– Ja nie wziąłem za wizytę, ty nie bierz za leki – wstawiał się za biedakami u aptekarza doktor Jakub Zysman. Dziewięćdziesiąt pięć lat po jego śmierci mieszkańcy Klimontowa nadal pamiętają o swoim „Judymie”. I choć dziś sława doktora utknęła w granicach miasteczka, to i tak jest tutaj większa niż literackie osiągnięcia jego syna – Bruno Jasieńskiego.
– Żyjemy w czasach ogromnego postępu technologicznego, który ułatwia realizację naszych pomysłów. Takich warunków nie miał doktor Zysman, lecz jego geniusz a także wyjątkowa aktywność w wielu dziedzinach życia miasteczka budziły i nadal budzą podziw mieszkańców. Była to postać niespotykana i wybitna – mówi Zbigniew Kwapiński, klimontowski radny oraz prezes tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej.
W publikacji „Dandys. Słowo o Brunonie Jasieńskim”, jej autor Krzysztof Jaworski potwierdza te słowa: „(…) Jakub Zysman był postacią równie niezwykłą co syn i w Klimontowie Bruno żył zupełnie w jego cieniu, nawet po śmierci obu do dziś bardziej pamięta się o dokonaniach „doktora Judyma z Klimontowa”, jak nazywano ojca, niż o literackiej karierze syna Brunona”.
Jakub Zysman / źródło: jewishplock.eu
Wybrali Klimontów
Jakub Zysman urodził się w Płocku w 1861 roku w rodzinie żydowskiej, jako syn Gerszona Zysmana i Łai z Przysucherów. Był uczniem renomowanego gimnazjum gubernialnego w Płocku. „Uczył się znakomicie (medale i wyróżnienia), a w gronie jego kolegów z lat szkolnych znaleźć można takie nazwiska jak Ludwik Krzywicki czy Ignacy Mościcki” – pisze we wspomnianej publikacji Krzysztof Jaworski.
W roku 1887 został absolwentem Wydziału Medycyny Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Po jego ukończeniu praktykował w Wisznicach, potem w Warszawie. W wieku 28 lat, z nieustalonych przez biografów przyczyn, zmienił wyznanie na ewangelicko-augsburskie. W 1891 roku ożenił się z polską szlachcianką Eufemią Marią z Modzelewskich. Zaraz po ślubie wraz z żoną przybyli do Klimontowa. Dlaczego właśnie tu? Biografom nie udało się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Miejscowość nie miała już wówczas praw miejskich (utraciła je w 1870 roku) i liczyła niewiele więcej niż 3 tys. osób. W Klimontowie urodziła się trójka dzieci Zysmanów: Jerzy, Irena (nazywana przez bliskich Renią) i najmłodszy Wiktor (Bruno Jasieński). Rodzice zdecydowali, że dzieci będą ochrzczone i wychowane w wierze rzymsko-katolickiej. Każde z nich zostało także poddane procesowi „przysposobienia”, czyli „usynowienia” – jak wynika z dokumentów – przez Jana i Anielę Jasieńskich. Wtedy Jerzy w wieku 11 lat, Irena 9, a Wiktor w wieku 7 lat otrzymali nazwisko „Jasieński”.
Dlaczego Zysmanowie nie chcieli, aby dzieci nosiły ich nazwisko? Dziś trudno dojść prawdy. Niektórzy biografowie Bruno Jasieńskiego wskazują, że rodzice chcieli w ten sposób ukryć żydowskie pochodzenie i ułatwić potomstwu start w dorosłe życie. Inni, że było to zadośćuczynienie dla dzieci, gdyż ślub Eufemii i Jakuba był pewnego rodzaju mezaliansem.
Klimontów. Dom, w którym mieszkał Jakub Zysman / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Lekarz biedaków
Przyjazd doktora Zysmana do biednego, prowincjonalnego miasteczka był dla jego mieszkańców wybawieniem. Szybko zasłynął on z tego, że równo traktował biednych i bogatych, nikomu nie odmawiał pomocy. Najbiedniejszych leczył za darmo, a czasem nawet zostawiał pod poduszką chorego pieniądze wraz z listem kierowanym do aptekarza: „Ja nie wziąłem za wizytę. Ty nie bierz za leki”. Naciskał lokalnych sklepikarzy, aby przyłączali się do jego filantropijnej działalności.
Wkrótce okazało się, że jest nie tylko lekarzem ludzi, lecz także lekarzem miasteczka, które dzięki niemu zaczęło doganiać cywilizację. Bogaci ziemianie bardzo chętnie gościli znakomitego i niezwykle inteligentnego lekarza – leczył ich rodziny, zachwycał wykwintną konwersacją i rewelacyjnie grał w szachy.
Zysman nie marnował żadnej okazji, aby zainspirować bogatych ziemian do podejmowania inicjatyw na rzecz rozwoju Klimontowa. Jeszcze za życia doktora, w 1911 roku, opisywał jego działania kanonik katedralny sandomierski, proboszcz Infułat Klimontowski ks. Wawrzyniec Kukliński:
Z osiedleniem się w tem miasteczku doktora Jakuba Zysmana Klimontów inną zaczął przybierać postać. Odcięty niejako od dalszego społeczeństwa ludzkiego przez brak komunikacyi i ruchu przemysłowego, nurzał się w swej nędzy, pochwycony w ręce żydowskich lichwiarzy. Oprócz jednego sklepu katolickiego, nie było tu nic więcej. (…) Pomijam zdolności dr Zysmana jako medyka, którego po prostu rozrywają i w najdalsze okolice zapraszają do chorych, a powiem słów parę jako o działaczu społecznym. W podziw wprowadza każdego szczególniejsza zdolność dr Z. w organizacyi pożytecznych instytucyi dla polepszenia bytu materialnego społeczeństwa, w pośród którego mieszka. W pracy społecznej jest niezmordowany. Jest wybornym inicjatorem, dla którego nic na przeszkodzie stanąć nie może, bo silna jest jego wola, i umiejętne branie się do rzeczy, przy współudziale dobrze myślących obywateli, wszelkie trudności przezwycięża. Od doktora Zysmana wyszła myśl założenia Towarzystwa pożyczkowo-oszczędnościowego, które obecnie świetnie prosperuje. Wraz z panami Włodzimierzem i Michałem Karskim z udziałem wielu innych dobrze myślących obywateli i mieszczan klimontowskich, przeprowadził p. Z. szosę z Klimontowa, i złączył ją z szosą opatowską. Staraniem jego i p. W. Karskiego miejscowa poczta przywozi gazety i pisma codziennie. W urządzeniu szkoły Macierzy z p. Karskimi i miejscowym proboszczem czynny brał udział, miejsca niemożebne dla przebycia zabrukował, a obecnie z p. Karskimi wpłynął na przeprowadzenie telegrafu z Klimontowa do Opatowa. Gdyby ten człowiek nic więcej nie zrobił dla miasta, to już to pamięć jego dobroczynnego pobytu w Klimontowie na długie lata by utrwaliło”.
– Z inicjatywy Zysmana w 1907 roku złożony został projekt ustawy, czyli statutu stowarzyszenia Straży Ogniowej Ochotniczej w Klimontowie – opowiada Zbigniew Kwapiński. – W styczniu 1912 roku Rząd Gubernialny Radomski przyjął i zatwierdził Straż Ogniową Ochotniczą w Klimontowie. Jej pierwszym prezesem został oczywiście Jakub Zysman. On też formalnie kierował działalnością straży, zapraszał do współpracy i wspierania jej działań przez okoliczne ziemiaństwo z Włodzimierzem Karskim na czele. Dbał o wyposażenie gaśnicze i umundurowanie druhów strażaków, którzy czynnie uczestniczyli w działaniach na rzecz bezpieczeństwa w Klimontowie. Pełnomocnikiem i prawą ręką prezesa Zysmana, sekretarzem straży ogniowej i osobą prowadzącą faktycznie całość działalności był Stanisław Szeląg – brat matki mojego ojca Mariana – Marianny Kwapińskiej z domu Szeląg. Wątek strażackiej działalności Zysmana jest dla mnie, jako kontynuatora rodzinnych tradycji strażactwa ochotniczego, szczególnie ważny – podkreśla Zbigniew Kwapiński.
