Z wykształcenia jest terapeutką, pedagogiem i psychologiem, absolwentką Uniwersytetu Rzeszowskiego. Z zamiłowania – sędzią boksu amatorskiego. Ostrowczanka Maria Bartkowiak, jako jedyna kobieta-sędzia w Polsce, ma dwie gwiazdki AIBA (Światowej Federacji Boksu Amatorskiego). Obecnie jest w trakcie zdobywania trzeciej – najwyższej kategorii dla arbitrów ringowych i punktowych. – Wszystko jest na dobrej drodze. Liczę, że jeżeli nie zajdą jakieś nadzwyczajne okoliczności to być może jeszcze w tym roku tę trzecią gwiazdkę otrzymam – mówi.
Z Marią Bartkowiak, sędzią boksu amatorskiego, rozmawia Jakub Rożek.
Skąd zamiłowanie do boksu?
– Jestem charyzmatyczną kobietą. Mój nieżyjący już tata uwielbiał boks, wprawdzie sam nigdy nie boksował, ale był wiernym kibicem KSZO. Moje życie tak się potoczyło, że cały czas byłam blisko pięściarstwa.
Jaki był Pani pierwszy kontakt z boksem?
– Gdy miałam osiem lat, tata zabrał mnie po raz pierwszy na mecz bokserski do tej starej, małej hali przy ul. Świętokrzyskiej w Ostrowcu. Pamiętam, że było mnóstwo ludzi, było bardzo głośno, ale wcale się nie bałam. Pamiętam również, że w ogóle się nie nudziłam. Fascynowało mnie to, co działo się w ringu. Podobał mi się głośny doping kibiców. Tata traktował mnie troszkę jak chłopca, bo taką pełnoprawną dziewczynką była moja starsza siostra. Wiedział, że mam swój „charakterek” i dlatego zabierał mnie na takie męskie rozrywki.
Gdy postanowiła Pani zostać arbitrem, nie miała Pani obaw: jak ja się odnajdę w tym męskim towarzystwie?
– Na kurs namówił mnie znakomity sędzia z Ostrowca Stanisław Szwed. To było 12 lat temu. Pamiętam, że jak powiedziałam o tym mojej córce Monice, wtedy nastolatce, to załamała ręce i powiedziała: Mamo, co Ty znowu wymyśliłaś? Oczywiście, że miałam obawy i to dość duże, bo na kursie byli sami mężczyźni i ja – jedyna kobieta. Nawet zastanawiałam się, czy nie zrezygnować, ale było mi nieelegancko wobec pana Stanisława, więc zostałam. Skończyłam kurs, ale od razu postanowiłam, że nigdy nie wejdę do ringu. Oczywiście, nie wytrwałam w tym postanowieniu.
O to chciałem spytać. Jak wyglądała ta pierwsza prowadzona przez Panią walka?
– To dość śmieszna historia. Tuż po kursie byłam na turnieju w Ostrowcu i obecny wiceprezes Świętokrzyskiego Okręgowego Związku Bokserskiego Tadeusz Plisak poprosił mnie, żebym posędziowała na punkty jedną z walk, oczywiście w pełnym uniformie sędziowskim. W pewnym momencie zostałam zaproszona do ringu jako sędzia ringowy, na co nie byłam zupełnie przygotowana mentalnie. Pamiętam, że jednym z pięściarzy był ostrowczanin Sebastian Gierada-Bednarski, który kilka lat później został brązowym medalistą mistrzostw Polski seniorów. Gdy sędziowałam tę swoją pierwszą walkę miał może 14, może 15 lat. Przeprowadziłam ten pojedynek, ale gdyby ktoś mnie spytał, kto wygrał i jak wyglądało to stracie, to nie potrafiłabym nic powiedzieć. Oczywiście, teraz, z perspektywy czasu, wiem, że walka została pozytywnie oceniona i nie wypaczyłam rozstrzygnięcia. Ale wtedy, po kilku dniach, wiedziałam, że chcę sędziować.
Wiem, że chorowała Pani na COVID-19. Czym był dla Pani, kobiety tak aktywnej, ten sportowy lockdown?
