Słuchała, jak „Łysica po cichutku godo i godo” i zapisywała w zeszycie wszystkie te opowieści. Historie z Bęczkowa, Leszczyn i Bodzentyna. Anna Kowalska w swoich pamiętnikach utrwaliła tutejsze legendy, obrzędy ludowe, wierzenia i kawałek wojennej historii. – Tacy ludzie jak ona sprawili, że nasza gwara dziś „ożyła”. To dar od Boga – mówi Anna Łubek Dyrektor Centrum Tradycji i Turystyki Gór Świętokrzyskich.
Anna Kowalska z wykształcenia była technikiem mechanizacji rolnictwa, z pasji etnografką, pisarką, poetką ludową i piewczynią rodzinnego Bęczkowa. Pisała piękną polszczyzną, lecz także gwarą świętokrzyską, którą posługiwała się biegle.
– Ciekawa jest mowa ludzi z Krajna i od Bodzentyna. Niby taka sama, ale się różni. Bo oni się śmiejom z nas: mówio „beckusy kapuściorze”. Mówio „to reko”, „to nogo”, „kajoki”. Bo kiedyś się u nas nie mówiło „gdzie”, tylko „kej”. Mówiło się „to reko”, „to nogo”, nie było tego ą. A u nich natomiast wszystko tam, gdzie u nas było ą zamieniane na o, to było om. U nas to tak „ozenie się z to dziewczyno”, a u nich by było tak „ozynie się z tom dziewczynom” i to jest ta różnica” – wyjaśniała lokalne niuanse języka wiejskich przodków pani Kowalska.
W dzieciństwie mama strofowała małą Annę, gdy mówiła gwarą, lecz ojciec sprzeciwiał się temu: „Nie depczcie przeszłości ołtarzy” – powtarzał i zachęcał do tego, aby młodzi uczyli się mowy ojców.
– Moja mama miała piękną duszę. Wszystko, co ją otaczało i co odczuwała, było niezwykłe, jakby żyła w dwóch światach: magicznym i realnym – mówi Ewa Siudajewska, córka Anny Kowalskiej. – Inspiracją do twórczości mamy był otaczający ją świat: opowiadania ludzi, uczucia, ciężka praca, dawne zwyczaje, przemijanie i budzenie się do życia przyrody, nawet światło i cienie wschodu i zachodu słońca, wiatr i deszcz. Jej życie, wypełnione ciężką pracą, nie pozwalało na poświęcanie czasu twórczości. Tworzyła w pracy i zapisywała, kradnąc czas na wypoczynek.
Anna Kowalska (na zdjęciu) w swoich pamiętnikach utrwaliła legendy, obrzędy ludowe, wierzenia i wojenną historię / źródło: archiwum domowe Ewy Siudajewskiej, córki Anny Kowalskiej
Cytra pod lipą
Urodziła się w Bęczkowie 7 października 1938 roku jako jedno z siedmiorga dzieci Jana i Stanisławy Kiczorów. Rodzina mieszkała w drewnianej, krytej strzechą chałupie tuż przy głębokim wąwozie porośniętym drzewami. Przez ten wąwóz sąsiedzi nazywali Jana (ojca Anny) „Jaśkiem zzo Wywary” (wywara to gwarowa nazwa wąwozu). Anna z rodzeństwem ciężko pracowali w rodzinnym gospodarstwie, lecz dzieciństwo, jak sama pisze, miała szczęśliwe. Do drewnianego, krytego strzechą domu Kiczorów wchodziło się przez sień do małej izby, a następnie do większej „ogólnego użytkowania”. Tutaj na stole stojącym pod oknem, przykrytym wyszywanym obrusem, stała pasyjka nieustannie ustrojona bukietami kwiatów, żywych lub bibułowych. Przed obrazem „Serca Jezusowego” zawsze paliła się lampka oliwna rzucająca czerwoną poświatę. Na obrazie tym wypisane były imiona dzieci i daty ich urodzenia. „To mobilizowało nas do pobożnego życia. Ze względu na ten wpis nikomu nie przyszłoby do głowy kłócić się lub używać brzydkich słów w izbie. Nawet ojciec, jak chciał powiedzieć swoje ulubione „psia krew”, to wychodził do sieni” – zapisała Anna.
Ojciec w twórczości Anny zajmuje wyjątkowe miejsce, jest bohaterem jej opowiadań, mentorem, postacią wręcz mityczną. „Łocy Jaśka zzo Wywary bławe jak ten dym, co go puscoł z fajecki i cedzieł przez wosy, pełzały po tych stajonkach srebrnego zyta i złoty psenicy, po łokach ukwieconych, po źmiocyskach i rzepocyskach…”. To dzięki niemu Anna mogła uczestniczyć w inspirujących spotkaniach, które odbywały się w cieniu lipy rosnącej na środku podwórka. Jan grywał tam na starej, 99-strunowej cytrze. Dźwięk instrumentu zwabiał na podwórze sąsiadów i przechodniów, zachwyceni szeptali: „To Łysica śpiwo”.
