Mógłby rozmawiać o nich godzinami. Sam posiada dwa kultowe dziś motocykle MZ. Choć każdy z nich liczy sobie ponad 30 lat, wyglądają, jakby przed chwilą wyszły z fabryki. Tomasz Ogieniewski na co dzień nimi już nie jeździ. Ale czasem wsiada na jeden ze swoich rumaków i mknie w Świętokrzyskie – swój ulubiony region.
Pan Tomasz pasję do motocykli odziedziczył po ojcu.
– Tato i moi stryjowie mieli motocykle i na nich intensywnie jeździli. Nie przejąłem od nich tylko jednej rzeczy – skłonności do szybkiej jazdy. Ojciec miał ciężką rękę. W związku z tym lubił odkręcić gaz. Gdy jechał ze mną na swoim Junaku M10 i przekraczał 110 km/h, trącałem go lekko lewą ręką w udo. To był znak, żeby przymknął nieco gaz – opowiada.
Pierwszy motocykl, jaki miał ojciec pana Tomasza, to Junak M10.
– Na tym junaku, jako pasażer, przejeździłem z ojcem wiele kilometrów. Sam zacząłem z właściwą sobie ostrożnością i kupiłem w Polmozbycie w 1977 roku Jawę 20P. To był motorower, ale kosztował 8,4 tys. zł, co stanowiło wówczas dwukrotne przebicie ceny popularnego Komara. No ale Komar nie miał biegów w nodze i był jednoosobowy. A Jawa 20P była trójbiegówką – to było coś, jak na ówczesne czasy. I tak zaczęła się moja przygoda z jednośladami, która trwa do dziś – wspomina.
Z młodszym bratem na ojcowym Junaku M10. Rzadkość – duża szyba i osłony na nogi
Kosztował dziesięć pensji
Za radą swojego kolegi, pan Tomasz zaczął zbierać pieniądze na kupno wymarzonej „emzetki”. Jej szczęśliwym posiadaczem stał się w 1983 roku. Był to motocykl MZ TS150. Do dziś dumnie stoi na podwórku pana Tomasza w stanie niemal idealnym.
– Ten motocykl kosztował wtedy 45 tys. zł, czyli dziesięć moich pensji. Nie ma się co dziwić, że o niego dbam. Zawsze dbałem o swój sprzęt, zarówno o rowery, motorowery, jak i motocykle. Miałem też szczęście, że mogłem garażować swoje wymarzone motocykle – mówi z dumą Ogieniewski.
Niemal wszystkie elementy, nawet w tych najstarszych motocyklach, są częściami oryginalnymi.
– Z racji wieku odbłyśnik reflektora stracił swój blask i trzeba było go wymienić. Niestety, ta lampa dedykowana jest też innym motocyklom i w zasadzie jest homologowaną lampą zastępczą. Natomiast inne elementy są oryginalne – podkreśla mój rozmówca.
Wycieczki w Świętokrzyskie z bagażem na plecach… żony
Przyszła małżonka pana Tomasza podzielała jego motocyklowe zainteresowania. Często wspólnie robili sobie przejażdżki, najczęściej do ówczesnego województwa kieleckiego. I Kielecczyzna stała się ich ulubionym regionem. Nocowali w stodole w Tumlinie w przysiółku Węgle. Stamtąd robili wypady po okolicy.
– Niestety, pojawiły się pewne problemy techniczne, spowodowane przewożonym ciężarem. Jeździliśmy z całym ekwipunkiem turystycznym i pełną aprowizacją, ponieważ w tamtych czasach warunki noclegowe były spartańskie, a aprowizacja trudna do zdobycia – przypomina pana Tomasz.
Zaczął więc poszukiwać większego motocykla, który miałby większy udźwig i pozwolił na wyższą prędkość na trasie. Okazja kupna trafiła się w 1987 roku. W ten sposób stał się posiadaczem MZ ETZ 250e. Zapłacił za niego 187,5 tys. zł.
1990 r. Solina. Pierwsze słońce po trzydniowych opadach
– Ten motocykl umożliwił nam bezproblemowe wyjazdy do Zakopanego. Zjeździłem nim całe góry, od Ustrzyk Górnych po Szklarską Porębę. W 1989 roku pojechaliśmy nim nawet na kemping nad Solinę – wspomina.
