Mijając ją na ulicy, nie pomyślałabym, że tak wiele złego w życiu zrobiła. Kradzieże, narkotyki i rozboje były jej codziennością. Została skazana na siedem lat pozbawienia wolności. Paulina to 22-letnia mieszkanka województwa małopolskiego.
Z osadzoną w kieleckim Areszcie Śledczym Pauliną rozmawia Monika Miller
Chociaż spotykamy się w Areszcie Śledczym w Kielcach, nie ma na sobie więziennego uniformu. Jest ubrana w czarną koszulkę i eleganckie, zielone spodnie. Ma pięknie umalowane oczy i starannie ułożoną fryzurę. – Po wyjściu chciałabym być fryzjerką – przyznaje już na początku rozmowy. Za więziennymi murami przebywa od 1 lutego 2019 roku. Karę będzie odbywać do 2026 roku. Odpowiada za kradzieże i rozbój. Jest uzależniona od narkotyków.
Za nami święta Bożego Narodzenia. To już Pani trzecia wigilia za więziennymi murami. Co Pani czuje w tym szczególnym czasie?
Paulina: – Jest ciężko. Gdy przychodzi wigilia, godzina 18, myślę tylko o tym, że w tej chwili przy świątecznym stole w domu siedzą moi bliscy, a mnie z nimi nie ma. A najgorsze jest to, że parę lat temu, gdy byłam jeszcze na wolności, i tak nie spędzałam tego czasu z rodziną. Wtedy byłam tylko ja i narkotyki. Nic innego się nie liczyło. Myślę o tym dopiero tu, gdy jestem trzeźwa. Tu naprawdę dużo zrozumiałam.
Dlaczego tak ważna jest dla Pani godzina 18?
– W moim domu rodzinnym zawsze, punktualnie o tej godzinie, wszyscy siadają przy wigilijnym stole. Jest modlitwa, dzielenie się opłatkiem i wspólny posiłek. Są tam moi rodzice, rodzeństwo i mój 4-letni syn.
Jak na co dzień wyglądają Pani kontakty z synem?
– Mój syn jest chory. Ma problemy z psychiką. Nie rozumie, że ja jestem jego mamą, a moja mama – babcią. Kocham go nad życie. Wszystko bym dla niego zrobiła. Gdy wyjdę na wolność postaram się tak poukładać swoje życie, aby poświęcać mu każdą możliwą chwilę i nadrobić ten stracony czas. Przed przyjściem do aresztu nie pożegnałam się z nim. Zostałam zatrzymana podczas kradzieży. Zresztą z nikim się nie pożegnałam. Tak często jak tylko mogę, rozmawiam z najbliższymi za pomocą Skype. Dzięki temu widzę ich, słyszę i obserwuję, jak mój syn rośnie. Z drugiej strony wiem, że moje dziecko jest pod dobrą opieką i nic mu nie grozi. Moi rodzice dają mu miłość, dom rodzinny i ciepło. Dają mu to wszystko, czego ja mu nie potrafiłam dać.
Gdy pani najbliżsi dowiedzieli się o zatrzymaniu, jaka była ich reakcja?
– Mieli do mnie ogromny żal. Mówili, że zostałam inaczej wychowana, niczego mi w domu nie brakowało, a poszłam złą drogą. Zresztą żal mają do tej pory. Nie tak miało to wszystko wyglądać, ale… cieszę się, że trafiłam do aresztu.
Tak? Nikt przecież nie chce iść do więzienia.
– Zapewne, gdybym tu nie trafiła, moje życie nadal wyglądałoby tak jak kiedyś. Zażywałabym narkotyki, nie interesowałabym się rodzicami ani synem. To miejsce dało mi dużo do myślenia. Tu nie ma koleżanek i kolegów. Została tylko rodzina.
Kiedy po raz pierwszy wzięła Pani narkotyki?
– Gdy poznałam swojego pierwszego chłopaka, ojca mojego dziecka. On zażywał narkotyki, więc ja też zaczęłam. Wyprowadziłam się z domu, gdy miałam 16 lat. Rodzice przestali mnie utrzymywać. Tato po cichu dawał mi pieniądze na mieszkanie i utrzymanie. Po opłaceniu tego wszystkiego, na narkotyki już brakowało. Jedyną drogą, aby je zdobyć, były kradzieże ze sklepów. Nie chciało mi się iść do pracy. W głowie miałam tylko jedną myśl: musiałam rano zażyć, po południu zażyć i wieczorem zażyć. Kradłam perfumy, potem je sprzedawaliśmy i mieliśmy pieniądze.
Nie bała się Pani tak po prostu pójść i zabrać je z półki?
