Kamienna postać w Nowej Słupi od wieków działa na wyobraźnię. Pielgrzym to, czy wędrowiec? Król, a może rycerz? Kobieta, czy mężczyzna? Która z wersji jest prawdziwa?
Stoi, albo mówiąc precyzyjnie, klęczy w Nowej Słupi. Wyznacza najstarszą drogę do klasztoru, której dano zaszczytne miano – królewskiej. Niełatwa to droga, szczególnie w zimę i słotę. Przejście jej na klęczkach, to już prawdziwy wyczyn albo tęga, nałożona na siebie pokuta. Kim jest ten albo ta, którego/którą widzimy, coraz mniej wyraźnie, nawet gdy podejdziemy całkiem blisko? Rysy twarzy i inne detale są już rozmyte. Bohaterka lub bohater naszych dociekań ma chustę, a może kaptur i długą, sięgającą kostek opończę. Posąg wykuty jest jednak z nietrwałego piaskowca, nad którym czas dobrze przez stulecia pracował. Lewa ręka figury zwieszona jest na temblaku.
Pocztówka wydana przez Polskie Towarzystwo Krajoznawcze na początku XX wieku Czarno-białe zdjęcie przedstawia „kamiennego pielgrzyma” u stóp Łysej Góry, zaś w tle cztery odpoczywające osoby i krajobraz Gór Świętokrzyskich. Fotografia została wydrukowana w ramce zielonego koloru, ze złotymi zdobieniami i napisami. W lewym górnym rogu znajduje się wizerunek świętokrzyskiego jelenia z podwójnym krzyżem między rogami. W dolnej krawędzi widnieje napis: „Łysogóry. Posąg pielgrzyma u stóp Łysej Góry” / źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
Zbawienie albo koniec świata
Właśnie ta chusta, czy kaptur, pozwala przypuszczać, że to może być kobieta. I owo domniemanie przetrwało wśród wielu. Mówią oni, że to niewiasta, która w tym miejscu straciła siły w swojej pokutnej drodze na Święty Krzyż. Utwierdza ich w tym wydane w 1855 roku, wierszowane misterium Jadwigi Łuszczewskiej-Deotymy pod tytułem „Tomira”, w którym autorka pisze:
Pod górą Łysą, jest wśród drzew, przy drodze,
Postać kamienna, klęcząca, kobieca,
Która ku długiej pokoleń przestrodze,
Podziw i bojaźń w sercu wieków wznieca.
Czas, co wdzięk we wszystkiem, nawet w głazie zmroczy,
Starł w tym posągu piękna ideały;
Lecz ojców ojce od ojców słyszały,
Że był on niegdyś kształtny i uroczy.
Posąg ten zwolna, podług wieści ludu,
Wstępuje drogą, co się z góry schyla;
A chwilą, w której na jej szczycie stanie,
Będzie już sądu ostatniego chwila.
Zwolennicy wariantu kobiecego dzielą się na tych, którzy uważają, że bohaterka ich opowieści ufundowała pomnik na pamiątkę swoich trudów i otrzymanej Bożej łaski oraz tych, którzy głoszą, że jest to ona sama, zamieniona przez siły wyższe w nieruchomą figurę.
Wiele rozbieżnych opowieści wiąże się również z wariantem męskim. Bywa więc tajemniczym rycerzem, który podążał na Łysiec albo pustelnikiem-ascetą, a czasem zabójcą-pustelnikiem, poganinem, który wykradł relikwie lub niezwykłym pielgrzymem, którego witała zadziwiona cała społeczność Nowej Słupi. Był to mąż, który odwiedził w ramach pokuty wszystkie miejsca święte i drogę ku zbawieniu miał zakończyć wejściem na kolanach na Święty Krzyż. Otaczający go mieszkańcy miasta wpadli w prawdziwe osłupienie, gdy usłyszeli dzwony w porze, w której nigdy dotąd nie biły. Nieszczęsny pielgrzym wykazał się wtedy pychą i rzekł do zgromadzonych, że kościelne dzwony, to niechybny znak, iż teraz już pójdzie prosto do nieba. Nie spodobało się to panu Bogu, który zamienił zarozumialca w znaną nam bryłę piaskowca.
W tych opowieściach powtarza się motyw trwającej nadal, mozolnej pielgrzymki – o jedno ziarenko w ciągu roku. Gdy wędrujący na kolanach dotrze na Święty Krzyż – w różnych wersjach stanie się jedno lub drugie – pielgrzym osiągnie zbawienie albo nastąpi koniec świata.
To jednak nie koniec domysłów na temat postaci z Nowej Słupi. Rozbudowany jest wariant królewski, w którym figura ma przedstawiać fundatora klasztoru na Świętym Krzyżu, a więc pierwszego króla Polski Bolesława Chrobrego, a może księcia Bolesława Krzywoustego, bo to on zbudował świątynię. Do sanktuarium na Łyścu przybywali też inni władcy, więc i o nich mówi legenda. Król Władysław Jagiełło, który ponoć był na Świętym Krzyżu siedem razy i podczas tych pielgrzymek, w tym również przed bitwą pod Grunwaldem, modlił się o pomyślność dla Rzeczypospolitej, miał ufundować na pamiątkę tych wizyt, po zwycięstwie z Krzyżakami, właśnie taką postać strudzonego wędrowca.
Przy tych historiach dość blado brzmią domniemania, że pielgrzym z piaskowca to święty Benedykt – dawny patron zakonu, czy też święty Emeryk, węgierski książę, który, według podania, na anielski znak dany mu podczas polowania, podarował klasztorowi relikwie Świętego Krzyża.
