– Dziurawą bańkę na mleko się załatało, albo garnek i służyły dalej… przez lata. Kiedyś rzeczy się naprawiało, dziś, jak coś się zepsuje, to od razu na śmietnik, dobre się wyrzuca – mówi z żalem Bronisław Pieliński z Polichna, jeden z ostatnich kowali ludowych Kielecczyzny.
Bronisław Pieliński para się unikatowym wiejskim rzemiosłem kowalskim, które tym rożni się od dosyć popularnego dziś kowalstwa artystycznego, że przedmioty wykonywane przez pana Bronisława mają charakter głównie użytkowy. Wykonuje obuchy siekier i młotków, zawiasy, okucia i podkowy. Mimo, że zapotrzebowania na te usługi jest jak na lekarstwo, do głowy by mu nie przyszło, aby zrezygnować z zawodu, który od pięciu pokoleń wykonywany jest przez męskich członków jego rodziny.
– Tato nauczył się fachu od dziadka, lecz ukończył też szkołę podkuwaczy koni pod Lwowem – mówi z dumą.
On sam szlifował umiejętności w szkole zawodowej w Grybowie. Szkoła powstała w 1890 roku jako Krajowy Naukowy Warsztat Kołodziejsko-Kowalski. Wykonywane tu bryczki i powozy zyskiwały uznanie w Wiedniu i Tyrolu. Szkoła działa do dziś, jednak uczniów kształci już w innych, bardziej intratnych kierunkach, głównie w gastronomii.
Bronisław Pieliński w Parku Etnograficznym w Tokarni / Źródło: Muzeum Wsi Kieleckiej
Rzemieślnik i lekarz
Dzięki Staropolskiemu Zagłębiu Przemysłowemu, Kielecczyzna uważana była za ważny ośrodek przemysłu metalowego w ówczesnej Polsce. Jednym z najprężniejszych ośrodków kowalstwa i kołodziejstwa były Radoszyce. W połowie XIX wieku pracowało tu 15 kowali. W innych ośrodkach na Kielecczyźnie liczba ta nie przekraczała sześciu.
Ogromne zapotrzebowanie na wyroby żelazne na wsi sprawiły, że w II połowie XX. wieku kowale wiejscy przeżywali swój renesans. Popyt na zawiasy, klamki, wrzeciądze, kraty, wiatrowskazy, gwoździe, okucia wozów, narzędzia (rabcęgi i tasaki), podkowy, krzyże i lemiesze sprawiły, że zawód kowala stał się prestiżowy i dobrze płatny. Kowal naprawiał i przywracał do użytku przedmioty codziennego użytku oraz narzędzia rolnicze bez, których ówczesne życie na wsi byłoby udręką. Wiosną do kowala przywożono zepsute pługi i brony, przed żniwami kosy i sierpy, a jesienią motyki i gracki. Przez cały rok w kuźni wykonywano podkowy, elementy służące wyposażeniu domu i budynków gospodarczych: kłódki, kraty, klamki czy zawiasy. Kowal kuł też krzyże nagrobne oraz te, które były zwieńczeniem przydrożnych kapliczek.
Na wsi cieszył się wielkim autorytetem, był zapraszany na uroczystości rodzinne, a jego obecność na nich uważano za zaszczyt. Wydanie córki za kowala było marzeniem wielu gospodarzy.
– Był uważany za człowieka bardzo mądrego. Ludzie na wsi wołali kowala do krowy, konia, a czasem nawet jak dziecko się rodziło – mówi Bronisław Pieliński.
Wyrywanie chorych zębów, nastawianie zwichniętych stawów i składanie złamanych kości także nie były mu obce.
Kuźnia z Radoski / Źródło: Muzeum Wsi Kieleckiej
Kowalskie szczęście i nieszczęście
Według ludowych wierzeń mądrość kowala była tak wielka, że przechytrzył on nawet samego diabła. Gdy bies pojawił się w kuźni przybierając postać młodzieńca, kowal wyczuł woń siarki i uwięził licho. W zamian za wolność, wymusił przysięgę, że diabeł będzie omijał te domostwa, w których nad wejściem zawiśnie wykuta przez kowala podkowa. Bronisław Pieliński wspomina także inne wyjaśnienie historii o podkowie przynoszącej szczęście:
– Dawniej bogacze podróżowali po leśnych traktach w pozłacanych powozach, a konie, które je ciągnęły miały podkowy ze złota. Czasem na nierównym terenie je gubiły i kiedy biedny pielgrzym lub wędrowiec taką znajdował, to miał szczęście. Stawał się bogaty.
