Ten zawód, chociaż jest trudny i wymaga poświęceń, sprawia frajdę – tak o aktorstwie mówi Aleksandra Sapiaska, która w tym sezonie dołączyła do zespołu Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” im. Stefana Karskiego w Kielcach.
Już w sobotę zobaczymy ją w najnowszym spektaklu sceny dla młodego widza. Będzie to „Arka Czasu” Marcina Szczygielskiego w reżyserii Tomasza Kaczorowskiego.
1. października rozpoczęła pani pracę w Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach. Jak minął pani ten pierwszy miesiąc?
Aleksandra Sapiaska: To był miesiąc pracy i przyjemności, bo trafiłam do wspaniałego zespołu, do grupy osób, którym się chce, ale które też były ciekawe mnie. Praca nad „Arką Czasu” przebiega we wspaniałej atmosferze.
Jak to się stało, że trafiła pani do Kielc?
No właściwie nie wiem (śmiech). Kiedy byłam w szkole wyobrażałam sobie, że zadzwoni telefon, no i… zadzwonił. To był dyrektor „Kubusia” z propozycją pracy.
Pierwsza premiera z pani udziałem już przed nami, bo w sobotę pokazana zostanie „Arka Czasu”. Kogo pani gra?
Gram Lidkę, czyli jedną z dziewczynek, którą doświadcza ta wojenna rzeczywistość. Ale moja bohaterka przełamuje ten smutek, marazm, niesprawiedliwość, które są tak bardzo odczuwalne w atmosferze spektaklu. Jest pełna życia i nadziei. Chociaż jest bardzo mała, to drzemie w niej kobieca moc – walczy ze swoimi kolegami Emkiem i Rafałem, o to, by też była zauważana i doceniana w przygotowaniach do ucieczki.
Została pani aktorką, ale nie od razu wybrała pani studia kierunkowe na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, filię w Białymstoku. Wcześniej studiowała pani polonistykę.
Stało się tak za sprawą koleżanki, z którą pracowałyśmy razem przy obsłudze widowni w Teatrze „Komedia” w Warszawie. Ona pisała wtedy pracę magisterską w akademii teatralnej, a ja jej sprawdzałam przecinki i składnię. Opowiadała o tej fantastycznej szkole. I wtedy powiedziałam: wiesz Patrycja, spróbuję, pojadę tam na dni otwarte. Zrobiłam tak i zobaczyłam tam przecudną etiudę z dłońmi. Zobaczyłam tam postaci, piękny romans bohaterów i niesamowicie plastyczne dłonie dziewczyny, której imienia już niestety nie pamiętam. Zakochałam się w teatrze.
To aktorstwo gdzieś tkwiło w pani uśpione?
Zapewne. Ja jestem jedynaczką, więc żebym miała się z kim bawić, chodziłam na wiele zajęć pozalekcyjnych: tanecznych, teatralnych, śpiewałam. Te aktywności zawsze sprawiały mi ogromną radość, to zawsze była dla mnie forma zabawy. Ten zawód też trochę taki jest, że chociaż jest trudny i wymaga poświęceń, to sprawia frajdę.
Na studiach polonistycznych też już pani występowała.
To był Teatr Hybrydy na Uniwersytecie Warszawskim. Tam też zrobiliśmy parę fajnych produkcji, cieszących oko widza.
Co daje pani obecność na scenie?
To jest jak tlen. (śmiech) Ja wiem, że to może brzmi trochę górnolotnie, ale rzeczywiście tak jest, że jak nie pracuję, nie mam tej sceny, nie gram, to jest mnie więcej w życiu, może jestem trochę nieznośna (śmiech). Natomiast grając mam całe spectrum emocji, które mogę wykorzystać, przełożyć przez te wszystkie poruszane tematy to, co mam w środku, staję się spokojniejsza. Po prostu, jestem spełniona i szczęśliwsza w życiu.
Ale nie wybrała pani teatru dramatycznego, gdzie pani byłaby na pierwszym planie, tylko lalkowy – w którym chowa się pani za lalki właśnie.
Ja bym tego tak nie generalizowała, ponieważ zawsze chowamy się za jakąś postacią. W moim dyplomie, który będzie jeszcze grany, wcielam się w rolę Płaskoziemczyni. Jest to pełnowymiarowa rola dramatyczna, ale ja też się za nią chowam: za jej historią, za jej przeżyciami, za jej poglądami. Tak samo jest tutaj, tylko jest coś plastycznego, co jest widzialne dla oka, czyli postać Lidki, za którą też się chowam, ale to też są moje wrażliwości, które do niej wkładam.
W „Kubusiu” czeka panią spotkanie z małym widzem, który w ocenie wielu artystów jest najbardziej wymagającą publiką.
Oj tak! (śmiech) Widzem komentującym tu i teraz, aktywnie biorącym udział w spektaklu, ale to spotkanie mnie nie przeraża mnie, wręcz przeciwnie, bardzo cieszy. W akademii teatralnej miałam okazję grać w projektach, do których był zapraszany młody widz i to jest ogromna frajda dialogować z taką publicznością.
Wróćmy do Kielc. Czy przez ten miesiąc zdążyła pani poznać miasto?
Jestem z Warszawy, więc kiedy mogłam, wracałam do domu, bo troszkę po tych intensywnych studiach teatralnych stęskniłam się za domem i za przyjaciółmi, których tam zostawiłam. Ale pospacerowałam trochę po Kielcach, byłam w paru knajpkach, jadłam pyszne jedzenie, widziałam piękne widoki, m.in. Kadzielnię. Mam chrapkę na muzea, wizytę w filharmonii, na spektakle w teatrze im. Stefana Żeromskiego, więc jeszcze dużo odkrywania przede mną.
Czego pani życzyć na początku tej kieleckiej drogi?
Może tak wspaniałych projektów, jak ten, nad którym pracujemy, przebiegających w tak super atmosferze, bo to powinna być norma w naszym środowisku i zawodzie, ale nie jest, więc zachwycam się tą współpracą.
Zatem niech trwa jak najdłużej. Serdecznie dziękuję za rozmowę.