Znów klasyka wraca na scenę. W piątek (17 września) „Krótka rozmowa ze śmiercią”, a w niedzielę (19 września) „Potop”, zostaną pokazane w ramach 3. Kieleckiego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego.
Marcin Zawada, dyrektor festiwalu mówi, że piątkowy wieczór zapowiada się bardzo ciekawie.
– Chyba po raz pierwszy w Kielcach pojawi się teatr z Gniezna i pokaże „Krótką rozmowę ze śmiercią”, bazującą na tekstach staropolskich, a na koniec tego tygodnia będzie jeszcze „Potop”, który będzie trwać niewiele ponad godzinę. Zobaczymy, jak ta kolejna lektura sprawdzi się na festiwalu, jak zostanie odebrana – zaznacza.
„Krótka rozmowa ze śmiercią” zostanie pokazana w piątek, a „Potop” w niedzielę. Oba spektakle będą prezentowane na scenie tymczasowej Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kiecach, która mieści się w Wojewódzkim Domu Kultury (wejście od strony alei Legionów). Początek o godzinie 19.
Festiwal przekroczył półmetek
Trwający od 2 września, 3. Kielecki Międzynarodowy Festiwal Teatralny przekroczył już półmetek. W środę publiczność zobaczyła szósty spektakl. Była to „Śmierć komiwojażera” w wykonaniu Teatru Wybrzeże z Gdańska, która premierę miała w marcu 2019 roku.
Po klasyczną już sztukę Arthura Millera, amerykańskiego dramaturga, która powstała w 1949 roku, sięgnął młody, obecnie 28-letni reżyser, Radek Stępień. Wyjaśnia, że u podstaw tej decyzji leżały dwa powody.
– Pierwszy to w ogóle kwestia sytuacji ekonomicznej ludzi, wśród których się wychowałem – wyjaśnia. – Pochodzę z Pionek i przez bardzo długi czas mieszkając tam, czy potem przyjeżdżając z Krakowa do rodziny, widziałem, jak wygląda kurczowe trzymanie się jakichkolwiek warunków bytowych, które są zapewniane przez pracę, i co człowiek jest w stanie poświęcić, żeby utrzymać się na tym polu zawodowym, bytowym, jak i tym, co posiadanie tego stałego zatrudnienia gwarantuje. Chciałem się przeciwstawić takiemu stanowi rzeczy, ale też odczuwałem potrzebę uhonorowania tych ludzi, wśród których się wychowywałem. To był ten główny motyw. Drugim była relacja rodzinna, ojca i synów, dziedziczna mitomania, co jest zjawiskiem bardzo dziwnym, ale też bardzo ciekawym. Mam wrażenie, że to jest jedyny tekst, w którym mamy do czynienia z tą dziedziczną mitomanią, o której bardzo chciałem opowiedzieć – wyjaśnia.
Doświadczony aktor i poczatkujący reżyser
„Śmierć komiwojażera” to historia o rodzinie Lomanów. Głowa rodziny, to człowiek wewnętrznie rozdarty. Pracując przez całe życie jako szeregowy sprzedawca nie odniósł sukcesu. Choć wraz z żoną i synami żyje w biedzie, nie potrafi przyznać się przed sobą i swoimi bliskimi do porażki. Wręcz przeciwnie, tworzy fikcyjną rzeczywistość, w której sukces jest na wyciągnięcie ręki. W tę grę osnutą na marzeniach i ambicjach wciąga także najbliższych.
W rolę tytułowego komiwojażera, Willy’ego Lomana wciela się pochodzący z Ostrowca Świętokrzyskiego Mirosław Baka.
Radek Stępień przyznał, że bał się zaproponować mu tę rolę.