Jarosław Leszczyński z Muzeum Wsi Kieleckiej w latach 70. i 80. XX. wieku przeprowadził liczne wywiady z kowalami ze znaczącego ośrodka kowalskiego w Sułkowicach. Wiele zwyczajów, które spisał miało uniwersalny charakter.
– Podobnie jak nad drzwiami domu, również do kuźni przybijano podkowy „na szczęście” oraz „jako symbol wyrobów”. Przybijano podkowy znalezione na drodze, a nie własnoręcznie wykonane, gdyż szczęścia nie można zrobić, ale można je znaleźć. Podkowę mógł znaleźć właściciel kuźni lub ktoś z jego rodziny. Największe szczęście miała przynosić podkowa z gwoździami tzw. ufnalami – wyjaśnia Jarosław Leszczyński.
O ile podkowa wieszczyła szczęście, o tyle kot (w wierzeniach ludowych utożsamiany z diabłem) i kobieta niosąca puste wiadra spotkani podczas drogi do pracy, byli dla kowala przepowiednią wielkich kłopotów. Kowal po takim spotkaniu mógł ulec wypadkowi, uszkodzić rękę młotkiem, a na głowę mogło mu upaść jakieś żelastwo, którego w kuźni nie brakowało.
– Aby odwrócić grożące niebezpieczeństwo, wracał się do domu, po czym tą samą drogą szedł po raz drugi do kuźni. Czasem też stawał i czekał, aż nadejdzie ktoś kto kota nie widział i wówczas szedł za nim. Zdarzało się nawet, że rezygnował z pracy w tym dniu. Mógł się też uciec do przekleństw i formuł słownych. Na widok kota można było trzy razy splunąć i za każdym razem rzec: „Toby cię szlag trafił, idźże diable stary, obesrany”. Kobiecie z pustymi wiadrami można było powiedzieć, aby się zatrzymała, aż kowal przejdzie. Kot był gorszy, ponieważ co by mu się nie powiedziało, to i tak drogę przebiegł – zanotował Jarosław Leszczyński.
Badacz zaznacza jednak, że po II wojnie światowej, z uwagi na szerszy dostęp kowali do szkoły, radia i prasy oraz innych zdobyczy techniki, wiara w te przesądy osłabła.
Rekonstrukcja pracy kowala w zabytkowej Kuźni z Radoski w Parku Etnograficznym w Tokarni / Źródło: Muzeum Wsi Kieleckiej
Ciężka robota u kowala
„U kowala ciężka robota” mówią słowa znanej piosenki, jednak patrząc na kruchą postać Bronisława Pielińskiego, trudno wyobrazić sobie, że wymagała ona ogromnej siły i tytanicznej wytrwałości. Kowal przychodził do kuźni bardzo wcześnie, o czwartej, piątej rano. Było to ważne szczególnie latem, bo upały podnosiły i tak wysoką temperaturę w nagrzanym i dusznym wnętrzu kuźni. O czeladników nie było trudno, u kowala praktykowali nawet 12-letni chłopcy. Uczyli się narzędzi kowalskich, rozpalania paleniska, na podstawie koloru jakie pod wpływem ognia przybierało rozgrzane żelazo, rozpoznawali jego temperaturę. Rzemiosło wymagało wiedzy i kompetencji.
Jeszcze przed II wojną światową kowalstwo wiejskie zaczęło być wypierane przez produkcję przemysłową. Tańsze przedmioty można było w każdej chwili kupić w wiejskim sklepie.
Mimo, że ośrodek radoszycki działał jeszcze w latach 80. XX wieku, to dziś na wsi kieleckiej nie słychać już ani miarowych dźwięków młota bijącego w kowadło, ani syku hartowanego w wodzie rozgrzanego metalu. Coraz trudniej znaleźć nam dziś na wiejskiej drodze podkowę „na szczęście”. Trwałym, współczesnym śladem po odchodzącym rzemiośle jest nazwisko Kowalski, drugie pod względem popularności w Polsce oraz najpopularniejsze z polskich nazwisk rozpoznawanych za granicą. Jego pochodzenie jest oczywiste – od słowa kowal.
Bronisław Pieliński jest opoką dla Parku Etnograficznego w Tokarni, dzięki niemu metalowe elementy drewnianych obiektów mogą zachować swój niepowtarzalny charakter. Kuje też miecze dla grup rekonstrukcyjnych, a czasem z radością wraca do ojcowskiego zajęcia.
– Mam na wsi pod Małogoszczą konika, którego podkuwam.
Podczas niedawnego remontu w kuźni, nieopodal fundamentów odkrył wykonane przez przodków podkówki i narzędzia. Patrzy na nie z sentymentem i podziwem. Wie, że jest jednym z ostatnich kowali wiejskich na Kielecczyźnie.