Prezentujemy mieszkańców województwa świętokrzyskiego, którzy od lat mieszkają i tworzą za granicą.
Z raperem Kovaleffskim rozmawia Magdalena Galas-Klusek
Magdalena Galas-Klusek: Dlaczego wyjechałeś z Końskich?
Grzegorz Kowalewski: – Byłem wtedy studentem II roku Dziennikarstwa w Łodzi… Pierwotnie celem był sezonowy zarobek na studia, ale po pierwszej wypłacie w UK postanowiłem zostać. Wyjechałem w 2006 roku, trafiłem do Bedford, gdzie mieszkał wtedy mój znajomy. Jest to miasteczko porównywalne wielkością do Kielc. Centralna Anglia, wszędzie blisko.
Czym się tam zajmujesz?
– Po latach tułaczki po magazynach pojawiła się możliwość zrobienia kwalifikacji w zakresie elektroniki… Podjąłem się pracy w tej branży jako uczeń, skończyłem inżynierię elektroniczną i pracuję w zawodzie od 2012 roku. Wykonuję zlecenia dla dużych klientów. Instalacje, naprawy, serwis i wszelakie projekty związane z awaryjnym zasilaniem w instytucjach rządowych, jednostkach militarnych, kinach, szpitalach, bazach danych itd. Prowadzę również studio nagrań, realizuję video teledyski, reklamy itp. Mam swoje studio w Domu Polskim w Bedford. Ze Stacją Dom Polski jestem związany od początku mojej przygody w Bedford. Tu zostawiłem sporo serca. Po godzinach tworzę swoje projekty muzyczne oraz wszystko inne z tym związane – video, koncerty, ciekawe wyjazdy.
Życie w UK bardzo różni się od tego w Polsce?
– Ciężko powiedzieć. Tak naprawdę wyjechałem z Polski, gdy jeszcze nie miałem wiele styczności z życiem „na własną rękę”. Mogę jedynie się odnieść do tego, co słyszę od znajomych w Polsce lub od mojej księgowej w UK… Tu o wiele łatwiej jest założyć własny biznes – bez ryzyka i zobowiązań na starcie. Podoba mi się, że zupełnie nieznany człowiek na ulicy potrafi się uśmiechnąć i pozdrowić, że ludzie nie obcinają cię od stóp do głowy, bo właśnie założyłeś nowe buty. Wiadomo, są też niefajne jednostki, ale jakoś czuję się tu swobodniej podczas zwykłego dnia na mieście. Na pewno denerwuje mnie standard lokali gastronomicznych. Tutaj za każdym rogiem znajdziesz kuchnię z każdego zakątku świata i można by było dobrze zjeść, ale niestety estetyka i higiena tych lokali na to nie powala. Lubię przylecieć do Polski na kilka dni urlopiku i nawet gdzieś na trasie, po skorzystaniu z czyściutkiej toalety, zjeść sobie fajną kanapkę na stacji benzynowej. W UK większość stacji paliw to wylęgarnie rzeżączki, a w gastronomii monopol mają koncerny fastfoodowe, które są na dużo niższym poziomie niż w Polsce. Oceniam polskie jedzenie, gościnność i higienę na piątkę z plusem.
Powiedz o swoich działaniach muzycznych.
– Tworzę swoje rzeczy w miarę możliwości. Kiedyś, gdy miałem więcej wolnego czasu, robiłem bardzo dużo… Na YouTube można znaleźć kilkadziesiąt moich klipów lub z moim udziałem, czy też w jakimś stopniu zrealizowanych przeze mnie. Jest sporo polskich zespołów w UK, które grają próby w garażach, dużo kanciapek, gdzie raperzy nagrywają kawałki, sporo ludzi gra na ulicach… Organizuję czasami eventy, wydarzenia muzyczne i gdy szukamy muzyków, to znajdujemy reprezentanta każdego gatunku muzycznego.
Trzymacie się razem?
– Niestety nie… Nie potrafimy jakoś trzymać się razem w dużej grupie. Zawsze w tych naszych strukturach są podziały. Nie rozumiem tego. Trochę mi szkoda, bo widzę inne nacje, które naprawdę potrafią się zebrać i działać razem lub pomagają jednostkom, którym się powinęła noga. A Polacy tylko czekają, aż drugi Polak się wyłoży… Widzę to szczególnie w Domu Polskim. Nie robimy tam tylko polskich eventów, bo nie udałoby się tego miejsca utrzymać.
Jednak z Este współpraca się udała?
