Był chłopakiem, który całe życie miał przed sobą. Planował, marzył. Tymczasem w wieku 14 lat zawalił się mu świat. Stracił wzrok. Dzięki heroicznej postawie swojej mamy skończył studia, a obecnie może oddać się swojej pasji, jaką jest dziennikarstwo sportowe.
Poznajcie Państwo historię Piotra Zaborowicza z Bydgoszczy, który udowodnił, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych.
– Problemy ze wzrokiem mam od urodzenia – rozpoczyna swoją opowieść Piotr. – Jestem wcześniakiem, inkubator zniszczył mi wzrok w prawym oku. Widziałem tylko na lewe. Aby oglądać telewizję musiałem być bardzo blisko telewizora. Z kolei, aby móc czytać gazetę trzymałem ją jak najbliżej oka. Kiedyś farba, z której wykonywany był druk, bardzo brudziła i mój nos od czytania prasy zrobił się czarny. Mawiano na mnie w domu Czarny Nosek.
Powiedz Piotrze, skąd u Ciebie zainteresowanie sportem?
– Dzięki rodzicom, mamie i świętej pamięci tacie. Odkąd pamiętam chodziliśmy na mecze żużlowe w Bydgoszczy. Mieszkaliśmy zresztą bardzo blisko stadionu i tak zaczęła się ta moja miłość do sportu. A żużel to dyscyplina numer jeden do dzisiaj.
A kiedy się pojawiło marzenie, aby zostać dziennikarzem sportowym?
– Trudno stwierdzić jednoznacznie, ale w pewnym momencie to się pojawiło. No i chciałem zostać tym dziennikarzem. Myślałem, że jest to niemożliwe.
Piotr Zaborowicz (na zdjęciu pierwszy z prawej) współpracuje z kilkoma redakcjami. Pisze o żużlu i siatkówce, przygotowuje także materiały dźwiękowe / Fot. archiwum prywatne
W jaki sposób obserwujesz wydarzenia sportowe? Na przykład mecz żużlowy, czy np. spotkania siatkarskie?
– Na mecze żużlowe chodzę z mamą lub znajomymi. W czasie biegu mama przekazuje mi kolejność zawodników poprzez kolory kasków, w jakich jadą żużlowcy. Jako że mam dobrą pamięć, to wiem w jakim kasku, który zawodnik jedzie, więc jak mama operuje kolorami kasków, wiem, co się dzieje na torze. Co do siatkówki, to jest o tyle prościej, że podczas meczów ligowych spikerzy mówią, kto zdobył punkt, kto zagrywa i jaki jest aktualny wynik. Po reakcji widowni orientuje się, co się dzieje. W czasie pandemii było trochę inaczej, gdyż mecze odbywały się przez pewien czas bez kibiców, ale to już temat na osobną rozmowę.
Wspominałeś, że na mecze udajesz się z mamą, albo z osobami, które Ci asystują na meczach. W jaki sposób pozyskujesz te osoby?
– Przez kilka lat współpracowałem z jednym ze stowarzyszeń, które skupiało wolontariuszy. Dzięki nawiązaniu tej współpracy mogłem przesyłać koordynatorowi wolontariatu termin meczu, dokładną godzinę i kto z kim rywalizuje. Oczywiście z pewnym wyprzedzeniem trzeba było to zrobić, nie na ostatnią chwilę. Wówczas otrzymywałem asystenta, z którym jeździłem na mecz. W ten sposób odciążałem moją mamę, która już najmłodsza nie jest. Chciałem, żeby miała trochę dla siebie czasu, a nie tylko ze mną przebywała. Większość z tych znajomości wolontariackich przetrwała. Kontakt mam do dziś. Chodziliśmy na mecze do 2016 roku. Były to głównie wizyty na meczach w Bydgoszczy, ale z zastrzeżeniem, że na żużel to była początkowo tylko mama. Inne osoby chodziły ze mną głównie na siatkówkę i czasami na piłkę nożną. Od 2016 roku, jeśli mam taką możliwość, to jeżdżę poza Bydgoszcz na mecze.
Jak w takim razie wygląda taka wyprawa do innego miasta?
