W pobliżu, poza kilkoma zgonami covidowymi nic ekscytującego się jeszcze nie wydarzyło. Choć czuję ludzkie cienie na barkach i zmarłych w za krótkim śnie, to skupiam się na twórczym spektaklu. Bezdomne koty i lisy tu zaglądają, jak zgłodnieją. Ptaki wreszcie poczuły wiosnę i szczebiocąc karmią pisklęta. Połowa mnie została jednak w mieście z ciężarem maligny czasów naszej egzystencji, stąd sił ubywa i choć tu daniele podchodzą do opłotowania, to już mnie tak nie cieszą. Staram się wyłuskać radość, żartem zwyciężać oćmę dni, choć to trudna sztuka. Zaszczekał pies.
– Tak kochanie, też bym zamerdał ogonem, ale taki głód w pustostanie ciała. Zaraz pójdziemy na spacer, złowimy jakąś rybkę, nazbieramy drewna i ugotujemy obiad. Żal koncertów, intelektualnych podniet i eksploracji umysłu podczas ważkich rozmów z artystami za często trzeszczy ramami okien. Muszę je uszczelnić. Znowu mam dreszcze. Prawie nie sypiam. Przytuliłbym moją ukochaną i złagodniałoby cierpienie, jak ogień w kominku, bo rozłąka boli, jak moje nerki.
Mieliśmy tu razem uciec z początkiem pandemii, gdy odwołano trasy koncertowe i festiwale, by wyremontować dla nas ten stuletni dom nad jeziorem. Zatrzymały cię jednak kłopoty rodzinne, szpital i praca. Dół domu z sypialnią już pięknieje. Obrazy z greckim słońcem rozświetlają myśli. Rozbudowałem też tu studio. Nagrywam i montuje nasze audycje radiowe, jingle, kończę aleatoryczny album In the Miror, monografię Seferisa i maluję abstrakcyjne obrazy. Chrobot kornika przestał mi już dokuczać. Zaparzyłbym choć dla nas kawę.
– Jak wrócimy ze spacer i zjemy coś, włączymy Turandot Pucciniego, ty pośpisz, a ja pójdę remontować strych dla dzieci, może przyjadą po maturze, czy wstępnych egzaminach – powiedziałem do psa.
Na strychu włókna słońca przeciskały się między belkami dotleniając wzorzyste pajęczyny. W narożniku stało łóżko, kufer, jakieś graty i regał z zakurzonymi woluminami. Wyciągałem je kolejno, przecierałem. Pierwsze wydanie Piotra Skargi, Niemcewicza, dzieła Lelewela, a nawet Mein kampf… O, jakieś listy przewiązane tasiemką. Ciekawe, jak żyli dawni właściciele tego domu, jak kochali, jakie radości i klęski mieli. Czy umieli się cieszyć latami, które były im dane? Nagle coś błysnęło zza regału. Wyciągnąłem książki i odstawiłem ciężki mebel na bok. Stare lustro w zdobionej wprawną ręką ramie ukłuło moje źrenice tajemniczą, zdaje się ruchomą taflą, aż poczułem gęsią skórkę w pachwinach. Przetarłem je szmatką i spojrzałem w zaśniedziałe odbicie. Przyglądałem się zmianom mojej twarzy i dziwnemu tłu. Nagle usłyszałem przyspieszone bicie serca i jakiś szept, niezrozumiały z początku, później wyrazistrzy: Kogoś chciałbyś zobaczyć?
Przez moment widziałem moich bliskich w codziennych obowiązkach, ich spojrzenia. Pomyślałem o zmarłym dekadę temu Ojcu. Dotknąłem tafli, gdy się pojawił i znalazłem się na jakimś peronie. Była mroźna noc, ale nie było mi zimno. Konduktor zagwizdał i nakazał wsiąść do pociagu. Wszedłem po schodkach do wagonu wraz z innymi podróżnymi. Nie było przedziałów, tylko przepastna sala restauracyjna z przydymionymi światłami na stolikach. Rozpoznałem przy jednym Ojca. Siedział z Herbertem nad jakimś rękopisem. Nie zauważyli mnie, ani nie usłyszeli. Chwilę później podszedł do nich Hordyński. Nachylił się i coś dopisał. Obok siedział Śliwiak, Iwaszkiewicz, Górec, Cugow, Kuncewicz, gdzie indziej Yach Paszkiewicz z aktorami, w dali ktoś grał komedowo na starym pianinie, chyba sam Krzysztof. Zanuciłem Rosemery’s baby, dotknąłem okna i pejzaż zaczął się zmieniać. Widziałem różne zdarzenia z dzieciństwa, topniejące lodowce, oceany śmieci, zmienność pór roku, lot w kosmos, wojny, odcięte piersi matek, lożę masońską, rytuały adrenochromowe, gwałty, pedofilię, upadek zmyślonych religii. Co to za cywilizacja? Czy nie da się uzdrowić tego świata, dbać o każdą chwilę, by mijała w miłości, a noc cieszyła i ubogich i tułaczy? Czy w końcu rozpoczną produkcje portali, co wyeliminują kolizje drogowe i tych medycznych łóżek, co przywrócą zdrowie, uleczą i raka i Alzheimera? Co z przeludnieniem, co z wymieraniem gatunków i jądrem Ziemi? Pociąg się zatrzymał. Wychodząc bez żadnej odpowiedzi, chwyciła mnie za rękę poetka w kapeluszu, Łucja Danielewska, i szepnęła: Czekamy tu i na ciebie!
Tak, my poeci mamy swój pogląd na realny zgiełk, mistycyzm i nadzieję, której nie oprawi się w ramy. Ważne, by nie skrzypieć, jak stara podłoga. Pamiętam, jak chciałem też zostać na Górze Athos po próbie samobójstwa. Tam też na mnie czekają, bym pisał im psalmodie. Może jak Liszt przeprowadzę się tam przed końcem, choć wolę umrzeć na stojąco. Póki co erotyzm miesza mi myśli, bo mój “koliberek” przyjedzie na weekend.
Chciałem wrócić do remontowania strychu, ale strasznie mrowiła mi ręka, jakby krew tam przestała dopływać i ten ból głowy. Znowu usłyszałem szept lustra: Wróć, to przestanie!
Wróciłem więc do pociągu. Czułem się jakby młodszy. Tym razem już mnie widzieli i słyszeli. Pograłem na pianinie, pośmialiśmy się z Ojcem, Siemion recytował ludycznie.
Nakarmiłem psa, zrobiłem przelew alimentacyjny, uszczelniłem okna, nasmarowałem wszystkie zawiasy drzwi oliwką, ociepliłem wełną dach. Nad ranem mrowienie wróciło.
Znowu byłem w pociągu. Witkacy czytał nowe opowiadanie, Stańko improwizował trąbicznie, porozmawiałem też z Seferisem.
Skończyłem więc jego monografię i wysłałem maila do mojej prywatnej korektorki. Nagrałem mój Dance Macabre i wskoczyłem do pociągu. Był bankiet dla nowo przybyłych. Zagrałem go. Żegnali mnie ciepło. Po tych kilku razach mrowienie czułem już w całym ciele.
Przyjechałaś niespodzianie dzień wcześniej. Radość wypełniła wszechświat, bo nasza miłość tylko trochę od niego mniejsza. Znowu kochaliśmy się wszędzie. W końcu opowiedziałem o mojej przygodzie.
– Jakie lustro? Gdzie? Zabierz nas tam. Mam dość tyglu życia w strachu, dwulicowości, duchoty maseczek, urabiania się dla niekończących się rachunków. Do czego tu wracać? Do chorób, cenzury, miałkiej konsumpcji, malkontacji i zenkowych elit w Operze?
– Przenieśmy się może w inny wymiar, może Andromedy, gdzie ludzie korzystają z większej części mózgu i władają telepatią, albo nad ocean, gdzie gwiazdy są ułożone na odwrót i mango same spadają z drzewa, a życie toczy się słońcem, nie karawanem.
– A Ty, gdzie byś się przeniósł rodaku doli i niedoli? – zapytał chłopiec z papugą na ramieniu wychyliwszy się z lustra ze szczepionką w ręku.
Opowiadanie „W lustrze” Aresa Chadzinikolau wygrało w drugiej edycji konkursu literackiego pod hasłem „Tak widzę świat, tak go czuję – rok później”. Gala wręczenia nagród w wydarzeniu organizowanym przez wojewodę świętokrzyskiego Zbigniewa Koniusza i Polskie Radio Kielce odbyła się 31 maja br.
31.05.2021. Kielce. Wręczenie nagród w konkursie literackim „Tak widzę świat, tak go czuję – rok później”. Na zdjęciu (od lewej): Zbigniew Koniusz – wojewoda świętokrzyski, prof. Małgorzata Krzysztofik – Instytut Literaturoznawstwa i Językoznawstwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, Ares Chadzinikolau – pierwsze miejsce, Grzegorz Rak – wyróżnienie / Fot. Wiktor Taszłow – Radio Kielce
ARES CHADZINIKOLAU
Poeta, pianista, kompozytor, tłumacz, prezes ZLP OW, zasłużony dla kultury polskiej. Wieloletni wykładowca Akademii Muzycznej w Poznaniu. Doktor nauk humanistycznych. Nagrał 20 cd: GreekJazz, Komeda, Utopology. Wydał 30 książek, jak Ludowe bajki greckie, monografia Seferisa, Bez rozgrzeszenia, 3 antologie poezji greckiej. Członek Zaiksu, Stoartu. Osobowość Roku Kultura2018, BestJazzAlbum 2019/USA. W 2020 otrzymał tytuł VisionMusicAward/USA i tytuł Artysta Jazzowy Roku/PL.