– Jeżeli byłabym trzeźwa, nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Za bardzo bym się bała i to byłoby widać. Niczego bym nie ukradła. Ale pod wpływem narkotyków czułam się odważna i niezniszczalna. Wchodziłam, brałam i wychodziłam. Działałam wspólnie z partnerem, który także odbywa karę pozbawienia wolności.
Ile lat żyła Pani z kradzieży?
– Wszystko zaczęło się, gdy miałam 16 lat. Skończyło, gdy miałam 18 lat i urodziłam syna. W 2017 roku brałam udział w rozboju. Po zatrzymaniu dowiedziałam się, że jestem w ciąży, w piątym miesiącu. Do tego czasu nie wiedziałam, że pod sercem noszę dziecko. I cały czas brałam narkotyki.
Czy właśnie to spowodowało, że Pani syn jest chory?
– Podobno nie. Lekarze nie wiedzą, skąd u niego ta choroba. Ale może…
Dziecko urodziła Pani, będąc na wolności…
– Tak… Moje procesy trwały od 2016 do 2017 roku. Na początku dostawałam odróbki, czyli musiałam wykonywać prace społeczne. Było też jakieś zawieszenie i grzywny. Sąd za każdym razem dawał mi szansę, ale w końcu kurator zauważył, że mam ich gdzieś, rodziców mam gdzieś, że nie podjęłam terapii, a jeżeli ją podjęłam to na krótko… I wtedy przestali mi dawać szansę. Zdecydowali, że więzienie będzie moim jedynym ratunkiem.
Jednak na początku myślała Pani inaczej…
– Tak. Obwiniałam wszystko i wszystkich, tylko nie siebie. Zrozumiałam to dopiero po dwóch latach.
A wcześniej nie chciała Pani prosić kogoś o pomoc?
– Rodzice próbowali mi pomóc. Za każdym razem wyciągali pomocną dłoń. Mówili i prosili, żebym szła na terapię, podjęła leczenie, wróciła do domu, do nich. Zapewniali, że niczego mi nie zabraknie… Ale to wszystko było silniejsze ode mnie. To już nie byłam ja. Czułam, jakby weszła we mnie zupełnie inna osoba. Liczyłam się tylko ja i narkotyki. Najważniejsze było, aby zażyć kolejną dawkę. Czułam się jak Bóg, czułam, że nikt mi nic nie zrobi.
Kiedy zrozumiała Pani swój błąd?
– To było podczas terapii uzależnienia od narkotyków już w czasie odbywania kary. Budynek, w którym była prowadzona, nie wyglądał jak więzienie. Przypominał bardziej ośrodek wypoczynkowy. Początki terapii były trudne. Twierdziłam, że nie jestem osobą uzależnioną. Po 2-3 miesiącach zrozumiałam, że mam problem i że do końca życia będę musiała z nim walczyć. To nie jest tak, że skończyłam terapię i jestem uzdrowiona. Dużo zawdzięczam mojej terapeutce. Mogłam z nią porozmawiać o wszystkim. To ważna osoba w moim życiu.
Jak wygląda Pani dzień w Areszcie Śledczym w Kielcach?
– Wstaje rano i robię poranną toaletę. Później pracuję przy wydawaniu posiłków. Gdy skończę, mam czas dla siebie. Wtedy piszę listy do rodziców, syna, koleżanek i czekam na obiad. Po posiłku coś tam robi się w celi, później przychodzi kolacja i po niej apel. Czas płynie mi tu szybko. Najważniejsze, że mogę pracować. Chciałam odbywać karę w Kielcach, ponieważ w poprzedniej jednostce nie mogłam pracować. A praca dobrze na mnie wpływa. Gdy siedziałam całymi dniami w celi i nic nie robiłam, to w głowie kłębiło się tysiące myśli, nie zawsze dobrych. Praca przygotowuje mnie do życia na wolności. Każdego dnia muszę wstać, ubrać się i pracować.
Jak wpływa na Panią świadomość, że za murami czeka na Panią rodzina?
– To duży plus. Z tyłu głowy cały czas mam myśl, że stąd kiedyś wyjdę i wiem, że mam do kogo. Mam dom i rodzinę. Niektórzy osadzeni tego nie mają. Wychodzą za bramę i nie wiedzą, w którą stronę iść. A ja pojadę do domu. Z niecierpliwością czekam na ten dzień.
Czy można w więzieniu zawrzeć przyjaźń, zbliżyć się do kogoś?
– Nie wierzę w więzienną przyjaźń. Pewnie są osadzone, które chcą dobrze, ale są też fałszywe. Nauczyłam się uważać, z kim i o czym się rozmawia. Stałam się chyba bardziej ostrożna i bardziej nieufna.
