– Pomyślałam, że Teatr TeTaTeT ma bawić, rozweselać, ale powinien też wzruszać – mówi Teresa Bielińska, szefowa tej sceny. Dlatego tym razem na afisz trafił recital Małgorzaty Pruchnik – Chołki, zatytułowany „Edith Piaf”. Kielecka premiera tego spektaklu odbyła się w sobotę.
Ten wieczór rozpoczął utwór „Niebo nad dachami Paryża” – najważniejszego miasta dla Edith Piaf, a zakończyła jedna z jej ostatnich wielkich piosenek „Nie, nie żałuję niczego”. Piaf, czyli wróbelek, nazywana tak ze względu na swoją drobną budowę ciała – miała tylko 147 cm wzrostu, wygląd nadrabiała niezwykłą charyzmą i silnym głosem.
Talent Edith Piaf zachwycał nie tylko w Francji, sięgał nawet do Stanów Zjednoczonych. I choć jej kariera imponuje, to już życie prywatne od najmłodszych lat było pełne było nieszczęść i dramatów. Mimo odrzucenia i cierpienia, jakiego doznała zawsze powtarzała, że miłość jest najważniejsza.
„Cudzego bólu nie mogę wnieść na scenę”
I taką właśnie Edit Piaf, prawdziwą, pokazuje Małgorzata Pruchnik – Chołka. Aktorka na co dzień związana z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.
– Ona była prawdziwa we wszystkim, co robiła. Niczego nie ukrywała, nie dbała o konwenanse, zasady, których przecież nikt z nią nie ustalał, więc nie musiała ich przestrzegać, żyła pełnią. Edith była prawdziwa, więc taką chcę, żeby widzowie ją poznali. Nie mam prawa robić inaczej – podkreśla.
Małgorzata Pruchnik – Chołka na scenie pojawia się z lokami na głowie i w czarnej, prostej sukience, które są znakami rozpoznawczymi Edith Piaf. Aktorka wciela się w postać piosenkarki, ale też o niej opowiada. Wyjaśnia, że od początku ten spektakl miał mieć taką formę.
– To ja o niej mówię, i to ja ją przeżywam w każdej z tych piosenek. Cudzego bólu, a w jej piosenkach był ból, nie mogę wnieść na scenę, mogę za to wnieść to, co ja czuję w związku z tymi piosenkami – tłumaczy.
Te emocje czuć. Już na scenie widać, że postać Edit Piaf dla rzeszowskiej artystki nie jest tylko kolejną rolą do zagrania. Okazuje się, że ta jej fascynacja Wróbelkiem trwa już od lat i w pewien sposób wpłynęła też na wybór drogi życiowej.
Nie ma przypadków
– Edith od początku była moją miłością – przyznaje Małgorzata Pruchnik – Chołka.
– Stała się miłością, kiedy jeszcze jako uczennica szkoły średniej zobaczyłam spektakl w reżyserii Jana Szurmieja o Edith Piaf. Wtedy już wiedziałam, że zostanę aktorką, że będą zdawała do szkoły teatralnej. Ale jak zdobyłam gdzieś pytę z tego spektaklu, to te piosenki bez przerwy leciały u mnie w domu. Znałam je wszystkie na pamięć już wtedy. Potem poszłam do szkoły teatralnej, zaczęłam pracować w teatrze i po jakichś 16 latach ten spektakl do mnie wrócił – wspomina.
W 2018 roku w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie premierę miał spektakl „Piaf” w reżyserii Jana Szurmieja, w którym tytułową rolę zagrała Małgorzata Pruchnik – Chołka.
– To jest znakomity „nie przypadek”, bo przypadków nie ma. Wtedy wszystko już się zmieniło, wtedy ja się zmieniłam, wiele rzeczy zaczęło się dziać inaczej, jestem inna od tamtego czasu – wspomina.
Dodaje, że praca nad rolą Edith Piaf była wyzwaniem.
– Na początku Edith trochę mnie przeczołgała swoją historią, którą miałam poczuć i zagrać, więc starałam się bardzo uczciwie i szczerze oddać te emocje. A każde emocje, które są w nas silne, coś w nas otwierają. We mnie, w mojej głowie otworzyły bardzo dużo tematów, którymi powinnam się zająć, a nie były dotykane wiele lat. Edith wiele otworzyła we nie prywatnie. Poza tym zagrać część takiego życia, jakie ona prowadziła, to nie może pozostać bez wpływu na człowieka – zaznacza.
Kolejna szansa w lutym
Rola w spektaklu przerodziła się w recital.
– Jak zagrałam rolę Edith Piaf, postanowiłam wziąć te piosenki ze sobą, wynieść je z teatru – wyjaśnia.
– Połączyłam się z profesjonalnymi, świetnymi muzykami – Darkiem Kotem i Wojtkiem Frontem i tak chciałam zrobić, żeby Edith była w tym recitalu, ale żebym w nim była również ja.
Wielką wartością spektaklu są piosenki wykonywane w języku polskim. Artystka podkreśla, że musiały być tłumaczone.
– Musiały być po polsku, żeby dotarły do odbiorców. Tam jest tyle ważnych rzeczy, tyle ludzkich opowieści, tyle emocji. Nie mogę liczyć na to, że widzowie będą znali język francuski. Miałam nawet pomysł, żeby jedną zwrotkę piosenki „Padam, padam” zaśpiewać po francusku i na próbie zaśpiewałam ją w oryginale, a podczas recitalu z moich ust wyskoczyły polskie słowa. Tłumaczenia są bardzo dobre. Andrzej Ozga genialnie przełożył te teksty. Jedna tylko piosenka – „Kochankowie dnia” jest w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego – mówi.
Spektakl zakończył się owacją na stojąco i bisem. Widzowie chwalili recital.
– Taka wersja mi odpowiada. Całkiem niedawno oglądaliśmy w telewizji film poświęcony Edith Piaf i to taka kontynuacja tych wrażeń – mówiła pani Bogusia. Z kolei pan Marek zwrócił uwagę na teksty. – Naprawdę przemawiające. Cieszę się, że piosenki były po polsku, bo najczęściej słyszy się je po francusku, a nie każdy może je zrozumieć – dodał.
Kolejna okazja, by zobaczyć recital „Edith Piaf” 25 lutego, o godzinie 19, na Małej Scenie Kieleckiego Centrum Kultury.