Takie wyprawy wymagały sporego bagażu. Ale jak go przewieźć na motocyklu?
– Na początku bagaże mocowaliśmy na baku, ale też przewoziliśmy je na… własnych plecach, a w zasadzie plecach żony. Nie było to rozwiązanie komfortowe, zwłaszcza dla niej. Zdecydowanie ograniczało naszą wygodę i manewrowość.
Ojciec pana Tomasza wpadł na pomysł, aby umocować po obu stronach motocykla specjalne skrzynki. Poprosił znajomego spawacza, aby zespawał z blaszanych kątowników stelaże. Skrzynki zrobił ze sklejki, pomalował wszystko farbą Nitro (farba szybkoschnąca – przyp. red.) na czarny kolor. Skrzynki zostały zamocowane do wcześniej zamontowanych stelaży. I jazda stała się komfortowa.
Zabytkowe motocykle Tomasza Ogieniewskiego: MZ TS 150 i MZ ETZ 250e
Żółte tablice, czyli pojazdy zabytkowe
Oba motocykle pana Tomasza mają żółte tablice rejestracyjne, co oznacza, że są pojazdami zabytkowymi.
– Zależało mi na tym z kilku względów. Pierwszy, to prestiż i – nie boję się użyć tego słowa – duma. Mam te motocykle od nowości, nikt inny na nich nie jeździł, ich historię znam jak własną kieszeń. Dlatego bez problemu wypełniłem dokumenty tzw. białej karty – podkreśla motocyklista.
Wystąpił do Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, który przy udziale Instytutu Dziedzictwa Narodowego dokonuje wpisu. Ponieważ takich motocykli nie produkuje się od ponad 25 lat, nie było żadnych ograniczeń prawnych. Po wypełnieniu tzw. białych kart, złożeniu odpowiednich dokumentów świadczących o historii tych konkretnych egzemplarzy, w tym podaniu ich cech unikalnych, pan Tomasz otrzymał zgodę na wpisanie jednego, a później drugiego motocykla do rejestru zabytków.
– Mając już wpisy do rejestru, musiałem przyjechać do Okręgowej Stacji Kontroli Pojazdów. Tam na podstawie dodatkowych dokumentów sprawdzono stan faktyczny motocykli i porównano z moją deklaracją u Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Zdumiała mnie rubryka „średnica zawracania pojazdu”. Nigdy czegoś takiego nie mierzyłem! Ani nie spotkałem się z tą wartością w opisie danych technicznych. No, ale skoro trzeba było podać – więc na motocykl i miarka w dłonie. Dopiero wówczas, gdy miałem już gotowe dokumenty, mogłem zarejestrować moje motocykle jako pojazdy zabytkowe. W 2020 roku otrzymałem dowody rejestracyjne i żółte tablice rejestracyjne. Dowód rejestracyjny pojazdu zabytkowego jest ważny bezterminowo, ponieważ nie podlega okresowym kontrolom na stacji diagnostycznej – Ogieniewski nie kryje dumy.
Na zloty wsiada na swoje „emzetki”
Od tego momentu zaczął jeździć swoimi motocyklami na zloty pojazdów zabytkowych. Pierwszy był 14. Świętokrzyski Zlot Motocykli SHL i Pojazdów Zabytkowych im. Ryszarda Mikurdy w Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni, w 2020 roku.
2020 r. Tokarnia przy SHL M11
– Emocje były ogromne i piękna, słoneczna pogoda. Aby podkreślić klimat tamtych lat ubrałem się w historyczny ubiór z czasów PRL: skajowe spodnie, skajową kamizelkę (wszystko uszyte przez matkę!), skórzaną kurtkę, milicyjne rękawice – wszystko w kolorze czarnym. Do tego niebieski kask Vento i żółte glany firmy „Podhale”. Wyglądałem niezwykle stylowo – dodaje z dumą. – W 2021 roku przyjechałem na zlot do Włoszczowy, również pod patronatem Ryszarda Mikurdy. Tam na honorowym miejscu były motocykle SHL. Ale były też i inne pojazdy z czasów PRL, no i między innymi „emzetki”. W takim gronie czuję się najlepiej, spotykam ludzi, którzy podzielają moje pasje.
Swoją „emzetkę” pan Tomasz prezentował również na zlocie w dawnej fabryce wódek Koneser w Warszawie na ulicy Białostockiej.
– Tam przyjechałem mniejszym motocyklem TS. Jest on poręczniejszy, ma mniejszy rozstaw osi i charakterystykę zawieszenia ułatwiającą jazdę w mieście. Nie wymaga wysiłku w prowadzeniu. Ciekawy był widok mojej „Tesi” ważącej 103 kilogramy stojącej nieopodal amerykańskich dwutonowych krążowników szos z lat pięćdziesiątych – śmieje się motocyklista.
Pan Tomasz na zloty, organizowane w województwie świętokrzyskim, motocykli nie przewozi, tylko nimi przyjeżdża. Zastanawiałem się, czy nie obawia się, przy takim natężeniu ruchu, wsiąść na swój zabytkowy eksponat w tak długą podróż?
– Staram się unikać dróg szybkiego ruchu. Przykładowo, jadąc z Pruszkowa do Tokarni, wykorzystuję swój dawno przetarty ślad. W Grójcu, skręcam na drogę wojewódzką nr 728, która przez Mogielnicę, Nowe Miasto, Odrzywół, wiedzie na Końskie i później w kierunku Sielpi. Najchętniej jeżdżę drogami wojewódzkimi, bo po pierwsze mają swój klimat, a po drugie, przy jeździe zabytkiem jest to bezpieczniejsze, niż podróż drogami szybkiego ruchu – podkreśla.
Dopytuję o czas przejazdu w Świętokrzyskie. Pan Tomasz odpowiada ze śmiechem:
– A to zależy. Najczęściej jadę z przerwą noclegową u rodziny, która mieszka właśnie przy drodze wojewódzkiej nr 728, tuż za Mogielnicą.
Zakrzówek Szlachecki. Zlot Czarny Radomsko – 2021 r.
Dosyć kosztowna i pracochłonna pasja
Tomasz Ogieniewski odkrywa tajemnicę doskonałego wyglądu swoich zabytkowych motocykli. Bo rzeczywiście budzą one podziw.
– W tej chwili na rynku jest bardzo duży wybór środków woskowych na lakier, a także do mycia tłumików. Jednak rura wydechowa jest gorąca, więc preparatów woskowych nie można do niej zastosować. Potrzebne są oddzielne preparaty na części aluminiowo-chromowe, w tym na obręcze. Najżmudniejsza jest konserwacja szprych. Trzeba przewlec szmatkę przez każdą szprychę i czyścić ją dokładnie, przesuwając palcami w lewo, w prawo, do przodu i do tyłu. Takie dosyć żmudne zajęcie. Do elementów gumowych są oddzielne preparaty w aerozolu – tłumaczy właściciel zabytków. – O motocykl cały czas należy dbać. Trzeba pilnować, żeby na dnie zbiornika nie osadzała się wilgoć. Nie jest to łatwe, bowiem zawsze wchodzi tam powietrze atmosferyczne i jakaś wilgoć w zbiorniku się zbierze. Dolewam denaturat, który wiąże się z wodą. Należy stosować dobrej jakości oleje silnikowe, ponieważ motocykl dwusuwowy jest smarowany mieszankowo.
Pan Tomasz ma również niekłamaną satysfakcję, że wśród wielu właścicieli motocykli zabytkowych, nie spotkał nikogo, kto miałby motocykl od nowości tylko we własnych rękach.
– Były motocykle starsze od moich, pięknie odrestaurowane. Chylę czoło przed kierowcami, którzy na wąskich półpiastowych bębnach hamulcowych przyjeżdżają na zloty. Taka jazda wymaga odwagi. Wszystkich ich serdecznie pozdrawiam – mówi.
Pasjonat podkreśla, że oba jego motocykle MZ wyglądają tak, jak opuściły fabrykę – bez lakierowania, bez żadnych dodatkowych zabiegów upiększających. Tylko jedna rzecz nie jest oryginalna – osłona przeciwwiatrowa w modelu ETZ 250e. Nie jest to osłona fabryczna, ale osłona dedykowana tego typu motocyklom. Wyprodukowano ją w PRL, w 1988 roku, dlatego pan Tomasz ją zostawił.
Ukochane Świętokrzyskie
Tomasz Ogieniewski pokochał ziemię świętokrzyską nie tylko z racji zlotów, na które jeździ.
– To bardzo ciekawe tereny pod względem historycznym. Tu przecież jest miejsce starożytnego hutnictwa, odbywają się „Dymarki” Bywaliśmy na nich z małżonką w Nowej Słupi. Zwiedzaliśmy muzeum w Oblęgorku. Poza tym macie wspaniałe lasy. Nie zapomnę wypełnionych gliniasto-ilastym błotem jam w leśnych duktach koło Tumlina. Z przysiółku Węgle po chleb do sklepu we wsi jechałem… 40 minut! Do dziś kręcę z niedowierzaniem głową. Mam wielki sentyment również do Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni. Pamiętam Radoszyce, gdzie dwa razy nocowałem, tam konie były niemal w każdym obejściu. Teraz się to zmieniło, ale i tak ciągnie mnie w Świętokrzyskie. Gdy jadę samochodem do Zakopanego, to często przejeżdżam wspomnianą drogą nr 728 przez Końskie, żeby przypomnieć sobie czasy, już odległe, do których wracam z sentymentem.
Wspomina też, że przez lata przemierzania dróg motocyklami nie brakowało niebezpiecznych sytuacji.
– Taka groźna sytuacja miała miejsce, gdy wracaliśmy w końcu września 1986 roku z kolejnego pobytu w Tumlinie. Było już ciemno, około godz. 21.00. Padało, snuły się mgły. Postanowiłem jechać bliżej środka szosy. Nagle z tej gęstej mgły wyłonił się wóz konny. I to nie przede mną, a obok mnie! Skulona postać woźnicy i jeden koń, wóz nieoświetlony w żaden sposób! Zamarłem na moment. Z mocno bijącym sercem pojechałem dalej. Co sprawiło, że jechałem środkiem i nie uderzyliśmy w ten konny wóz? Instynkt, przezorność, czy… przeznaczenie?
Tomasz Ogieniewski przy swoich zabytkowych motocyklach: MZ TS 150 i MZ ETZ 250e
Krowa na drodze
Najbardziej jednak Pan Tomasz zapamiętał historię, która wydarzyła się podczas powrotu z Zakopanego w 1988 roku.
– W Chęcinach skręciliśmy z dawnej „siódemki”, żeby później pojechać do Samsonowa i przez Szałas do Odrowąża. Była to bardzo malownicza droga. Prawym poboczem szły sobie trzy krowy z pastwiska. Zjechałem na środek drogi, z przeciwka nic nie jechało, jechaliśmy około 80 km/h. Z przodu widziałem, że jakaś kobieta trzyma krótko na łańcuchu pojedynczą krowę. Pomyślałem tylko: dlaczego tamte krowy idą same, a ta jedna jest prowadzona na łańcuchu? I wtedy ta krowa wyszła na środek drogi. Byłem już bardzo blisko. Nie było czasu ani miejsca na jakieś manewry. Pomyślałem, że muszę celować w najbardziej miękkie miejsce tej krowy. Ale natychmiast przyszła druga myśl: co z nami? Rzuciłem motocykl w lewy przechył i… krowi łeb śmignął mi koło prawego ucha. Zaraz też skontrowałem kierownicą i doszliśmy do pionu bez upadku. Ufff. Przejechałem jeszcze jakieś 100 metrów i po prostu zdjąłem gaz. Zatrzymaliśmy się. W ciszy, zakłócanej tylko szczekaniem psów, zeszliśmy z motocykla. Rozglądaliśmy się dookoła, nie odzywając się do siebie. Dopiero, gdy ochłonęliśmy, pojechaliśmy dalej. Tak, wspominam tę trasę do dziś z silnymi emocjami – kończy swoją opowieść.
Dzięki motocyklom pan Tomasz senior nie nudzi się. Lubi o nie dbać i sprawia mu to ogromną przyjemność i frajdę. Ma też inne pasje – chodzi po górach. Co prawda, nie wybiera się już motocyklem w góry, choć czasami i takie myśli chodzą mu po głowie.
– Ale mój kręgosłup jest już zbyt sfatygowany wiekiem, na takie trudne i dalekie trasy. Warto „mierzyć siły na zamiary”. Zawsze byłem ostrożny, nie jeździłem ryzykownie. Nie będę już tego zmieniał.
Zdjęcia: archiwum prywatne Tomasza Ogieniewskiego