Kamienny posąg uwieczniony na karcie pocztowej w kolekcji historycznej Muzeum Narodowego w Kielcach – postać kobiety w długiej szacie, ze złożonymi rękami, w koronie na głowie. Posąg został wykonany z takiego samego materiału jak figura Emeryka, znajduje się obecnie na cmentarzu parafialnym w Nowej Słupi / źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
Ziarnko do ziarnka
Specjalnym interpretacjom poddawana była ręka na temblaku. Jeżeli w posągu uwieczniona jest postać Jagiełły, to niechybnie jego kontuzja jest efektem bezprawnego dotknięcia relikwii drzewa Krzyża Świętego przez króla. Jeżeli zaś jest to pewien siedemnastowieczny szlachcic z Radomia, to pewnie dlatego, że wizyta na świętej górze doprowadziła do cudownego uzdrowienia bezwładnej ręki. Może to jednak też być znak, że figura, to nie żaden pielgrzym, tylko jakiś najeźdźca – poganin. Ów niewierny miał poważyć się na próbę zbezczeszczenia bądź kradzieży relikwii, za co spotkała go zasłużona kara.
Ciekawe, że znaleźli się i tacy, którzy kamienną figurą i jej legendą zajęli się od strony matematycznej. W zbiorach Muzeum Narodowego w Kielcach znajduje się pocztówka z lat 30-tych ubiegłego wieku. Pokazuje ona posąg z przodu i z tyłu, a pod tymi zdjęciami widnieje podpis:
„Pobożny ten pielgrzym królewski, wykuty w rodzimej skale kwarcytowej, posuwa się według legendy co rok o jedno ziarnko piasku ku szczytowi Góry. Gdy ucałuje „Święte Drzewo”, nastąpi koniec świata. Ma jeszcze 2,5 km drogi i przewędrował w 800 lat 80 centymetrów. Nie wiem, skąd te obliczenia, w każdym razie, skoro wynika z nich, że miarą jest tu jedno milimetrowe ziarnko na rok, do końca świata pozostało jeszcze 2,5 mln lat.
W każdym razie, czas dotychczasowej wędrówki naszego pielgrzyma zgadza się z obecnymi ustaleniami: podejrzewamy, że rzeźba pochodzi najprawdopodobniej z XIII wieku, na co wskazywał już autor XIX wiecznej monografii klasztoru na Świętym Krzyżu, ksiądz Józef Gacki. Ten sam autor pisał też, że w 1824 roku powstały plany wywiezienia postaci z piaskowca do Warszawy. Na szczęście jednak komisja rządowa stwierdziła, że „statua niezgrabnie wykuta, przez czas zniszczona, wyobrażająca klęczącego człowieka… nie zasługuje na przeniesienie do stolicy, przeto ma na dawnem miejscu pozostać.”
Dom z wielbłądziej skóry
Klęcząca postać pozostała. Nadal nie wiadomo, kim tak naprawdę jest. Być może z czasem, który jej nie oszczędza, stanie się jeszcze bardziej niewyraźna i będzie jej można przypisać coraz więcej znaczeń. Ale jej uklęknięcie u stóp świętej góry będzie wciąż symbolizować ukorzenie się przed majestatem Boga i stworzonej przez niego natury, której tak wspaniałym przykładem są Łysiec i Góry Świętokrzyskie. To, że postać uklękła, może być interpretowane jako symbol przystanku przed dalszą drogą.
Wyobraźnia może podsuwać nam coraz to inne postaci, które na przestrzeni dziejów przybywały i przybywają na te ziemię we wszelkich możliwych zamiarach.
Pierwsi z nich, to pielgrzymi – wszyscy Ci, którzy na Łysiec szli, by zatrzymać się w życiowej wędrówce i odmienić swoje życie. Wszyscy Ci, którzy od Nowej Słupi albo od Huty Szklanej wchodzili do świątyni.
Także Ci, którzy pielgrzymowali z nadzieją na przemianę i pocieszenie do innych uświęconych miejsc świętokrzyskiej ziemi – do sanktuariów w Wiślicy, Wąchocku, Jędrzejowie, Piekoszowie, Kielcach, Włoszczowie…
Wszyscy Ci, którzy szli, wiedząc, że ich doczesny dom, jak w wierszu „Pielgrzym” Norwida, jest nietrwały, „ruchomy, z wielbłądziej skóry”.
Wszyscy, dla których ta ziemia stała się przystankiem albo przystanią.
Dobrodzieje i złoczyńcy, którzy przez wieki tu przybywali, doceniając wyjątkowość tej ziemi albo traktując ją jako łup. Prości ludzie, uczeni, artyści, najeźdźcy i zbóje.
I wreszcie, współcześni wędrowcy, którzy wiedzeni ciekawością, przybywają podziwiać i odkrywać dla siebie i innych walory tej ziemi. Przedsiębiorcy, handlowcy, turyści.
Ci ostatni zajęli obecnie miejsce dawnych pielgrzymów, przemierzając wzdłuż i wszerz świat w poszukiwaniu cudu, który można umieścić na swojej rankingowej liście na portalu, profilu, czy w branżowym magazynie. Może, gdy na swej drodze spotkają tajemniczą postać z Nowej Słupi, na chwilę zatrzymają się w nieustannym biegu życia i ujrzą w tej figurze siebie, każdego z nas.
Pocztówka z lat 30. XX wieku ukazująca świętokrzyskiego „pielgrzyma” z dwóch perspektyw. W jej dolnej krawędzi mieści się ciekawy tekst: „Pobożny ten pielgrzym królewski, wykuty w rodzimej skale kwarcytowej, posuwa się według legendy co rok o jedno ziarno piasku ku szczytowi Góry. Gdy ucałuje „Święte Drzewo”, nastąpi koniec świata. Ma jeszcze 2 1/2 km drogi i przewędrował w 800 latach 80 centymetrów” / źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach