W dzieciństwie jeszcze widział. Z czasem wzrok się pogarszał. Nie zawsze było mu łatwo, nie zawsze mógł liczyć na pomoc. Dzięki, jak mówi, kilku przypadkowym spotkaniom i swojej sile woli, żyje pełnią życia. Jest uznanym w Kielcach masażystą, ma kochającą się rodzinę. – Choruję na zwyrodnienie barwnikowe siatkówki – mówi Wojciech Czajkowski, wiceprezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych.
Wydawało mi się normalne, że nie wszystko widzę
Jak przyznaje pan Wojciech, do czasu pójścia do szkoły ani on, ani jego rodzice nie zdawali sobie sprawy z choroby.
– Dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, gdy poszedłem do szkoły i okazało się, że nie widzę tego, co jest napisane na tablicy. Rodzice zabrali mnie do okulisty. Lekarz stwierdził, że moja wada jest nieodwracalna. Wówczas, jako mały chłopiec, nie zdawałem sobie sprawy, co oznacza ta diagnoza. Dla mnie to było naturalne, że nie wszystko widzę – mówi Wojciech Czajkowski. -Byłem zwyczajnym dzieckiem, takim trochę urwisem. Z kolegami grałem w piłkę nożną, jeździłem na rowerze i już wtedy zaczynały podobać mi się dziewczyny.
Z biegiem lat musiał zrezygnować z grania w piłkę, czy jazdy na rowerze. Wada wzroku utrudniała coraz bardziej szkolną naukę.
– Nie lubiłem czytać, bo bardzo słabo widziałem litery. To z kolei przekładało się na utrudnienia w nauce. Kłopoty miałem nawet z przedmiotami, które mnie interesowały. Dorastałem i zastanawiałem się, czym będę zajmować się w przyszłości, jaki zawód wybrać. Miałem mocno zawężony wybór. Okulista doradził mi zasadniczą szkołę ogrodniczą. To było dobre rozwiązanie. Gdy uczyłem się w zawodówce, mieszkałem w internacie, bo przez bardzo słaby wzrok i niewidzenie w nocy, codzienny dojazd do szkoły był niemożliwy. Czułem się trochę wykluczony z życia społecznego. Moi koledzy spotykali się po szkole, chodzili na dyskoteki. Ja nie mogłem, bo w dyskotekowym półmroku nic nie widziałem. Były tego też i dobre strony. Moi koledzy wieczorami w internacie nielegalnie uruchamiali radiowęzeł. Wtedy jedna osoba stała na czatach, żeby kierownik internatu ich nie nakrył. Z tego obowiązku byłem zwolniony, bo po zmroku nic nie widziałem, więc i nadchodzącego kierownika bym nie zobaczył – śmieje się pan Czajkowski.
Nikt nie zapytał, dlaczego rezygnuję ze szkoły
Po ukończeniu szkoły zawodowej rozpoczął naukę w technikum ogrodniczym. Jednak jego wada wzroku się pogłębiła. Przestał widzieć czarny druk, poruszał się już po omacku, praktycznie nic nie widział. Coraz trudniej mu było uczyć się i funkcjonować w szkole.
– Czułem się zagubiony, nauczyciele mnie nie wspierali. Nikt nie zapytał: jak mi pomóc. Pewnie sami czuli się w kontakcie ze mną nieswojo, nie wiedzieli, co zrobić z kimś takim jak ja. Ale przecież to były osoby dorosłe, wykształcone, powinny chociaż spróbować. Nie spróbowali. To było dla mnie bardzo przykre doświadczenie. Mój świat się rozpadał. Technikum nie skończyłem, zrezygnowałem na półtora roku przed maturą. Wiedziałem, że nie będę w stanie napisać pracy dyplomowej i zdać przedmiotów zawodowych. Żaden z nauczycieli nie zapytał, dlaczego odchodzę – mówi z żalem w głosie pan Wojciech.
Co mam robić, w żadnej pracy sobie nie poradzę
Bardzo przeżył rezygnację z nauki w technikum, ale nie poddał się. Po jakimś czasie zaczął pracować w zakładzie betoniarskim u swojego wujka.
– Praca była ciężka, pracowałem fizycznie. Do moich zadań należało palenie w piecach, ale też robiłem bardzo ciężkie bloczki betonowe, dachówkę, parapety, płytki chodnikowe. Tkwiłem w marazmie, ale przynajmniej zarabiałem pieniądze. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, bo jaką pracę mogłem podjąć? Byłem przekonany, że w żadnej innej bym sobie nie poradził. Tak wtedy myślałem – mówi.
W międzyczasie rozpoczął leczenie w klinice okulistycznej we Wrocławiu. Miało ono na celu nie tyle wyleczenie wady wzroku, ale zatrzymanie jej postępu. Pomógł mu wtedy znajomy ksiądz. Zaproponował pracę organisty w kościele. Problem polegał jednak na tym, że Wojciech nie umiał grać na żadnym instrumencie.
– Ale, co tam, pomyślałem. Kupiłem organy i przez rok uczyłem się na nich grać. Nauka szła mi na tyle sprawnie, że w kościele zagrałem nabożeństwo majowe.
Biała laska bardzo ułatwiła mi życie
Wtedy też spotkałem moją daleką kuzynkę, której – jak się wówczas dowiedziałem – syn Witek ma tę samą wadę wzroku, co ja. I to Witek zaprowadził mnie do Polskiego Związku Niewidomych w Lesznie Wielkopolskim. To był 1986 rok. Po pewnych perypetiach otrzymałem też rentę. I zacząłem chodzić z białą laską. To bardzo ułatwiło mi życie. Wcześniej często, idąc ulicą, wchodziłem na inne osoby, bo ich po prostu nie widziałem. Oni też nie wiedzieli, że jestem osobą niewidzącą. Raz wszedłem na jakiegoś chłopaka, a on chciał mnie pobić. Dopiero, gdy zorientował się, że nie widzę, dał mi spokój. A gdy miałem białą laskę, ludzie wiedzieli, że mam problemy ze wzrokiem i omijali mnie. Nawet, gdy zdarzyło mi się na kogoś wejść, to nie działo się nic wielkiego, wręcz przeciwnie, to ta osoba mnie przepraszała – opowiada Wojciech Czajkowski.
Postanowiłem zostać masażystą
W Polskim Związku Niewidomych dowiedział się, że są ludzie, którzy nawet nie widząc, z powodzeniem kończą studia. Tworzone są dla nich książki mówione, są dotacje na zakup magnetofonu, czy tzw. pieniądze lektorskie dla osób pomagających czytać druk.
– Zrozumiałem, że nie muszę tkwić w miejscu, że mogę się rozwijać. Dlatego postanowiłem skończyć szkołę średnią. Zapisałem się do zaocznego liceum w Lesznie Wielkopolskim. Uczyłem się pilnie, jednocześnie pracując w spółdzielni niewidomych, gdzie zajmowałem się między innymi produkcją szczotek. Po trzech latach zdałem w końcu maturę – pan Wojciech nie kryje dumy.
Przełomowa okazała się decyzja, którą podjął trzy miesiące przed zdaniem matury – zapisał się wtedy na kurs masażu. Wtedy zdecydował, że zostanie zawodowym masażystą.
– To był dla mnie zawód z perspektywą, mogłem go wykonywać, nie używając wzroku. Skończyłem studium masażu leczniczego dla osób niewidomych i słabowidzących w Bydgoszczy. Po 2,5 roku mogłem się już pochwalić dyplomem. I kolejny przypadek w moim życiu – na dworcu zaczepił mnie obcy mężczyzna, który także miał poważne problemy ze wzrokiem. Podszedł do mnie, widząc, że poruszam się przy pomocy białej laski. Opowiedział mi o swoich problemach ze wzrokiem i o udanej operacji, jaką przeszedł w Bydgoszczy. Dał mi numer telefonu do profesora, który go operował. Skorzystałem z tej szansy. Spotkałem się z profesorem, który po badaniu powiedział, że może zoperować mi zaćmę, dzięki czemu poprawi się mój komfort widzenia. Oczywiście zgodziłem się i po operacji faktycznie miałem większą swobodę w poruszaniu się. Przez jakiś czas mogłem nawet czytać czarny druk, widziałem kolory, kontrasty – wspomina pan Czajkowski.
