Mnich z toporem w ręku, hutnica w starym zakładzie albo łkająca dziewczyna, może być też bezimienny partyzant. To historia dla tych, którzy lubią się bać.
Duchy industrialne
Zacznijmy od miejsca, w którym trudno o przeżycia metafizyczne – zakład wielkopiecowy w Starachowicach, obecnie Muzeum Przyrody i Techniki. Żelazo, kamień i cegła, jak się okazuje, to także miejsce, w którym widziano ducha. Jeden z pracowników ochrony zatrudniony w muzeum zarzeka się, że widział zjawę podczas nocnego obchodu. Na postać przypominającą kobietę natknął się w okolicach kina „Kotłownia”. Z jego relacji wynika, że postać unosiła się nad ziemią. Więcej nie wiemy, bo pracownik ochrony przestraszył się i wycofał. Coś jednak musi być na rzeczy, bo nawet dyrektor placówki mówi o tajemniczych odgłosach – skrzypieniu schodów czy otwieranych drzwiach w budynku, gdy nie ma nikogo poza świadkiem.
Według legendy Zarżniętą Górę nawiedza duch młodzieńca, który na ołtarzu istniejącego na wzniesieniu kościoła podciął sobie gardło / Fot. Aneta Marciniak
Jedźmy kilkanaście kilometrów dalej. Pomiędzy Starachowicami a Wąchockiem jest zalesione wzniesienie zwane Zarżniętą Górą. Skąd ta makabryczna nazwa? Jak powiada legenda, około 1800 roku mieszczanin Jan Szerszeniewski z Wąchocka postanowił na szczycie góry wznieść kościół. Świątynia jednak nie stała na górze zbyt długo. Przyczynił się do tego syn fundatora i budowniczego, który 2 czerwca 1836 roku przybył przed główny ołtarz i dokonał profanacji tegoż miejsca – na ołtarzu podciął sobie gardło dwiema brzytwami. Nikt nie znał powodu, jaki nim kierował, ale świątynię rozebrano zaraz po tym tragicznym zdarzeniu. Od tamtej pory mieszkańcy zaczęli nazywać wzgórze Zarżniętą Górą i tak zostało do dziś. Podobno miejsce do dziś nawiedza duch młodzieńca odprawiając w ten sposób pokutę. Krążą też historie, że osoby, które natknęły się na tajemniczą postać w okolicy wzniesienia, same zostają ogarnięte myślami o samobójstwie. W takiej chwili trzeba koniecznie odmówić cząstkę różańca za duszę samobójcy.
Studnia na terenie fabryki materiałów chemicznych Benzyl w Skarżysku-Kamiennej. Mieszkańcy opowiadają, że coś w tej studni „siedzi” / Fot. Aneta Marciniak
Kolejne miejsce, w jakim ponoć straszy, to znów przestrzeń industrialna – studnia na terenie fabryki materiałów chemicznych Benzyl w Skarżysku-Kamiennej. Mieszkańcy, którzy odwiedzają nieczynne już zakłady opowiadają, że coś w tej studni „siedzi”. Co to jest? Tego nikt nie potrafi wytłumaczyć, natomiast od czasu do czasu, szczególnie o zmierzchu, można tam zobaczyć błyskające światło. Są tacy, którzy łączą to światło z duchem, jaki zamieszkiwał wyburzoną wieżę na terenie fabryki.
Duchy można także spotkać we współczesnych budynkach. W Dąbrowicy, w powiecie jędrzejowskim, jest dom ze starej czerwonej cegły położony kilkaset metrów od miejscowego kościoła. Wiele rodzin próbowało w nim mieszkać, ale każda z nich szybko go opuszczała. Istnieją przekazy mówiące, że w trakcie budowy robotnicy znaleźli tam kości zmarłego człowieka. Właściciel kazał zostawić te kości i zalać je betonem. Kiedy zamieszkał w nowym domu ze swoją rodziną, każdej nocy działy się niewyjaśnione rzeczy. Światła gasły i same się włączały, sztućce spadały na ziemię i fruwały po kuchni, dziwne postaci chodziły po domu, słychać było płacz dziecka. Właściciel opuścił dom i do dziś w tym miejscu nikt nie mieszka.