Anna chłonęła muzykę i towarzyszące jej opowieści: o ludach zamieszkujących od prawieków okolice Łysicy, o złych istotach, które żyją w sąsiedztwie człowieka, „o pamiotkach zamierzchłych casów”, których na tej ziemi były bogactwa. „Tako Łysica. Staruteńko jest, cichuteńko. Rozsiadła się i przytulo swoje siostrzyce: Łyso Góre, Łysiec, Carciok, Madejowo i Chełmowo… Una godo o tym, jak Pon Bóg stworzoł świat. Jednym słowem mocarnym Pon Bóg rozkozoł i wszystko stało się i stanęło. Zadygotała ziemia cało, zachwioła sie w posadach i wypukneły wszystkie góry. Ale Łysica najpierso!”. Anna przyglądała się spracowanym dłoniom ojca, choć zgrubiałe i sękate to „zwinnie i leciutko trocały struny” cytry. Jan Kiczor był cieślą. Wczesną jesienią przychodzili do niego chłopi z zamówieniami na kolebki, łóżka, stoły, ławy, beczki i niecki. „W izbie było pełno pachnących wiórów, a kumoszki siedziały z kądzielami przy piecu na ławie i przędły. Chłopy rozsiadały się na ławie pod ścianą i do wtóru ojcowego hebla i zaczynały opowiadać”. Mała Anna oczami wyobraźni widziała wówczas snujące się wzdłuż rzek postaci „Smutnej Wdowy” i „Biołej Pani”. Ciarki przechodziły jej po krzyżu na myśl o możliwym napotkaniu „kuciapy” – demona bez postaci, który w tej okolicy było synonimem strachu. Batem na niegrzeczne dzieci była perspektywa napatoczenia się na „pińćkolona”, „półdupa”, „południcę” lub „babę z czerwonymi zębami”. W zapisach Anny Kowalskiej odnajdujemy także przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy o powstaniu Bęczkowa, dowiadujemy się skąd swoją nazwę wzięły rzeki Kletna i Lubrzanka oraz góra Radostowa i wieś Leszczyny.
Anna Kowalska z córką Ewą Siudajewską oraz Władysławem Pedryczem „Ptoskiem” / źródło: archiwum domowe Ewy Siudajewskiej, córki Anny Kowalskiej
Wojenne historie
Wojenne przeżycia małej Anny były tak silne, że zapisała je w pamiętnikach. Wspomina w nich swoją nauczycielkę Zofię Brzozowską, która będąc świadkiem egzekucji, po odjeździe Niemców, wywlekła rannego spod stosu trupów. Pisze o pani Jordanowej, która pomagała uciekinierom z getta. To samo robił jej ojciec:
Nosieł im chleb świeziutki, jesce ciepły i masła oseły i proski „z kogutkiem” na choroby, pore źmioków gotowanych i cebule – co móg, ale nojwiecy chleb. Jasiek nosieł i boł sie Niemców… Beł głód, wojna, na kozdym kroku cyhała śmierć, albo co gorse Oświecim. Ano przesło, mineło i Jasiek nie wie teroz, cy chocioz komu zycie uratowoł. Nie wie…”.
W Bęczkowie nie były prowadzone działania wojenne, jednak żołnierze niemieccy weszli do wsi po żniwach 1944 roku i kwaterowali u tutejszych gospodarzy. Jeden z Niemców, Franc, odwiedzał rodzinę Kiczorów: „Przychodził do nas, kiedy moja mama piekła chleb. Lubił podpłomyki z zimnym mlekiem i nie obchodziło go, że mama niechętnie go obdzielała. Czasem brał sobie sam, a ja oddawałam mu swój kącik przy piecu, aby się grzał, bo było mi go żal. W swoim niemieckim oddziale był nikim – popychadłem i pośmiewiskiem. A on mojemu ojcu przekazywał ostrzeżenia: kiedy będzie łapanka, kiedy mamy schować ziarno, wełnę lub krowę, bo Niemcy będą zabierać.”
Tworzyła dla siebie
– O tym, że mama pisze, dowiedziałyśmy się z siostrą przypadkiem, gdy wśród książek znalazłam ukryty zeszyt z poezją. Zachwyciłam się pięknem wierszy. Byłam wzruszona i pragnęłam, aby pisała więcej. Od tamtej pory mama przestała ukrywać swoją twórczość – wspomina Ewa Siudajewska.