Na wolność wyjdzie Pani prawdopodobnie w 2026 roku. Co będzie Pani wtedy robić?
– Chcę być fryzjerką. Marzę, aby ukończyć szkołę. Byłam w zawodówce, ale nie uzyskałam dyplomu, bo ważniejsze były narkotyki.
Zaufa Pani sobie na tyle, aby wierzyć, że nigdy nie sięgnie po narkotyki?
– Sobie nigdy nie zaufam. Nie wiem, co będzie, gdy wyjdę na wolność. Tu jestem pilnowana 24 godziny na dobę. Jest personel, z którym mogę porozmawiać, gdy pojawią się u mnie głody narkotykowe. Na wolności tego nie będzie. Będę sama ze sobą. Podjęłam już decyzję że będę kontynuowała terapię.
A teraz, z perspektywy czasu, co Pani myśli o swojej przeszłości, o tym co Pani zrobiła?
– Nie da się cofnąć czasu i pogodziłam się z tym, co się wydarzyło. Wiem, że popełniłam wiele zła. Gdybym po raz pierwszy nie zażyła narkotyku, do tego wszystkiego by nie doszło. A teraz muszę z tym być i walczyć do końca życia.
Podporucznik Paweł Górnisiewicz, wychowawca w Areszcie Śledczym w Kielcach, za więziennymi murami pracuje od ponad 10 lat. Twierdzi, że istnieje realna resocjalizacja.
– Gdybym w to nie wierzył, to moja praca nie miałaby sensu – podkreśla.
Resocjalizacja oparta jest na zasadzie dobrowolności. Skazany może przyjąć indywidualny program oddziaływania, jednak samo jego przyjęcie nie oznacza, że przewartościuje swoje dotychczasowe życie i zasady. – To sprawa indywidualna i u każdego wygląda inaczej – przyznaje Górnisiewicz. – Celem jest przede wszystkim wzbudzenie poczucia odpowiedzialności za siebie i za innych.
Wychowawca zaznacza jednocześnie, że aby resocjalizacja była skuteczna, osoba skazana musi wyrazić chęć poprawy swojego zachowania. – Jeżeli skazany lub skazana będą chcieli się zmienić, my im w tym pomożemy. Na siłę nic się nie da zrobić – dodaje ppor. Paweł Górnisiewicz.
W przypadku osób uzależnionych, resocjalizację umożliwia terapia. Specjaliści pomagają więźniom wyjść z nałogów, uczą żyć w trzeźwości. Ważne jest, żeby po wyjściu z aresztu, nie przerwać terapii, korzystać z pomocy specjalistów, którzy nie pozwolą wrócić do narkotyków czy alkoholu.
Osoby nadpobudliwe uczą się w areszcie panować nad emocjami. – Skazany, który popełnił przestępstwo z użyciem przemocy, powinien nauczyć się, w jaki sposób redukować napięcie – mówi wychowawca.
– Praca jest bardzo ważnym czynnikiem resocjalizacji. Osadzony musi wstać, przygotować się i wyjść o danej godzinie. Większość osób, które odbywają kary pozbawienia wolności, wcześniej pracowały najczęściej dorywczo lub nie pracowały. Brakuje im rutyny takich codziennych zachowań. W naszym areszcie realizowany jest rządowy projekt Praca dla Więźniów. Ci osadzeni, którzy biorą w nim udział, uczą się skrupulatności, systematyczności, współpracy i organizacji czasu. Podporządkowania się konkretnym wymogom – zauważa ppor. Paweł Górnisiewicz.
Nie każdy osadzony zmienia się na lepsze.
– W kieleckim areszcie większość osadzonych to recydywiści, a więc osoby, które wracają na drogę przestępstwa. W rozmowach z wychowawcami podkreślają, że ich powrót jest spowodowany przez alkohol bądź złe towarzystwo. Szukają winnych wokół, a odrzucają problem od siebie – mówi Górnisiewicz.
Za sukces resocjalizacji uznaje się sytuację, w której osadzony nie wróci już na przestępczą drogę. To czy ona się udała, okazuje się dopiero po opuszczeniu więziennych murów, w zetknięciu ze światem poza kratami. Jak będzie w przypadku bohaterki naszego tekstu? Czy ułoży sobie życie przy boku nowego mężczyzny? Czy będzie dobrą matką? Czy będzie potrafiła porozumieć się ze swoimi rodzicami? Na te pytania dzisiaj nikt nie zna odpowiedzi. Trzeba jednak wierzyć, że to się uda.