Poniżej publikujemy fragmenty przygotowanej do druku publikacji dr. Cezarego Jastrzębskiego pt. „Opowieści z Łysej Góry. Losy klasztoru świętokrzyskiego po kasacie w relacjach z XIX wieku”.
[OPOWIEŚĆ I]
KLASZTOR PO KASACIE W 1819 R.
Kasata klasztoru łysogórskiego była procesem rozciągniętym w czasie. Rozpoczął ją ogólny dekret z 17 IV 1819 r., dotyczący wybranych domów zakonnych w całym Królestwie Polskim i wymuszony na umierającym ks. prymasie Franciszku Skarbku-Malczewskim. Następnie, 11 czerwca, członkowie specjalnej delegacji odczytali na Świętym Krzyżu wszystkim zgromadzonym zakonnikom przepisy kasacyjne i decyzje władz rządowych, które oznaczały likwidację opactwa. Do 15 sierpnia trwała tzw. okupacja klasztoru, czyli spis wszelkich budynków i ruchomości będących własnością zgromadzenia. Ustalone w następnym roku zasady utrzymania osób zakonnych doprowadziły do ostatecznego rozregulowania życia wspólnoty. Spośród 27 benedyktynów tylko pięciu postanowiło pozostać na Świętym Krzyżu. Kiedy jednak 13 października 1820 r. rozpoczęła się ewakuacja klasztoru, trwająca do 17 listopada, przebywał w nim już tylko jeden zakonnik. Nawet relikwie Drzewa Krzyża Świętego przeniesiono do Nowej Słupi.
Położenie klasztoru w odosobnionym miejscu spowodowało, że ciągnący się przez kilkanaście miesięcy proces kasaty sprzyjał licznym kradzieżom. Mimo wyznaczenia straży złodzieje zabierali wszystko, co tylko się dało: wyrywali zamki, kraty, drzwi i okna, wynosili sprzęty. Sytuacja uległa poprawie wraz z decyzją z 19 I 1821 r., zezwalającą na powrót do klasztoru kilku zakonników i nakazującą przeniesienie z powrotem relikwii, zdeponowanych w kościele w Nowej Słupi. Dawni profesi żyli tu do 1854 r. Następnie sprowadzono benedyktynów z Sieciechowa, którzy pełnili posługę do 1871 r. Potem nastali księża diecezjalni. Pielgrzymi i podróżni przybywający do klasztoru stykali się więc, niemalże przez cały XIX w., z osobami duchownymi, które nie tylko zapewniały pociechę religijną, ale starały się także podtrzymywać kult Drzewa Krzyża Świętego i pełniły rolę przewodników, przekazując informacje o dziejach opactwa oraz oprowadzając po pomieszczeniach.
Zmiana zaszła w 1852 r., kiedy na Święty Krzyż przeniesiono z Liszkowa w guberni augustowskiej Instytut Księży Zdrożnych, przeznaczony dla duchownych odbywających pokutę i w związku z tym nastawiony na odosobnienie skierowanych tu osób, zwanych też demerytami. Instytut Księży Zdrożnych działał do 1863 r., ale bardziej drastyczne ograniczenie możliwości zwiedzania dawnego opactwa nastąpiło w 1884 r., kiedy władze carskie utworzyły na Świętym Krzyżu Opatowskie Więzienie Karne, w związku ze zmianami administracyjnymi przemianowane w 1893 r. na Kieleckie Więzienie Poprawcze. W zabudowaniach klasztornych więzienie istniało do II wojny światowej.
[OPOWIEŚĆ II]
DZIWNY WYGLĄD OPACTWA
W opisach wyglądu zewnętrznego zwykle podkreślano wyjątkowość tej chwili, gdy po uciążliwej wędrówce przez górski las, idąc odwieczną drogą od strony Nowej Słupi, na wierzchowinie szczytu dostrzegano z oddali imponujące budowle opactwa. Pierwsza spośród XIX-wiecznych ilustracji przedstawiających szczegółowo klasztor, rycina zamieszczona w 1835 r. w czasopiśmie „Lwowianin”, nie oddawała jednak wiernie rzeczywistości (ryc. 1), a nawet, należałoby powiedzieć wprost – w ogóle nie przypomina Świętego Krzyża. Trzy lata później ten sam widok wykorzystano na okładce czasopisma wielkopolskiego „Przyjaciel Ludu”.
Pierwsza XIX-wieczna ilustracja przedstawiająca szczegółowo klasztor, z 1835 roku / Źródło: [Ż. Pauli] Kościół Śgo Krzyża na Łysej Górze r. 1347, „Lwowianin czyli zbiór potrzebnych i użytecznych wiadomości” 1835, z. 16, s. 135 (okładka)
Autorowi tekstu i redakcji chodziło zapewne o ukazanie przypuszczalnego wyglądu opactwa w 1347 r., lecz należy się tego tylko domyślać. W artykule nie ma żadnego odwołania do tej daty, więc, na dobrą sprawę, trudno znaleźć jakieś uzasadnienie dla umieszczenia ilustracji, która z niczym nie mogła być skojarzona. Nawet z dawnymi widokami opactwa, np. zamieszczonym w 1690 r. w dziele o. Marcina Kwiatkiewicza pt. „Krzyż Swięty na Swietney gorze Swietokrzyskiey…” i takim samym, opublikowanym w 1737 r. w dziele o. Jacka Jabłońskiego pt. „Drzewo Zywota, z Raiu…”.
Zastanawiające przy tym, iż wśród prac Aleksandra Lessera (1814-1884) znajduje się niedatowany rysunek piórkiem (ryc. 2), będący pierwowzorem lub kopią ryciny we „Lwowianinie”. Widoczne są na nim następujące zapiski: „naywyższy punkt w Polsce”, „Kościół Benedyktynów na Łysej górze blisko Kielc” i „znayduie się tam 7 obrazów Smuglewicza”. Jak dotąd nie udało się ustalić charakteru powiązań między obydwiema ilustracjami.
Łysa Góra (Święty Krzyż). Bazylika mniejsza Trójcy Świętej i sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego – widok ogólny. Lesser, Aleksander (1814-1884) – rysownik / Źródło: Cyfrowe zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie
[OPOWIEŚĆ III]
PROBLEM POSĄGÓW I TABLIC
Niektórzy autorzy XIX-wiecznych relacji zwracali uwagę na marmurowe posągi opatów i rycerzy, umieszczone we wnękach lub na szczycie kościoła. Jako pierwszy (kościół „ozdobiony zewnątrz”) wspomniał o tym Kazimierz Władysław Wójcicki w 1828 r., powtarzając w 1839 i 1840 r. Oryginalną, niepodawaną już nigdy więcej wiadomość uzyskał w 1835 r. Żegota Pauli: „Pożar około roku 1782 zdarzony, zniszczył zupełnie dawny kościół, tak, iż posągi z kamienia ciosowego na jego szczycie umieszczone przygniotły ciężarem swoim sklepienie kościelne”.
Zdobiące front kościoła płaskorzeźby i statuy z ciosu „dość miernej roboty” widział w 1851 r. Franciszek Maksymilian Sobieszczański. On też, jako pierwszy, zapisał, że u dołu zewnętrznych ścian kościoła znajdowały się, obecnie tam już nie umieszczone, „tablice marmurowe z nagrobków po zmarłych opatach pozostałe, które przedtem zapewne wewnątrz mieściły się. Już one z trudnością odczytać się dają (…)”. Niestety, przytoczył tylko łacińskie teksty i polskie tłumaczenia dwóch z nich. Jedna, umieszczona na fasadzie wschodniej, pod infułą opacią i herbem Godziemba, zawierała napis poświęcony opatowi Michałowi Maliszewskiemu. W przekładzie brzmiał on następująco:
„B[ogu]. N[ajlepszemu]. N[ajwiększemu]. Ktokolwiek żądasz wiedzieć kto jestem, stój, przeczytaj, a dowiesz się. Maliszewski, który dokonawszy wielu dzieł użytecznych dla religii i Rzeczypospolitej, i zwiedziwszy z korzyścią tak w kraju jak i za granicą dwory najznakomitsze, usunąwszy się od dworskich kłopotów, a przyozdobiony pasterską tiarą przez lat czternaście przewodniczył temu tu klasztorowi, dla którego cokolwiek dobrego zdziałałem, wdzięczność sama zaiste potomności opowie. Pod tym ja tu marmurem spoczywam, dopóki mnie nie wzbudzi niebiański trębacz. Już mnie znasz, poznaj też i siebie samego”.
O tablicy tej wspomniał również, w 1861 i 1873 r., ks. Józef Gacki, który stwierdził ponadto, że obok herbu były litery M. M. (czyli – Michał Maliszewski), a pod spodem napis: abb. S. Crucis (czyli – opat Świętego Krzyża), co nie do końca odpowiadało prawdzie.
Wspomniana przez F. M. Sobieszczańskiego druga tablica marmurowa na fasadzie wschodniej, podobna do pierwszej, upamiętniała opata Stanisława Sierakowskiego. Autor podał zarówno łaciński tekst, jak i polskie tłumaczenie: „B[ogu]. N[ajlepszemu]. N[ajwiększemu]. Stanisław z Bogusławic Sierakowski opat świętokrzyski budowlę tę w części zrujnowaną wyrestaurował, w części z gruntu wybudował roku Pańskiego 1643”. O płycie tej napisał wprawdzie wcześniej, w 1842 r., także Paweł Bolesław Podczaszyński, ale przytoczył jej łaciński napis tylko i wyłącznie w celu poparcia swej opinii, że część północna zabudowań była najstarsza. Dodatkowo podał, że znajdowała się na ścianie kościelnej od wschodu. W tym przypadku ks. J. Gacki uzupełnił, że mieściła się pod herbem Ogończyk i została wmurowana „niewłaściwie”. Nie wiadomo, co przez to rozumiał. Szczęśliwy traf sprawił, że tablica zachowała się do czasów współczesnych i obecnie jest wmurowana w zachodnią ścianę furty (fot. 1), o czym, jako jedyny, poinformował, w 1907 r., ks. Jan Wiśniewski.
Kartusz herbowy z tablicą opata Stanisława Sierakowskiego / Fot. Cezary Jastrzębski
Dzięki temu można naocznie przekonać się, że jedynie P. B. Podczaszyński prawie bezbłędnie zanotował napis, choć pominął interpunkcję. Natomiast F. M. Sobieszczański nie tylko częściowo pominął interpunkcję, ale też podał pełne imię opata Stanisława Sierakowskiego, mimo że na tablicy jest skrót „Stan”, a nazwę wsi uwiecznił w formie Bogusławice, mimo że na tablicy wykuto Boguslawice. Ks. J. Gacki także zapisał pełne imię opata, zaś nazwę wsi – jako Boguslawicze. Ks. J. Wiśniewski błędnie zidentyfikował herb Ogończyk podając, że to Odrowąż, pominął interpunkcję i błędnie zapisał nazwę wsi jako Bogusławice.
[OPOWIEŚĆ IV]
KONDUKTOR I KOŚCI MAMUTA
W kilku przypadkach w opisach skoncentrowano się na tak oryginalnym elemencie wyposażenia, za jaki uznano konduktor, znany obecnie pod nazwą piorunochronu. Najpierw przykuł on uwagę Kazimierza Stronczyńskiego, który w 1844 r. szczegółowo relacjonował: „Wystawionym będąc na skale, [kościół] nie mógł mieć zapuszczonego w ziemię konduktora czyli piorunochronu. Od połowy zatem wysokości wieży sztaba żelazna dająca mu komunikacją z ziemią zbacza oddalając się od muru, wymija wierzchołek skały, i kilkadziesiąt sążni niżej prawie aż do stóp góry schodzi. Pierwotnie była zapuszczoną w sadzawkę, dziś jednakże znaczna jej część od dołu została oderwaną. Osobliwsze to urządzenie konduktora taki na pierwszy rzut oka przedstawia widok, jak gdyby wieża ankrą do skały była przymocowaną”.
Słowo w słowo, w 1849 r., zamieścił ten opis F. M. Sobieszczański. Podobną wzmiankę zamieszczono w artykule z 1869 r. O „piorunociągu” wieńczącym wieżę pisano też w 1874 r., lecz tylko jednym zdaniem. Urządzenie zaintrygowało również ks. J. Wiśniewskiego, w 1907 r. Więcej miejsca poświęcił mu Tadeusz Dybczyński, w relacji z 1909 r., mającej wznowienie w 1911 r. Wspomniał, że drut od piorunochronu został pociągnięty do sadzawek na południowym stoku góry. Opowiadano mu, że w 1863 r. z wierzchołka wieży zszedł po nim na sam dół powstaniec, który nie doznał żadnej szkody i uciekł do lasu. Nie można wykluczyć, że zdarzenie takie miało miejsce, gdyż na początku powstania styczniowego w klasztorze pojawił się oddział Mariana Langiewicza, a w pobliżu stoczono z Rosjanami zaciętą bitwę, lecz możliwe, że opowieść stanowiła reminiscencję wydarzenia podczas odpustu jesiennego w 1835 r., kiedy to „jakiś kuźniak” rzeczywiście bez szwanku zszedł z wieży po piorunochronie.
Uwagę kilku podróżników, wchodzących do kościoła głównym wejściem, przyciągnęło jeszcze coś zupełnie innego i bardzo oryginalnego. Po raz pierwszy napisał o tym F. M. Sobieszczański w 1852 r.: „Drzwi główne wchodowe wyłożone są marmurem, a nad niemi zawieszone olbrzymie kości zwierzęce tak zwanego mamuta, jasno tłumaczące owo podanie o tutejszych olbrzymach, o których Długosz prawi”. Ks. J. Gacki, w 1873 r., dopisał, że kości były zawieszone przy drzwiach na łańcuchu, a wcześniej wisiały w kościele, na filarach, umocowane na żelaznych hakach. Z kolei ks. Bronisław Szczygielski, w 1907 r., wspomniał o szafce naprzeciwko wielkich drzwi, w której umieszczony był piszczel, „… jak mówią, w górach znaleziony”. Komentował dowcipnie, iż łaskawemu podróżnikowi pozostawia się do rozstrzygnięcia, czy to piszczel mamuta, czy wielkoluda, żyjącego na Łysej Górze w czasach prahistorycznych. O kościach mamuta, zwanych przez miejscowych „wielgoludem”, pisał T. Dybczyński jeszcze w 1909 (wisiały na łańcuchu przy drzwiach głównego wejścia) i 1912 r. (znajdowały się w oszklonej skrzynce, zawieszonej na murze, na wprost drzwi wejściowych do kościoła). Różnica między relacjami z 1907 i 1912 r. (kości w oszklonej skrzynce) i 1909 r. (kości ponownie na łańcuchu przy drzwiach?) być może wynika z faktu, że z okazji uroczystości 900-lecia istnienia klasztoru bardziej wyeksponowano znalezisko, o czym nie wiedział T. Dybczyński, który zwiedzał Święty Krzyż w 1904 r., gdy kości wisiały jeszcze na łańcuchu przy drzwiach.
[OPOWIEŚĆ V]
CUDOWNE RELIKWIE I KRZYŻYKI
W relacjach osób odwiedzających Święty Krzyż znalazły się liczne informacje związane z kultem relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Na początku XIX w. podkreślano, że prawo do ich wystawienia mieli jedynie benedyktyni. Relacjonował tak, w 1844 r., P. B. Podczaszyński, który poinformował, że nie mogą być pokazywane przyjezdnym bez obecności ostatniego, żyjącego jeszcze benedyktyna. W 1852 r. F. M. Sobieszczański pisał: „… relikwiarz (…) ma to do siebie przywiązane, że tylko ksiądz w sukience benedyktyńskiej i w komży kapłańskiej, wyjąć go może i pobożnym do ucałowania podać”.
Z czasem musiało to ulec zmianie, gdyż kilka lat później, w 1857 r., Władysław Maleszewski wiedział wprawdzie o zwyczaju, ale relikwie wystawił ksiądz w stroju diecezjalnym, ubrany w komżę. Autor odbył podróż w 1854 lub 1855 r. i zapewne księdzem tym nie był ostatni benedyktyn łysogórski, zmarły w 1854 r. o. Tomasz Dudziński, lecz być może jeden z pierwszych benedyktynów sieciechowskich, skierowanych na Święty Krzyż, już sekularyzowany lub, co chyba było najbardziej prawdopodobne, przełożony demerytów. Osoby klęczące przed ołtarzem w kaplicy otrzymywały wówczas do ucałowania relikwiarz w całej jego okazałości, w złotej oprawie. Podkreślał to również Oskar Flatt, piszący w 1856 r.: „Relikwie z wszelką ostentacją kościoła okazywane są pobożnym pątnikom. Ksiądz w komży i w stule przy jarzącym świetle wyjmuje relikwiarz z cymborium (!); podawszy go do pocałowania, dopiero obejrzeć pozwala”. Potwierdził to dwa lata później Teodor Tripplin, chociaż taką samą scenę odniósł do ostatniego żyjącego benedyktyna. O. T. Dudziński nie żył już od czterech lat, lecz jego przywołanie wynikało z faktu, że T. Tripplin podróżował w 1852 lub 1853 r. Również Edward Chłopicki, w 1868 r., opisywał podobną scenę: „… przystąpiłem (…) do uczczenia pocałowaniem największej i ukrytej kościoła pamiątki – drzewa Krzyża Świętego. Ksiądz Staszewski wdział na siebie komżę, i tak przybrany uroczyście, wyjął z tabernakulum relikwiarz złoty, i na stopniach ołtarza do ust mi go przyłożył”. W 1881 r. ks. Antoni Brykczyński (pod pseudonimem Gwiaździc) wiele napisał o wrażeniu, jakie zrobiło na nim, przyjęte po uklęknięciu, błogosławieństwo Krzyżem Świętym.
W tym kontekście zastanawia zapis Józefa Siemiradzkiego, z 1887 r., że relikwie „… jeden z biorących udział w wycieczce księży w nieobecności miejscowego proboszcza nam pokazał”. Trudno rozstrzygnąć, jakie były tego okoliczności. Czy doszło wtedy do wystawienia relikwii, czy też jedynie do wskazania miejsca ich przechowywania? Tym bardziej, że rok później Stanisław z Warszawy znów wspominał o szczególnym rytuale: „Kościelny zapalił świece, a ksiądz w komżę i stułę przybrany przy odgłosie dzwonka wyjął z ołtarza świętą Relikwię, następnie obróciwszy się przyłożył ją każdemu z nas do czoła, ust i piersi. (…) Kapłan jeszcze raz dał nam ucałować święte szczątki i znak krzyża nimi uczyniwszy nad pochylonymi głowami, zamknął w ołtarzu, powiedziawszy przedtem, że kto znajdował się w stanie łaski dostąpił odpustu zupełnego”.
W 1905 r. stwierdzono, iż, w przypadku pielgrzymek, ucałowania relikwii dokonywano przy śpiewie pieśni „Krzyżu święty”. Rok później zaś ks. Teodor Pajączkowski zwracał uwagę, że aby uczcić relikwie, zgodnie z przepisami kościelnymi, należy uklęknąć na jedno kolano.
Pobożni pielgrzymi, na pamiątkę pobytu w klasztorze, otrzymywali krzyżyki. W 1827 r., w czasie jubileuszu, w Nowej Słupi, proboszcz i dawny profes łysogórski, ks. Weremund Molentowski, rozdawał krzyże wykonane z modrzewia, który miał pochodzić z rozebranego kościoła, wystawionego ponoć przez księcia Mieszka I. Podkreślano, że drewno modrzewiowe nadal troskliwie było zachowywane, a to dlatego, że „Każdy (…) dwoiaką szacowną pamiątkę w tym znajdzie, raz z odprawienia Jubileuszu, drugi raz iako ułamek drogi tej Świątyni, w której po raz pierwszy wiara Śta poprzednikom naszym ogłoszoną została. F. M. Sobieszczański, w 1852 r., otrzymał na odjezdnym pamiątki, które wtedy zwykle rozdawano. Były to dwa krzyżyki z podwójnym krzyżem. Jeden drewniany, ze wspomnianego już modrzewiowego kościoła i pocierany o relikwie Krzyża Świętego. Drugi wyryty na blasze, z licznymi inicjałami, był krzyżem św. ojca Benedykta, mającym chronić od zarazy. Zwykle jednak podróżni otrzymywali jeden krzyżyk, z drewna modrzewiowego, poświęcony przez żyjącego do 1854 r. o. T. Dudzińskiego, samotnie przebywającego na Świętym Krzyżu od 1840 r.
Na początku XX w. krzyżyki należało już kupować. Ks. B. Szczygielski, w 1907 r., informował, że krzyże benedyktyńskie wyrabiają z czereśni miejscowi chłopi. Były do nabycia u organisty i to bardzo tanio. Niektóre wyróżniały się gustem i oryginalnym wykonaniem.
Cezary Jastrzębski
Doktor, pracownik Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Zajmuje się turystyką, dziejami regionu świętokrzyskiego oraz geografią historyczną. Przewodnik świętokrzyski – członek komisji egzaminacyjnej działającej przy PTTK Oddział Kielce. Autor kilkunastu książek z dziedziny geografii historycznej regionu świętokrzyskiego. Co tydzień, w niedzielę, gości na antenie Polskiego Radia Kielce w programie „Moc Historii”, w którym wędruje w czasie i przestrzeni, opowiadając o zakątkach ziemi świętokrzyskiej.