– Mirosław Baka to aktor o dużej renomie, a ja wtedy robiłem drugie przedstawienie w życiu, nie wiedziałem, czy podołam. Ale z Mirkiem jakoś bardzo szybko złapaliśmy wspólny język i od tej pory ten nasz wspólny język dalej się rozwija. Ogromnie dużo się od niego nauczyłem i przy tej pracy, i przy następnej – przy „Fauście”, którego też zrobiliśmy niedawno w Teatrze Wybrzeże. To jest relacja, którą sobie bardzo cenię – wyjaśnia.
Jak wyglądała współpraca doświadczonego aktora z początkującym reżyserem? Okazuje się, że na początku było wiele rozmów.
– Rozmów o tym, jaka jest droga bohatera – wspomina Radek Stępień. – Widz otrzymuje składną opowieść od punktu A do punktu Z, a to, czego dokonaliśmy na adaptacji tekstu, jest istnym szaleństwem: sceny są poprzestawiane, pocięte, więc przede wszystkim potrzebowałem udowodnić wartość tych pomysłów. Kiedy doszliśmy do porozumienia na tym polu, już na polu prowadzenia aktora – tutaj naprawdę złapaliśmy szybko wspólny język. Mirek bardzo podobnie do mnie myśli o niektórych aspektach aktorstwa, ma swoją specyficzną metodę, którą obserwując, bardzo dużo się nauczyłem, i my się tak wzajemnie prowadziliśmy. Jak go prowadziłem jako aktora, a on mnie jako młodego człowieka, który stawa pierwsze kroki w teatrze – opowiada.
Trudni bohaterowie
Mirosław Baka zagrał niezwykle prawdziwie. Jego bohater naprawdę jest targany skrajnymi emocjami. Pojawiają się: strach, upokorzenie, naiwność, zrezygnowanie, wiara w lepszą przyszłość, przekonanie o właśnie wielkości.
Ale te przeżycia dotykają także innych bohaterów. Piotr Biedroń wciela się w Biffa – syna Willy’ego. Aktor mówi, że jest to jego ulubiona rola, choć była wyzwaniem.
– Przez 10 lat nie miałem takiej roli, więc się z nim utożsamiam. Ciężko wyrazić te emocje, które targają moim bohaterem, bo nikt z nas nie lubi takich negatywnych emocji. Mnie, Piotra, dużo to kosztuje, że muszę się z tym moim tatą kłócić i przeżywać te nasze trudne relacje – tłumaczy.
Anna Kociarz, gra Lindę, żonę głównego bohatera.
– Kobieta uległa, podległa, oddana w całości mężczyznom. Musiałam uwierzyć tej Lindzie i Millerowi, że ta kobieta jest pełna, że jej wystarczy żyć miłością do synów i męża. Chyba największy kłopot miałam z tym, że Linda zrezygnowała z siebie, że koncentruje się tylko i wyłącznie na swoim mężu i na synach, a w trzymaniu w całości tej rozpadającej się rodziny upatruje swojej wartości. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić Lindy po śmierci Willy’ego – przyznaje.
Żyjąc mitami, zapominamy o sobie
Anna Kociarz i Piotr Biedroń są przekonani, że „Śmierć komiwojażera” jest propozycją dla każdego.
– Ten tekst, mimo upływu czasu, nie starzeje się – mówi Piotr Biedroń. – Po pierwsze, w pewien sposób jest to oskarżenie kapitalizmu, a po drugie jest aktualny dla mnie przede wszystkim życiowo i ludzko, bo opowiada o trudnych relacjach rodzinnych. One są świetnie opisane – dodaje.
– „Śmierć komiwojażera” pokazuje, że żyjąc mitami, złudzeniami, zapominamy o sobie – zauważa Anna Kociarz. – W pewnym momencie Willy mówi: zabetonowali mi miasto, chcę posiać rośliny, chcę zobaczyć słońce, ale mówi to tak, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę, że te zmiany leżą w jego rękach. Ulegamy presji, chcemy zadowolić jakichś nieistniejących „onych”, spełnić jakiś schemat życia, a wartość naszego życia upatrujemy w tym, ile zarabiamy, ile mamy – rozważa aktorka.