– Este to geniusz. Poznaliśmy się tutaj, w UK. Kiedyś przypadkiem na siebie wpadliśmy i od tego momentu niemal każde nasze spotkanie kończyło się jakimś efektem audiowizualnym. Świetnie się z nim pracuje, ma w sobie perfekcjonizm, który mi bardzo pasuje. Wymyśliliśmy ESKO Polo (ES od Este, Ko od Kovaleffsky) taki projekt muzyczno-imprezowy. Powstał album „Sztuka kamuflażu”, kilka fajnych klipów, dużo wyjazdów, mnóstwo poznanych ludzi i świetna zabawa. Podczas pracy nad ESKO inspirowaliśmy się różnymi gatunkami, dlatego nasz projekt jest tak zróżnicowany. Jest i muzyka taneczna, i pastisz, latino-disco i rap. Zależało nam na melodyjności, ciekawym brzmieniu, a zarazem prostocie numerów. Album dostępny jest na platformach cyfrowych poprzez dystrybucję Sony Music Polska, a klipy na YouTube. Być może jeszcze coś powstanie, ale odkąd Este wrócił do Polski, tworzenie na odległość stało się jednak problemem.
Jak środowisko raperskie, z którego wyrosłeś, odbiera Twoje eksperymenty z muzyką pastiszową, z ESKO polo?
– Zauważyłem paradoks. Pojawiało się sporo komentarzy negatywnych od ludzi, którzy zgrywają prawilnych twardzieli. No właśnie, zgrywają… Ktoś, kto ma trochę oleju w głowie, zdaje sobie sprawę, że życie nie polega tylko na tym, żeby narzekać i prawić morały. Nie utożsamiam się z ludźmi, którzy na silę próbują wmawiać innym swoje wyimaginowane walory i mówią ci jak masz żyć, podczas gdy ich życie jest w totalnym nieładzie. W ogóle staram się myśleć jasnymi kolorami, nie wkręcać się w mroczne klimaty. Wśród tych „ulicznych” raperów tak naprawdę niewielu jest autentycznych. Każdy chce być złym „gangusem”. Oczywiście mam wśród znajomych osoby z tego środowiska, które szanuję i ufam w ich autentyczność. Oni również szanują nas za to co robimy, bo mają do siebie dystans, lubią się bawić i nie muszą nikomu nic udowadniać.
Na zdjęciu (od lewej): Grzegorz Kowalewski i Dawid „Maximus” Żółtaszek / Fot. archiwum prywatne
Nad jakimi projektami muzycznymi pracujesz?
– Lubię się angażować w projekty, które dają mi fajne emocje. Zrobiłem ostatnio kawałek dla mojego przyjaciela Maximusa, który jest profesjonalnym kickboxerem i jednym z czołowych zawodników federacji walk na gołe pięści Gromda. Super doświadczenie, inspirująca osoba, która mimo swojego fachu jest bardzo pokornym, mądrym gościem z ciekawą historią. Robiłem też projekt na zlecenie Polskiej Ambasady w Londynie. Był to kawałek na cześć Dywizjonu 303. Wszystko znaleźć można na YouTube pod hasłem „Kovaleffsky”. Gatunkowo to jest w większości hip-hop, ale jakbym umiał śpiewać, to bym nie rapował. A tak na poważnie, to uwielbiam każdy gatunek muzyczny, który jest po prostu dobry jakościowo i odpowiada mojemu nastrojowi w danej chwili. Odciąłem się od rapowego towarzystwa. Raperzy i całe to środowisko to często niefajni ludzie. Nic nie robię na siłę. Jak coś czuję, to działam… Często spontanicznie.
Czy koncertujesz w UK?
– Przed pandemią zdarzało się, ale jak powiedziałem, to środowisko mnie męczy. Wolę robić inne rzeczy, niż jeździć po knajpach i patrzeć na patologię…
I dlatego narodził się pomysł Rap Lokal?
– Trochę tak, włączyłem się, ale to pomysł Este. Krzysiek pochodzi z Pabianic i tam w 2016 roku zorganizował pierwszą edycję. Chciał pomóc swojemu przyjacielowi, który potrzebował pieniędzy na kosztowną rehabilitację po ciężkim wypadku. Potem były kolejne edycje w różnych miastach: w Chorzowie, Bełchatowie, Jarocinie, Końskich. Rap Lokal to inicjatywa charytatywna, zbieramy kasę dla potrzebujących. Organizujemy akcję, zwołujemy ludzi – lokalnych raperów, nagrywamy klip, a potem są koncerty. Chodzi o to, aby napędzić i zachęcić ludzi do wpłacania pieniędzy. I w ten sposób pomagamy tym, którzy wsparcia potrzebują. Stworzyliśmy wielką rodzinę z fajnym celem.
Czy w UK zorganizujecie w najbliższym czasie Rap Lokal?
– Była już jedna edycja… Była to duża akcja pod względem logistycznym. Ściągnęliśmy do Bedford artystów z całej Anglii, a nawet Szkocji. Póki co, nie planuję akcji na taką skalę w Wielkiej Brytanii. Ale tak, bardzo chciałbym zrobić tu kolejną edycję, może z mniejszym rozmachem.
Jakie masz muzyczne plany?
– Zrobić kawałek z latynoskim i zrealizować klip w Meksyku. Ale tak na serio, to nie planuję. Robię ostatnio same spontany, które dają mi czystą radochę…
Na zdjęciu (od lewej): Paweł Sala – DJ Ramone, Grzegorz „Kovaleffsky” Kowalewski, Sebastian Filiks DJ Feel-X (m.in. Kaliber44) / Fot. archiwum prywatne