– Cała historia z tymi moimi wyjazdami zaczęła się jeszcze podczas meczu w Bydgoszczy w 2016 roku. Podczas jednego ze spotkań, nudnego zresztą, moja ówczesna wolontariuszka, zapytała mnie, czy nie chciałbym pojechać z asystentem na mecz poza Bydgoszcz? Początkowo odebrałem to jako coś zabawnego, ale później wróciłem do tematu. W sierpniu 2016 roku wysłałem maile do kilku klubów piłkarskich z PKO Ekstraklasy przedstawiając moją sytuację, podając rodzaj niepełnosprawności, z zapytaniem czy po wypełnieniu odpowiedniego wniosku, mógłbym z moim asystentem w takim meczu uczestniczyć. Dwa kluby odpisały mi niemal od razu, trzeci po jakimś czasie. I w ten sposób zacząłem jeździć na mecze wyjazdowe. Tak to wygląda do dziś. Teraz, ze względu na pandemię, wyjazdy byłem zmuszony mocno ograniczyć. Przez te kilka lat odwiedziłem kilka miast. Czasami to nie były wyjazdy, podczas których obejrzałem tylko mecz. W niektórych miastach miałem bowiem znajomych, u których zostawałem na noc i wracałem do domu następnego dnia.
Jak wygląda Twoja praca na meczach? Na przykład jeśli chodzi o wywiady, czy ktoś Ci pomaga podejść do danego sportowca? Jak wyglądają konferencje prasowe z Twoim udziałem?
– Dużym ułatwieniem dla mnie, jeżeli chodzi o mecze piłkarskie, jest słuchanie transmisji radiowych poprzez tzw. audiodeskrypcję. To więcej niż komentarz, taki jak to robią na przykład Twoi redakcyjni koledzy. Oprócz przekazu zwykłych informacji co się dzieje na boisku, kto do kogo zagrywa, opisu akcji, komentatorzy opowiadają o rzeczach, o których w czasie zwykłej transmisji osoba niewidoma lub słabowidząca się nie dowie. Opisywane są transparenty kibiców i ich treść, jak dany piłkarz wygląda, jaki ma np. kolor włosów i jakiej jest postury. To jest zwykły przekaz radiowy wzbogacony o dodatkowe okołoboiskowe wydarzenia, które bardzo pomagają osobom niewidomym w odbiorze meczu. W tej chwili w Polsce są trzy kluby piłkarskie, które wdrożyły tę formę pomocy dla osób niewidomych. Co do mojej pracy – tak naprawdę zaczyna się ona po meczu. Podczas konferencji prasowej zadaję pytania, jeśli oczywiście takie mam. No i potem rozmowa z piłkarzami, jeśli jest to możliwe. Utrudnieniem dla mnie i mojego asystenta jest to, że piłkarze są już przebrani i trudno (np. po numerze na koszulce) rozszyfrować, kim jest dany zawodnik. Powstało kilka ciekawych wywiadów. Miałem okazję porozmawiać ze Sławkiem Peszko, czy Sebastianem Milą. Te rozmowy wspominam najmilej.
Twój ulubiony sportowiec?
– Jest nim Tomasz Gollob. Pewnie dlatego, że wychowałem się na jego sukcesach. Dość powiedzieć, że jak byłem mały i zdarzyło mu się przegrywać, to płakałem. Żużel w Bydgoszczy jest sportem numer jeden. Był taki okres, że całą drużynę Polonii kompletowałem. Można było wówczas kupować tzw. żużlowiki. Dochodziło czasami do zabawnych sytuacji, że mama lakierem do paznokci musiała kolory kasków przemalowywać, żeby wszystko się zgadzało: czerwony, niebieski, biały i żółty. Żużel to oczywiście moja ulubiona dyscyplina sportu, ale i na inne też jestem otwarty.
Piotr Zaborowicz (na zdjęciu pierwszy z lewej) na mecze żużlowe najczęściej chodzi z mamą (na zdjęciu w środku). Kolejność zawodników – poprzez kolory kasków, w jakich jadą żużlowcy – przekazuje mu mama. – Mam dobrą pamięć, więc jak mama operuje kolorami kasków to wiem, co dzieje się na torze – mówi / Fot. archiwum prywatne
Z jakimi w tej chwili obecnie redakcjami sportowymi współpracujesz i na czym ta współpraca polega?
