Taniec, śpiew i gra aktorska – te trzy elementy składają się na występ artysty musicalowego. Arkana tej profesji przez trzy dni będą poznawać uczestnicy Warsztatów Musicalowych Studia Buffo Kielce i Bieliny. Zajęcia odbywają się w Centrum Edukacji i Kultury „Szklany dom” w Ciekotach.
Koordynatorem warsztatów jest Piotr Goworek, który od prawie dwóch lat, razem ze swoja żoną Katarzyną, prowadzi Studio Piosenki Metro Kielce i Bieliny. Poinformował, że w zajęciach udział bierze 16 osób.
– Część uczestników to rzeczywiście są dzieci, które do nas przychodzą na zajęcia, a część, co nas bardzo cieszy, to młodzież i dorośli, którzy informacje o warsztatach znaleźli na facebooku, czy na plakatach, które rozwiesiliśmy w różnych miejscach. Bardzo nas to cieszy, bo przecież jest szczyt sezonu urlopowego – podkreślił.
Szansa na rozwój talentów
Michalina Cedro została zapisana przez rodziców, ale jak powiedziała, sama też chciała wziąć udział w warsztatach.
– Bardzo lubię grać na skrzypcach i śpiewać. Chodzę do szkoły muzycznej, gram na pianinie. Na pewno na tych zajęciach chciałabym się nauczyć tańca i aktorstwa. W przyszłości chciałabym pracować w filharmonii, grać na skrzypcach, ale mogłabym też zostać aktorką – powiedziała.
Gabriela Durlik jest solistką w Zespole Pieśni i Tańca Żeromszczyzna. Jak przyznała, stąd jej zamiłowanie do muzyki.
– Wcześniej też się uczyłam śpiewać, natomiast nigdy nie uczyłam się tańczyć, choć od dzieciństwa tańczę w zespołach ludowych. Myślę, że te warsztaty pomogą mi rozbudować moje talenty i to będzie taki fajny krok naprzód – stwierdziła.
Zajęcia taneczne prowadzi Łukasz Trautsolt – obecnie jeden z najbardziej charyzmatycznych tancerzy Teatru Studio Buffo, często partneruje Nataszy Urbańskiej. Ma na swoim koncie również występy na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Za szkolenie z zakresu wokalu odpowiadają Katarzyna i Piotr Goworkowie.
Co zrobić, gdy brakuje słów?
Natomiast za szkolenia z zakresu aktorstwa odpowiada aktorka, Małgorzata Lewińska, która zaznaczyła, że musical jest trudną sztuką.
– Pozornie niektórym się wydaje, że w musicalu trzeba albo tylko dobrze śpiewać, albo tylko dobrze tańczyć, a na tym właśnie polega cała trudność, żeby równocześnie tańczyć, śpiewać i przede wszystkim grać. Często w polskim musicalu to granie jest traktowane najbardziej po macoszemu, a tego się nie da rozdzielić. To jest wszystko spójne. Prowadząc warsztaty aktorskie w Studiu Piosenki Metro cały czas o tym mówię, cały czas zwracam na to uwagę – powiedziała.
Także podczas zajęć, które prowadzi, pokazuje, że te elementy składające się na musical, wzajemnie się przenikają.
– To nie jest tak, że siadamy i robimy scenki, tylko cały czas to, co robimy jest w ujęciu rytmicznym, muzycznym. Muzyka jest często źródłem inspiracji do działań teatralnych, muzyka ma rozwijać wyobraźnię uczestników. Są też elementy ruchu scenicznego. To się pojawia niezależnie od tego, co robią choreografowie, czy nauczyciele wokalu. Na bieżąco też uświadamiam uczestników, co się z czym łączy: że jak śpiewamy piosenkę, to musimy wiedzieć, o czym śpiewamy. Że jak śpiewamy, to robimy to, ponieważ słów już nie starcza do wyrażenia wszystkich emocji, a jak już nie możemy śpiewać, to dochodzi taniec – tłumaczyła.
Wspomnienia związane z Żeromszczyzną
Małgorzata Lewińska nie jest typową musicalową aktorką. Grywa w musicalach, spektaklach muzycznych, ale śpiewa też recitale. Była w pierwszym składzie musicalu „Metro”. Wspominała, że na grupie, do której należała, powstawało to legendarne przedstawienie.
– Brałam udział w zgrupowaniu na AWF, w próbach w Teatrze Dramatycznym i w trakcie tych prób odbył ze mną rozmowę rektor ówczesnej PWST, Jan Englert, że ja nie mogę na pierwszym roku grać w spektaklu, który jest tak bardzo absorbujący. Kazał mi wybierać. Wybrałam szkołę – dodała.
Kolejne wspomnienia wywołała u artystki sama wizyta w Ciekotach, na Żeromszczyźnie. Były one związane z ekranizacją powieści Stefana Żeromskiego – „Przedwiośnia”. Małgorzata Lewińska zagrała w nim Laurę Kościeniecką – ukochaną głównego bohatera, Cezarego Baryki. Wprawdzie wówczas jeszcze nie było ani dworku, ani „Szklanego domu”, ale świętokrzyskie plenery i klimat podczas prac zapadły w pamięć.
– Mieliśmy takie wrażenie, że nie jesteśmy na planie zdjęciowym, tylko jak w „Godzinie pąsowej róży” przenieśliśmy się w inną epokę, mówimy innym językiem. Kostiumy, w których grałam pochodziły ze słynnej wypożyczalni w Londynie i miały po 80 lat, tak samo zresztą jak dodatki. Mam też małą stopę, więc mogłam grać w oryginalnych butach. To było niesamowite przeżycie, bardzo prawdziwe, co zresztą widać na ekranie – zaznaczyła Małgorzata Lewińska.