Duchy legendarne
Z kolei w Bodzentynie ma pokutować zrozpaczony ojciec. Lokalna legenda opowiada o młodej dziewczynie Salomei, córce burmistrza, która miała tego pecha, że zakochała się w innowiercy. Ojciec nie zgadzał się na tę miłość do tego stopnia, że strącił młodzieńca do zamkowego lochu, gdzie nieszczęśnik koniec końców zmarł. Zakochana Salomea z rozpaczy rzuciła się za nim do tego lochu, aby w ten sposób połączyć się z ukochanym. Legenda mówi, że zrozpaczony ojciec, kiedy dotarło do niego co zrobił, odział się w czarny płaszcz, czarny kapelusz i do końca swoich dni błąkał się po Bodzentynie. Opowiada się, że można go do dzisiaj spotkać, a najbardziej narażeni na to spotkanie są źli dla swoich córek ojcowie.
Miłość najczęściej jest przyczyną tego, że dusza ludzka nie może zaznać spokoju w zaświatach. Kolejnym na to dowodem jest legenda związana z Podgrodziem – wsią położoną w województwie świętokrzyskim, w powiecie ostrowieckim i ulokowany tam zameczek. Legenda mówi o porwanej przez grasujących w okolicy bandytów dziewczynie, która bardzo podobała się ich wodzowi. W trakcie wymiany ognia między bandytami a ojcem dziewczyny i jego towarzyszami, który próbował ją odbić z rąk oprawców, dziewczyna została śmiertelnie postrzelona. Mieszkańcy twierdzą, że do dziś nocami słychać jej zawodzenie, płacz, a czasem przemknie też cień dziewczyny.
Zdjęcie wykonane zostało w stajni Zamku Krzyżtopór. Turyści twierdzą, że w czasie robienia fotografii nikogo, poza nimi i oddalonymi o kilkadziesiąt metrów innymi osobami, nie było w tym miejscu / Fot. Urszula Gibas
Według przekazów mieszkańców Ujazdu i okolic, na miejscowym zamku widziano także ducha Krzysztofa Ossolińskiego. Niektórym turystom udaje się nawet zrobić jego zdjęcie. Przed dwoma laty Urszula Gibas z Kielc fotografując podczas majówki ruiny zamku uwieczniła na zdjęciu tajemniczą postać. Zdjęcie wykonane zostało w stajni, gdzie panuje lekki półmrok. Turyści twierdzą, że w czasie robienia zdjęcia nikogo, poza nimi i oddalonymi o kilkadziesiąt metrów innymi osobami, nie było w tym miejscu. Mimo to, na zdjęciu z lewej strony, bardzo blisko turystów, widać postać ubraną w brązowy habit, niosącą w dłoni coś, co wygląda jak topór. Autorka zdjęcia podkreślała, że nikogo wówczas nie było, dlatego nie ma innego wyjaśnienia, niż to, że to jakaś zjawa. Być może to Krzysztof Ossoliński, choć nie widać twarzy, ponieważ zasłania ją kaptur habitu. W takim stroju został pochowany w Krakowie. Rezydencja w Ujeździe miała być miejscem, w którym wojewoda spędzi ostatnie lata życia. Zmarł rok po zakończeniu budowy. Pochowanie w habicie mogło świadczyć o konieczności odpokutowania grzechów. Podczas budowy zamku wykorzystano kozackich jeńców i na ich cierpieniu budowla powstała. W tym kontekście nie dziwi więc opowieść o białej damie, która ma się w Krzyżtoporze regularnie pojawiać.
Najsłynniejszą jednak postacią kobiecą nawiedzającą z zaświatów nasze województwo jest biała dama na zamku w Chęcinach. Prawdopodobnie to duch królowej Bony. Kiedy nastaje noc, na zamku ukazuje się zagadkowa mglista postać w białej długiej sukni. Królowa Bona mieszkała w zamku w Chęcinach i przechowywała tu swoje skarby. Według legend, kiedy zdecydowała się na powrót do swojego rodzimego kraju – Włoch, wszystkie jej skarby transportowano dwunastoma wozami. Niestety, przeprawiając się przez most nad Nidą, pod ciężarem klejnotów, konstrukcja się załamała i całość wpadła do wody. Część skarbów podobno jednak została na zamku. Dlatego Biała Dama błąka się po murach szukając swych kosztowności pozostałych w warowni.