– Od stycznia 2016 roku współpracuję z portalem Polski Sport, tam piszę o bydgoskiej siatkówce. Do niedawna przesyłałem materiały dźwiękowe i redakcja spisywała je w formie tekstu, natomiast od prawie dwóch lat samemu taki materiał, wywiad, czy wypowiedzi z konferencji prasowej spisuję i wysyłam do redakcji. Oni dokonują poprawek, a potem publikują to na stronie. Współpracuję też z portalem PoBandzie. Do tej pory był to portal stricte żużlowy, ale od zeszłego roku otworzyli się również na inne dyscypliny. Tam przygotowuję materiały dźwiękowe. Zresztą w ogóle bardziej lubię rozmawiać niż pisać. Mimo upływu lat, w dalszym ciągu nie pogodziłem się z tym, że jestem niewidomy. Świat mi się zawalił. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Dzięki mamie i życzliwym ludziom jakoś podniosłem się, chociaż łatwo nie było. Cieszę się teraz z tego, że w ogóle mogę robić to co robię i lubię. Nie siedzę tylko w domu, jeśli tylko mam taką możliwość wychodzę. By było to możliwe, musiało minąć kilka, może kilkanaście lat. Staram się już o tym nie myśleć, ale z tyłu głowy jest taka bolączka, że ma się pewne ograniczenia, że nie zawsze można robić to, co się chce. Ale staram się iść do przodu, robić swoje małymi kroczkami. Dzięki życzliwym ludziom jakoś sobie radzę i nie jestem takim smutasem. Chcę po prostu robić to, co robię na tyle, na ile, możliwości mi na to pozwalają. Trzeba iść do przodu, starać się myśleć pozytywnie i myśleć o ewentualnych nowych wyzwaniach. Na pewno gdyby nie ta pandemia, to też by było trochę inaczej, ale nie chcę narzekać. Kocham robić to, co robię.
Jak wygląda Twoja współpraca od strony technicznej? W jaki sposób na przykład montujesz materiały?
– I to jest bardzo dobre pytanie. Do 2016 roku montaż robiła moja mama. Nauczyła się tego podczas warsztatów dziennikarskich. Dzięki naszej znajomej z Kanady udało nam się kupić program dla osób niewidomych, gdzie można montować poprzez klawiaturę. Wówczas stałem się niezależny. Montuję, kiedy chcę i sprawia mi to niebywałą przyjemność.
A masz swojego ulubionego komentatora sportowego?
– Kilku mam takich. Jeśli chodzi o piłkę nożną, to są nimi Mateusz Borek oraz Rafał Wolski, ale muszę powiedzieć też, że bardzo lubię słuchać radiowych transmisji z meczów Korony Kielce i to przyznaję się bez bicia. Widać, że Rafał Szymczyk [dziennikarz sportowy Radia Kielce – przyp. red.] naprawdę wie, jak przekazać wydarzenia z meczu i czasami to właśnie taki komentarz radiowy, niezależnie kto komentuje, daje mi więcej do wyobraźni niż komentarz telewizyjny.
Powiedz jeszcze na końcu o Twoim marzeniu, tym związanym ze sportem i tym życiowym.
– Życiowe, to odzyskanie wzroku. Czy się spełni, nie wiem. A sportowe? Uścisnąć dłoń znanej, medialnej, sportowej, dziennikarskiej osobistości i powiedzieć po prostu dzień dobry. Tylko i albo aż tyle. Chciałbym też kiedyś uczestniczyć w „sportowej, świętej wojnie”, jak są nazywane mecze pomiędzy Kielcami a Płockiem w piłce ręcznej.
Piotr na pewno nie byłby w tym miejscu, w którym jest obecnie, gdyby nie jego mama, Krystyna. To z nią zaczął chodzić na mecze, dzięki niej skończył studia, i to ona pomagała mu na początku jego pracy dziennikarskiej / Fot. archiwum prywatne
Piotr Zaborowicz
32 lata, mieszka w Bydgoszczy, w wieku 14 stracił wzrok. Od stycznia 2016 roku współpracuje z portalem Polski Sport, gdzie pisze o bydgoskiej siatkówce oraz portalem żużlowym PoBandzie. W latach 2011-2014 ukończył trzyletnie studia licencjackie na kierunku dziennikarstwo i kultura mediów w Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy. Podczas Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Reportażu „Camera Obscura Bydgoszcz 2011” zdobył pierwszą nagrodę za reportaż radiowy pt. „Jak wyszedłem z dołka” w kategorii dla twórców nieprofesjonalnych.