czyli filmowe biografie, które zwykle są filmowymi wizjami życia autentycznych postaci. Właśnie w ten podgatunek filmowy, siłą rzeczy, wpisuje się nasz nieszczęsny „Gierek”.
Od pewnego czasu współczesną kinematografię, nie tylko polską, zalewa cała fala, mniej lub bardziej udanych biopików. Wzbudzają one kontrowersje, ale i odnoszą duży sukces, choć przeważnie bardziej komercyjny niż artystyczny. Zdarzają się chlubne wyjątki – jak „Bohemian Rapsody” – o życiu i twórczości Freddiego Mercury’ego. Według specjalistów filmowa biografa frontmana Queen, była złagodzona i często mijała się z prawdą, a jednak odniosła ogromny sukces w światowym box-office, przynosząc jego twórcom Oscary.
W Polsce w ostatnim czasie również pojawiły się biopiki, mówiące o artystach, których gwiazdy świeciły jasnym blaskiem w czasach „komuny”, oświetlając mroki PRL-u. Niestety, film „Bo we mnie jest seks” Katarzyny Klimkiewicz, poświęcony postaci polskiej sex-bomby – Kalinie Jędrusik, nie sposób uznać za udany, mimo dość ciekawej roli Marii Dębskiej. Być może o wiele lepsze będą filmy poświęcone Czesławowi Niemenowi, Krzysztofowi Krawczykowi, czy Violetcie Villas, realizowane, bądź przygotowywane do realizacji. Biopiki o artystach, wbrew pozorom, otwierają pole do mówienia nie tylko o sztuce, ale o czasach, w jakich przyszło tworzyć artystom. Seriale o Agnieszce Osieckiej, czy Annie German były ciekawe właśnie przez naświetlenie niebezpiecznych związków artystów z przedstawicielami tzw. władzy ludowej. Oczywiście, można było pokazać więcej i mocniej. Cóż, można powiedzieć, dobre i to, co pokazano, zważywszy na wieloznaczność owych koneksji.
Wielka szkoda, że wiele planowanych filmowych biopików z czasów PRL, z różnych przyczyn, nie ukończono. Szczególnie trzeba żałować filmu o Tadeuszu Kantorze, z Borysem Szycem w roli głównej. Zapowiadało się wielkie wydarzenie artystyczne, odsłaniające kulisy pracy twórcy teatru Cricot 2 i jego walki o niezależność artystyczną z tzw. oficjalnymi czynnikami państwowymi. A co z politykami – ludźmi bezpośrednio wpływających na losy polskiego społeczeństwa w czasach późnego PRL? Z ważnych postaci, przed Gierkiem, swojego biopiku doczekał się Lech Wałęsa, w filmie samego Andrzeja Wajdy. W „Wałęsie – człowieku z nadziei” z 2013 roku, przewodniczący Solidarności został genialnie odtworzony przez Roberta Więckiewicza, choć to Agnieszce Grochowskiej, w roli Danuty Wałęsowej, należą się największe brawa. Ale film pełen był przekłamań i niedopowiedzeń, co dało efekt podobny do tego, którym jest „Gierek”, choć – rzecz jasna – nie tak zły warsztatowo. Szkoda zresztą, że w „Gierku” nie pokazano postaci Wałęsy. Byłoby to bardzo ciekawe, zwłaszcza, że buduje się tu paralelę między dobrym sekretarzem, a jeszcze lepszym przewodniczącym. W dziele Węgrzyna siły opozycji reprezentuje Anna Walentynowicz.
Cezary Żak jako Leonid Breżniew w filmie „Gierek” / źródło: Global Studio – materiały prasowe
Myślę, że dobre, realistyczne biopiki¸ utrzymane w poważniejszym tonie, są najlepszym sposobem mówienia o historii, zwłaszcza tej sprzed trzech, czterech dekad. Amerykanie potrafili zrobić nawet biopic o urzędującym prezydencie – Oliver Stone o George’u W. Bushu. Jeśli więc najlepsi wyznaczają właściwą drogę? Chętnie zobaczyłbym biopiki nie tylko o świetlanych postaciach, jak Jan Paweł II, kardynał Wyszyński, czy Anna Walentynowicz, ale i film o Wojciechu Jaruzelskim, o czasie przemian ustrojowych w latach 90., o Adamie Michniku. Byleby były to filmy obiektywnie ukazujące ich życie, a przy tym charakteryzowały się filmowym (gatunkowym?) biglem.
A co z „Gierkiem”, tym filmowym kuriozum? Czy warto się na niego wybrać? Powiem przewrotne – tak, jak najbardziej. Ale nie miejmy złudzeń, że idziemy na film mówiący prawdę o Pierwszym Sekretarzu. Idźmy z założeniem, że obejrzymy bajkę o dobrym człowieku, który zapomniał, że współtworzy Zły System. Edwardzie, który nie tyle był Wielki, co bardzo chciał Wielkim zostać.