Zarówno Anna jak i jej mąż Mieczysław, zachęcali trójkę swoich dzieci do czytania i prowadzenia pamiętników. Dziś Ewa Siudajewska kontynuuje misję matki, płynnie mówi gwarą świętokrzyską, tak jak matka notuje relacje o minionych czasach.
Dr Alicja Trukszyn, etnolog folklorysta: – Czytając wspomnienia Anny Kowalskiej czułam zapachy kwiatów w przydomowym ogródku i widziałam pobieloną niebieskim lakmusem izbę, ze świętym kącikiem, ścianę z wizerunkami świętych. Tak plastycznie przedstawionych obrazów z życia małej dziewczynki nie spotkałam w żadnych źródłach. Dla etnologa, folklorysty, etnografa i historyka to najcenniejsze źródła, bo są to wspomnienia naocznego świadka tamtych czasów. Opisy są bardzo dokładne i znajdują potwierdzenie w opracowaniach naukowych. Na potrzeby lokalnych imprez Anna Kowalska tworzyła scenariusze, pisane piękną gwarą, z leksyką już niespotykaną (albo rzadko). Wiersze proste jak tamtejszy świat, bez zdobień, nowomowy, takie codzienne, jak życie na wsi.
W 1980 roku dom nad urwiskiem spłonął w pożarze, wraz z nim pamiętniki Anny. Nieszczęście pozbawiło ją sił, lecz postanowiła choć w części je odtworzyć. – Przygniotła ją bieda pogorzelca, ale udało się – mówi Ewa Siudajewska. – Rzuciła się w wir działalności społecznej: reaktywowała Koło Gospodyń Wiejskich w Bęczkowie. Utworzyła dziecięcy Zespół Pieśni i Tańca „Śpiewoki spod Stróżny”, a z Władysławem Pedryczem „Ptoskiem” założyła Zespół Pieśni i Tańca „Bęczkowianie”.
Nie doczekała się publikacji książki dotyczącej jej twórczości, zmarła 29 grudnia 2006 roku. „Sowierzioł Świętokrzyski – dawca kolorowych mgnień – i inne godki” powstała pod redakcją, znającej ją osobiście, prof. Elżbiety Szot-Radziszewskiej i ukazała się dwa lata później.
Budują tożsamość
Ziemia Świętokrzyska obfituje w ludowych literatów, ich dorobek przez lata był pomijany i lekceważony. Dziś są odkrywani na nowo, stają się niepowtarzalnym źródłem wiedzy o naszej przeszłości. To źródło czyste, nieskażone polityczną poprawnością, szczere, przekazywane przez świadków minionych dni.
– Od kilkunastu lat obserwujemy rozwój aktywności lokalnej i amatorskiego ruchu kulturalnego w gminach leżących w Górach Świętokrzyskich. Mieszkańcy świadomie sięgają do źródeł naszej kultury, do materiałów etnograficznych, aby na gruncie naszego lokalnego dziedzictwa zbudować tożsamość. To proces, który trwa i dużo jest jeszcze do zrobienia. Jednak ludzie z Gór Świętokrzyskich coraz bardziej są świadomi przynależności do tej społeczności i czują dumę z tego faktu. To dar od Boga, że tacy ludzie, jak pani Anna Kowalska, Ewa Siudajewska, Ewa Kot, zespół śpiewaczy „Bielinianki” i wielu innych byli nosicielami naszych wartości kulturowych dla całego regionu i województwa. To prawdziwi twórcy, skarbnice wiedzy i pamięci o naszym dziedzictwie – podkreśla dyrektor Anna Łubek.
Dlatego nie wolno nam lekceważyć dorobku ludowych gawędziarzy, literatów, poetów, pieśniarzy i kronikarzy. W ironicznym wierszu zatytułowanym „O modzie na kulturę” Anna Kowalska przestrzega, jakie mogą być tego konsekwencje:
O tym jak Francisek kochoł się w kulturze.
Starodawne ludzie ubaw z niego miały
Bo spisywoł wszystko, co starse bajały.
Cieseł się Francisek i chodzieł wesoły
Kiedy w Chudolipiu nastała moda na zespoły (ludowe).
Jest już tych zespołów chyba ze dwa tysiące,
obrzedowe i śpiewace, a nawet teńcujące.
Ino etnograficnych zespołow nie beło
dlotego ze znawców od kultury bardzo się namnozeło.
Zesły się sponsory, kuratory, mecenase
Pomiesały, pobełtały to, co nase i nie nase.
Anna Kowalska z wnuczkiem Szymonem Kowalskim / źródło: archiwum domowe Ewy Siudajewskiej, córki Anny Kowalskiej