Najsłynniejszą postacią kobiecą nawiedzającą z zaświatów województwo świętokrzyskie jest biała dama na zamku w Chęcinach. Prawdopodobnie to duch królowej Bony / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Duch zrozpaczonego po śmierci rodziny rycerza nawiedza natomiast zamek Szumsko w Rembowie. Krąży legenda, iż na początku XIV wieku z wyprawy krzyżowej przybył w te strony rycerz zwany Mszczujem. Zakupił on połać lasu i karczując go z pomocą niewolników wybudował zamek. Mszczuj wracając z wyprawy przywiózł ze sobą piękną żonę, która w czasie budowy zamku urodziła sześciu synów. Gdy w okolicy pojawiła się zbrojna banda Tatarów, ich uwagę zwrócił zamek. Pod nieobecność pana zamku wdarli się do warowni. Dziedziczka chcąc uratować synów, zaprowadziła ich do podziemi, a wejście zasypała. Jednak wychodząc z piwnicy ugodzona została tatarską strzałą. Dzicy zdobywcy splądrowali doszczętnie zamek. Pozostawione w lochu dzieci, pozbawione dostępu powietrza, podusiły się. Gdy Mszczuj wrócił do zamku, zastał spustoszenie i zabitą rodzinę. Pełen rozpaczy i chęci zemsty rzucił się w pościg. Niestety, podczas potyczki z najeźdźcami, rycerz zginął. Jak twierdzą miejscowi ludzie, od tego czasu co roku w palmową niedzielę dusza Mszczuja krąży na koniu wokół zamku poszukując swoich bliskich.
Według legendy zamek Szumsko w Rembowie, z którego pozostały już tylko ruiny (na zdjęciu), nawiedza duch zrozpaczonego po śmierci rodziny rycerza Mszczuja / Fot. Wiktor Taszłow – Radio Kielce
Świętych obcowanie
Na koniec historia, o której opat wąchockich cystersów zabronił mówić jako o historii o duchach, bo to dowód na obcowanie świętych. W klasztorze trwają prace przy inwentaryzacji zbiorów historycznych księdza Walentego Ślusarczyka, regionalisty, któremu udało się zgromadzić bardzo dużo pamiątek związanych z dziejami Polski. Aby pojąć wartość tego zbioru można wskazać na listy Jana III Sobieskiego czy nieznane rękopisy wierszy polskich romantyków. Prace są prowadzone dzięki grantowi z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a przez to informacja na ten temat obiegła media. Kilka miesięcy po rozpoczęciu inwentaryzacji do Wioletty Sobieraj, która ją prowadzi, zadzwonił z prośbą ksiądz z diecezji radomskiej, z parafii Łęgonice Małe, w której ksiądz Ślusarczyk niegdyś pracował. O pracach dowiedział się z materiału reporterskiego. Otóż na cmentarzu parafialnym jest grób, o którym ludzie mówią, że pochowano tu partyzanta w czasie II wojny światowej, jednak nie ma w księgach parafialnych żadnej wzmianki na ten temat. Proboszcz chciałby tę sprawę uporządkować, bo nie wiadomo, czy w tym miejscu w ogóle ktokolwiek leży, czy opowieść jest prawdziwa, czy to tylko plotka. Prosił o zwrócenie uwagi na tę sprawę i jeżeli pojawiłaby się jakakolwiek wzmianka na ten temat, będzie wdzięczny za kontakt. Muzealnicy – zgodnie z prawdą – odpowiedzieli, że na nic takiego nie trafili. Materiałów jest bardzo dużo, wśród nich liczące po kilkadziesiąt stron maszynopisy księdza Ślusarczyka, które nie są drobiazgowo analizowane, ale oczywiście będą pamiętali o tej sprawie. Po zakończeniu rozmowy jeszcze przyszła refleksja, że to jak szukanie igły w stogu siana, zapisków jest bardzo dużo, a ich przeczytanie to zadanie na długie lata. Z tą myślą Wiola Sobieraj wróciła do pracy. Jak relacjonuje – sięgnęła po kolejny plik kartek, aby je przekartkować i… Pierwsze zdanie, na jakie trafiła otwierając maszynopis w przypadkowym miejscu brzmiało:
Tak, pochowałem partyzanta…”
Po miejscach, w których straszy oprowadzała Aneta Marciniak, przewodniczka świętokrzyska.