W 1891 roku Jakub Zysman ożenił się z polską szlachcianką Eufemią Marią z Modzelewskich. Zaraz po ślubie wraz z żoną przybyli do Klimontowa (na zdjęciu). Dlaczego właśnie tu? Biografom nie udało się znaleźć odpowiedzi na to pytanie / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Na ratunek warszawskim sierotom
Bliskie sercu doktora Zysmana były osierocone dzieci. Być może dlatego, że sam stracił matkę w wieku dwóch lat. Nawiązana znajomość z Kazimierzem Jeżewskim, prekursorem systemu rodzinnego wychowania sierot, otworzyła mu drogę do kolejnych, niezwykłych inicjatyw. Obaj panowie poznali się podczas wizyty delegacji Klimontowa w Warszawie, która udała się tam, by ratować sieroty warszawskie. Wprowadzenie po „krwawej niedzieli” (1905 r.) przez władze carskie stanu wojennego, a co za tym idzie blokady dróg oraz niezwykle sroga zima, sprowadziły na miasto głód. Jego ofiarami były głównie osierocone dzieci. Delegacja z Klimontowa na czele z Jakubem Zysmanem przybyła do Warszawy poruszona apelem komitetu dobroczynności publicznej utworzonym przez Henryka Sienkiewicza.
Komitet wystąpił z gorącą odezwą, podpisaną przez Sienkiewicza, do mieszkańców wsi, ażeby wieś zabrała do przezimowania część dziatwy warszawskiej, z głodu mrącej na ulicach. Odezwę tę rozesłano do wszystkich proboszczów z prośbą o odczytanie jej z ambon. W tym samym dniu odezwę powtórzyły wszystkie gazety stołeczne i prowincjonalne. Z całego kraju (Kongresówki) napłynęło zgłoszeń, deklarujących gościniec, łącznie dla 15 tysięcy dziatwy! Zgłoszenia te były rozrzewniające swą serdecznością, a obcesowością swoją przyczyniały niemało kłopotu. Zjawiały się delegacje po kilkanaście, a bywało że i po kilkadziesiąt gospodyń ze wsi, najczęściej pod wodzą księdza proboszcza i żądały, aby dać im natychmiast te, z głodu umierające dzieci” – wspominał po latach Kazimierz Jeżewski.
Delegacja z Klimontowa dostała wówczas pod opiekę dwanaścioro sierot.
Gniazdo sierockie w Tursku Wielkim, miejscowości położonej ponad 20 kilometrów od Klimontowa / fot. archiwum
Gniazda Sieroce
Kazimierz Jeżewski wywodził się z Kielecczyzny, urodził się w miejscowości Ciernie koło Jędrzejowa. Jego ojciec był adiutantem dyktatora Powstania Styczniowego Mariana Langiewicza.
Zaangażowanie w działalność Komitetu Ratowania Dzieci przed Głodem zainspirowało go do stworzenia Towarzystwa Gniazd Sierocych, o których mówi się, że są pierwowzorami dzisiejszych rodzinnych domów dziecka.
Według Jeżewskiego:
Nikt nie może zalecać w stosunku do dzieci stosowania masowego wychowania. (…) Dziecko wychowywać powinni rodzice. A dzieci sieroce? Dla tych kraj powinien stworzyć rodzinę sztuczną, dać im własne domowe ognisko, własne gniazdo rodzinne, wolne od moralnej zarazy.”
Ta filozofia opieki nad sierotami była bardzo bliska Zysmanowi. Wymagała ona jednak znacznego zaangażowania finansowego. Dzięki księciu Maciejowi Radziwiłłowi (Zysman leczył jego żonę Różę), lekarz poznał bogatego przemysłowca i właściciela ziemskiego Stanisława Glezmera, którego natychmiast przekonał do spotkania z Jeżewskim. Efektem było utworzenie pierwszych na ziemiach zaboru rosyjskiego Gniazd Sierocych. Glezmer sfinansował powstanie Gniazda w Tursku Wielkim, miejscowości położonej ponad 20 kilometrów od Klimontowa. Wyłożył na ten cel 15 tysięcy rubli. Doktor Zysman podjął następnie rozmowy z księciem Maciejem Radziwiłłem o dzierżawę kilkudziesięciu morgów ziemi pod budowę Gniazda, a ten nie odmówił. Wynegocjował również dzierżawę folwarku Koziarówka należącego do zboru kalwińskiego, aby tam założyć kolejne Gniazdo.
Na przełomie sierpnia i września 1911 r. rozpoczął się wielki eksperyment pedagogiczny. W Tursku zamieszkało 13 dzieci – 9 chłopców i 4 dziewczynki w wieku od 5 do 17 lat, a w Koziarówce 10 dzieci – 6 chłopców i 4 dziewczynki w wieku od 4 do 17 lat. W skład zarządu nowo powołanych placówek weszli: ks. Józef Trybulski, Adolf Kowalczewski (zarządca ziemski), Karpowicz (budowniczy), Bolesław Kucharski (leśniczy), Władysław Kucharski (rejent), i dr Jakub Zysman.” – pisali na łamach „Głosu Klimontowa” w artykule „Słowo o Gniazdach Sierocych” Elżbieta Mazur i Mieszko Banasiak.
Gdy w 1911 roku Towarzystwo Gniazd Sierocych wystosowało odezwę do społeczeństwa o wsparcie tej idei uzyskało je między innymi od Marii Konopnickiej, Władysława Reymonta, Henryka Sienkiewicza i Elizy Orzeszkowej.
Pogrzeb Jakuba Zysmana w Klimontowie w 1926 roku / źródło: jewishplock.eu
Powrót z Moskwy do domu
Z Klimontowa wyrwał doktora Jakuba Zysmana wybuch I wojny światowej. Mimo choroby (nękała go gruźlica kości) został wcielony do rosyjskiej armii. Rodzina wyjechała razem z nim do Moskwy. Jerzy rozpoczął tam studia medyczne, a Wiktor ukończył gimnazjum polskie. Wrócili do Klimontowa zaraz po zakończeniu wojny.
– Pod koniec życia prezesa Zysmana rozpoczęte zostały starania o wybudowanie nowoczesnej remizy strażackiej z domem ludowym. 8 września 1929 roku miała miejsce uroczystość poświęcenia nowej remizy. Wzięli w niej udział, prócz mieszkańców, prezydent RP Ignacy Mościcki, członkowie rządu RP i biskup sandomierski Marian Ryx – mówi Zbigniew Kwapiński.
Uroczystości nie doczekał doktor Jakub Zysman. Zmarł 24 kwietnia 1926 roku. Na klimontowski cmentarz odprowadziło „doktora Judyma z Klimontowa” (tak mówiono o nim jeszcze za jego życia) ponad 10 tysięcy osób. Byli to mieszkańcy Klimontowa i okolicznych wiosek. Ceremonię żałobną prowadził pastor ze zboru ewangelickiego z Sielca, brali w niej udział także biskup sandomierski i rabin.
– Zachowane wspomnienia oraz dokumenty potwierdzają, że jego praktyka lekarska w środowisku sandomierskiej prowincji była doskonale realizowanym życiowym powołaniem. Wszystkie swoje siły i talent lekarski skierował doktor Zysman na niesienie pomocy potrzebującym. W moim środowisku i we mnie osobiście, jako kontynuatorze strażackiej działalności prezesa Zysmana, jego duch nadal żyje – mówi Zbigniew Kwapiński.
W czasie I wojny światowej Jakub Zysman wraz z rodziną przebywał w Moskwie, gdzie był lekarzem wojskowym. Po zakończeniu wojny powrócił do Klimontowa, w którym mieszkał i pracował do śmierci w roku 1926. W pogrzebie Jakuba Zysmana uczestniczyło blisko 10 tysięcy osób / źródło: jewishplock.eu