Po młodzieżowych mistrzostwach Polski w Grudziądzu w październiku 2020 roku miałam pozytywny test. Na szczęście, przebieg choroby nie wymagał hospitalizacji. Przez dwa tygodnie miałam problem ze smakiem, ale poza tym nie było źle. Natomiast psychicznie było fatalnie. Bardzo brakowało mi spotkań z ludźmi, a przede wszystkim kontaktów z boksem i sędziowania. Nie chciałabym, żeby taka sytuacja powtórzyła się kiedykolwiek.
Jakie uczucia i emocje towarzyszą Pani wejściu do ringu?
– Dla mnie to jest jak narkotyk. Z tego uzależnienia nie można się wyleczyć, ja – nie potrafię i nie chcę. Mimo, że jest to trudna praca. W ringu nie może być chwili rozkojarzenia, nie ma czasu na inne myśli. Sędzia musi dbać o zdrowie zawodników, ale też musi być czujny, żeby samemu nie otrzymać ciosu, bo takie przypadki już się zdarzały, na szczęście nie mnie. Ponadto muszę skupić się również na trenerach w narożnikach, którzy potrafią być nieznośni. Sędzia główny jakimś gestem może chcieć zwrócić mi na coś uwagę, więc naprawdę przez te trzy rudny trzeba mieć „oczy dookoła głowy”. To jest duży stres i duża odpowiedzialność.
Jak się Pani czuje w tym jednak męskim sporcie? Jest Pani traktowana po partnersku?
– Dziękuje za to pytanie, bo to ważne, jak podchodzą do mnie koledzy. Jestem traktowana po partnersku, ale dla kobiety jednak jest to bardzo ciężki kawałek chleb. Chociaż dla mnie to jest fascynujące hobby. Kobiecie nie jest łatwo przebić się przez ten męski mur. Na początku czułam, że muszę pokazać więcej, że muszę być zdecydowanie lepsza niż panowie sędziowie, żeby w ogóle zostać zaakceptowaną. Teraz już tego nie ma, bo sędziuję ponad 12 lat. Wcześniej słyszałam różne uwagi: no jak to, kobieta i boks, ona na pewno nie czuje tego sportu, ona nie umie, nie potrafi… W tym momencie jest już dobrze, ale przeżywałam trudne chwile.
Jak postrzegają Panią zawodnicy?
– Bokserzy nie patrzą na mnie jak na kobietę, tylko jak na sędziego. Zawodnik w ringu zapomina, że jestem panią Marią, dla niego jestem arbitrem. Nie zdarzyło mi się, żeby pięściarz mnie obraził czy ubliżył mi. Oczywiście, niesubordynacja i jakieś pretensje bywają, zwłaszcza gdy zwracam uwagę. Ale słuchają i respektują, bo wiedzą, że jako sędzia mam narzędzia, z dyskwalifikacją włącznie, do temperowania niesportowych zachowań.
Jakie ma Pani rady dla kobiet, które chcą sędziować boks?
– Nie wolno odpuszczać i trzeba być naprawdę zdecydowanym. Poświęciłam mnóstwo swojego czasu. Wiele prywatnych spraw często zostawało na drugim planie. Gdy rozpoczęłam tę swoją przygodę z ringiem, nie odmawiałam sędziowania na żadnych zawodach czy to były mistrzostwa Polski, czy lokalny turniej w małej miejscowości. Trzeba naprawdę tego chcieć i być gotowym na wyrzeczenia w życiu prywatnym, bez tego nie ma szans.
Czego Pani życzyć? Co jeszcze chciałaby Pani osiągnąć w boksie?
– Na pewno chcę otrzymać tę trzecią gwiazdkę. Bardzo bym chciała zrobić uprawnienia sędziego-instruktora, a z czasem i sędziego głównego. Nie zawsze przecież będę w ringu, kiedyś trzeba będzie z niego zejść. Choć na razie jest mi tam dobrze, nigdzie się nie wybieram. Marzy mi się również sędziowanie na igrzyskach olimpijskich. Być może uda się za dwa lata w Paryżu. Na pewno chcę być związana z boksem jak najdłużej, bo jest to moja ogromna pasja.