Lubię pomagać innym, bo doskonale ich rozumiem
W 1992 roku dostał skierowanie do sanatorium w Ciechocinku. Tam poznał swoją przyszłą żonę.
– Moja przyszła żona pracowała w Kielcach jako dyżurna ruchu na PKP. Zastanawialiśmy się nad wspólną przyszłością. Ale gdzie? mieszkaliśmy w innych miastach. Jej byłoby trudno znaleźć miejsce w nowym miejscu, mi, jako masażyście, znacznie łatwiej. Dlatego postanowiliśmy, że nasze miejsce na ziemi będzie właśnie w Kielcach. I tak się stało. Zacząłem pracować w prywatnym zakładzie leczniczym jako fizjoterapeuta. Otworzyłem też prywatny gabinet przy ulicy Czerwonego Krzyża oraz na podstawie umowy z ośrodkiem pomocy społecznej świadczyłem rehabilitację w domu pacjentów – mówi pan Wojciech.
To był dla niego czas rozwoju zawodowego, spełniał się zawodowo, miał coraz więcej pacjentów. Coraz trudniej było łączyć pracę w dwóch miejscach i domach pacjentów z życiem rodzinnym. Musiał z czegoś zrezygnować – poświęcił się pracy tylko w swoim prywatnym gabinecie fizjoterapeutycznym. W 1994 roku na świat przyszedł pierwszy syn naszego bohatera, a dwa lata później drugi.
– To był dla mnie bardzo szczęśliwy czas. Spełniałem się zawodowo i byłem szczęśliwym mężem i ojcem. Moi synowie są zdrowi, widzą normalnie, podobnie zresztą jak moja żona. Miałem i mam wspaniałą, kochającą się rodzinę. Jednak cały czas gdzieś we mnie nie zgasła nadzieja, że kiedyś skończę studia wyższe. Bardzo tego chciałem i cel osiągnąłem. Dyplom magistra uzyskałem w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach, jestem fizjoterapeutą. Cały czas się dokształcam, medycyna przecież nieprzerwanie się rozwija. Korzystam z różnych kursów i szkoleń, m.in. rehabilitacja stawów skroniowo – żuchwowych, terapia manualna, czy zaburzenia dna miednicy.
Rzadko dysponował wolnym czasem. Praca, dom i rodzina pochłaniały go bez reszty.
– Gdy już wygospodarowałem choć kilkanaście minut, wpadałem na przysłowiową herbatę do siedziby Okręgu Świętokrzyskiego Polskiego Związku Niewidomych, która mieści się na tej samej ulicy, co mój gabinet. Rozmawiałem z jego pracownikami, czasami pomagałem. Gdy w 2012 roku ówczesny dyrektor związku odszedł na emeryturę, pracownicy związku doradzili mi, żebym wystartował w konkursie. No i zostałem dyrektorem Okręgu Świętokrzyskiego PZN. Pomagamy zarówno osobom dorosłym, jak i dzieciom. Za mojej kadencji otworzyliśmy ośrodek wsparcia dla osób niewidomych i słabowidzących, ze szczególnym uwzględnieniem wczesnego wspomagania dzieci, który mieści się w naszej siedzibie przy ulicy Czerwonego Krzyża. Praca sprawia mi dużo satysfakcji, lubię pomagać innym, bo doskonale ich rozumiem – podsumowuje.
We wrześniu 2021 roku Wojciech Czajkowski został wiceprezesem Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych.